– A czemu z ciebie taka ofiara losu? Dlaczego sprzedajesz wlasne cialo i jeszcze pozwolilas sobie zrobic dziecko? Zdaje sie, ze ty masz klopoty. Ja ci nie zawracam dupy po nocach biadoleniem do sluchawki.

– Jestes potworem.

– Nie, jestem szefem w tym ukladzie. Lepiej o tym nie zapominaj. A teraz spierdalaj i nie zawracaj mi wiecej glowy. Gliny sa od zadawania pytan, ty masz miec morde zamknieta na klodke. Zrozumialas?

– Chce ja zobaczyc.

– Dziewczyno, chyba mnie nie sluchalas…

– To byla moja matka! Teraz sama bede mama, a… To nie w porzadku. Mam wyrzuty sumienia, ze tak to sie skonczylo. Chce z nia ostatni raz porozmawiac, powiedziec jej o dziecku. Pogodzic sie. Pozegnac.

–  Co ty, kurwa, odbilo ci?

– Ona gdzies jest, prawda? Musiales ja gdzies zakopac albo spalic, nie wiem, co tam robisz z cialami. Ale gdzies jest. Ma grob? Powiedz mi tylko gdzie, to ja… Nic nie bede ruszac. Tylko porozmawiam.

–  Jackie… – szepnal nerwowo Sal.

–  Czy ty masz gdzies ukryty mikrofon? - ryknal niespodziewanie Dinchara.

–  C… co ty, zwariowales?

– Wystawilas mnie? Wy stawilas mnie!

Odglos wciaganego powietrza; krotki, przerywany szloch Ginny.

– Jackie! – Coraz bardziej natarczywy glos Sala. Kimberly zerwala sie z miejsca, probujac wymyslic, co dalej.

–  Gdzie on jest! POKAZ!

– Przestan, to boli! Pusc reke! Chce tylko porozmawiac z matka. Nigdy nie miales do czynienia z kobieta w ciazy? To hormony. Naprawde!

– Gdzie to schowalas, gdzie to jest! Kurwa mac…

–  Nie rob tak! Auc, boli! O Boze, pusc mnie…

Kimberly dopadla drzwi furgonetki, chwycila za klamke i juz miala otwierac. W tym samym momencie, gdy uslyszala w sluchawce wrzask Ginny, z drugiej strony glowy rozleglo sie niespodziewanie walenie do drzwi.

–  Hej – w chaos wdarl sie szczebiotliwy glos agentki Sparks – Widze, ze macie tu niezla imprezke, mozna sie przylaczyc? – Znow piskliwy chichot, odglos strzelajacej gumy do zucia. - Zajebista fura. Lubisz ostra jazde, co? Moze mnie przewieziesz?

– Rany boskie, co ona wyprawia… – Sal wygladal, jakby zaraz mial dostac zawalu. Siedzial zgiety wpol i trzymal sie za glowe.

Kimberly zastygla przy drzwiach. Sparks ciagnela swoj monolog.

–  Tyle blota to ja ostatni raz widzialam, jak jechalam traktorem taty po naszej farmie.

– Splywaj – syknal Dinchara. – To prywatna impreza.

– Czekaj, czekaj. Malo dzis klientow. Zawsze warto sprobowac, nie? Zwlaszcza z takim przystojniakiem. Nie pamietam, kiedy ostatnio widzialam faceta z wszystkimi zebami. Ty, mala, w ciazy jestes?

– Jestem zmeczona - jeknela Ginny. – Chyba juz pojde.

– No ja mysle. Przychodzisz do pracy z brzuchem? Krzywde se zrobisz.

– Niech to szlag… – zaklal Dinchara. – Ja tez juz mam dosyc.

– Ej, spokojnie. Noc jeszcze mloda. Jak chcesz sie pobzykac, kochasiu…

Skrzypienie drzwi samochodu. Odglosy przepychanek. Wystraszony krzyk Ginny. Przeklenstwo rzucone pod nosem.

–  Puscze mnie, do cholery!

– Ejze, kochasiu…

– Nie jestem twoim zasranym kochasiem. Spieprzaj z mojego wozu!

–  Dobra, dobra, po co te nerwy. Strasznie mnie kreca skorzane siedzenia. Przypominaja mi sie swinki na farmie tatusia.

– WYNOCHA!

– Juz ide, ide, nie rzucaj sie tak. Faceci. Kupi se taki bajerancka fure i mysli, ze jest panem swiata.

Kroki. Trzasniecie drzwi. Ryk zapalanego silnika. W sluchawce ponownie glos Jackie. Krotko i zwiezle:

–  Obiekt oddala sie w kierunku polnocnym.

Ten komunikat wyrwal ich z odretwienia. Sal zlapal radio i zawiadomil patrole drogowe, podajac opis pojazdu. Kimberly odsunela drzwi furgonetki, przygotowujac sie na powrot dziewczat.

Dostrzegla Sparks kilkanascie metrow dalej. Biegla ulica, ciagnac Ginny za soba. Ginny miala na policzku czerwony slad od uderzenia. Kapalo jej z nosa, tusz splywal po twarzy.

– Co to za jedna, do cholery? – wrzasnela, gdy tylko zauwazyla Kimberly. – Wyslaliscie za mna szpiega?

– Raczej cos w rodzaju wsparcia – odpowiedziala Kimberly.

Pomogla im wsiasc, rozejrzawszy sie uprzednio na wszystkie strony. Na razie wszystko szlo dobrze. Zasunela drzwi, a agentka Sparks przekazala jej podopieczna i uniosla reke w gescie triumfu.

– Przynioslam wam prezent – oznajmila. – Spojrzcie, co wypadlo z auta w czasie szamotaniny: mamy jego but!

23

„U wiekszosci gatunkow […] miejsce samca jest «w przewodzie pokarmowym jego zony». „ (Burkhard Bilger, Spider Woman, „New Yorker”, 5 marca 2007)

Kimberly wracala do domu cala podekscytowana. O trzeciej rano na autostradzie bylo wreszcie pusto, wiec mknela przed siebie, nucac pod nosem i bebniac palcami w kierownice. Zalowala, ze nie siedzi teraz w porsche. W taka noc chetnie by sie wcisnelo gaz do dechy i patrzylo, jak wskazowka szybkosciomierza przechyla sie na prawo.

Tymczasem jadac swoim passatem kombi, nie przekraczala bezpiecznych stu na godzine. Za to mysli w jej glowie wirowaly z zawrotna predkoscia.

Sal z samego rana bedzie chcial zlozyc wniosek o powolanie wspolnej grupy operacyjnej zlozonej z agentow federalnych i policjantow. Dinchara wprawdzie nie przyznal sie do porwania i zabicia zaginionych prostytutek, ale tez nie brzmial i nie zachowywal sie jak niewinny czlowiek. Byli na dobrym tropie, a dzisiejsze nagranie powinno im jeszcze pomoc.

Niestety patrole drogowe nie natknely sie na jego samochod. Kimberly to zanadto nie zdziwilo. Pod prymitywna powierzchownoscia tego czlowieka wyczuwala zimna, wyrachowana inteligencje. Nawet na wlasnym terenie przezornie nasuwal czapke na twarz, a tablice rejestracyjne ochlapal blotem. Podejrzewala, ze wczesniej odpowiednio zabezpieczyl sobie droge ucieczki z Sandy Springs.

Policja pozostala jednak w stanie gotowosci, wiec mozna liczyc na to, ze w ciagu kilku dni ktos zauwazy jego

Вы читаете Pozegnaj sie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату