byli naiwni.
– Jackie… – rzucil do mikrofonu Sal.
Mezczyzna nie odpowiedzial. Kimberly wyobrazala sobie, jak Ginny ciagnie go za soba przez tlum ludzi.
Otworzyly sie drzwi wejsciowe. Pierwsza wylonila sie Ginny. Byla wystraszona i zdenerwowana. Miala na sobie kusa spodniczke, ale za to obszerniejsza gore, zeby lepiej zakamuflowac sprzet, ktory jej zamontowali pod biustonoszem. Teraz cos przy nim grzebala, poprawiajac miseczki, az zatrzeszczalo w sluchawkach.
– Tylko mi nie mow, ze… – zaczal Sal, ale sygnal powrocil. Odetchnal z ulga, lecz Kimberly watpila, ze to koniec klopotow.
Za dziewczyna pojawil sie mezczyzna. Szczuply, ale silnie zbudowany. Brunet, skora na rekach opalona. Dzinsy i koszula wygladaly porzadniej, niz Kimberly sobie wyobrazala. Raczej dobrej firmy. Facet nie przypominal farmera. Daszek splowialej czapki nasunal gleboko na czolo, przez co to ona rzucala sie w oczy, nie jej wlasciciel.
Poszli chodnikiem, oddalajac sie od klubu. Ginny nic nie mowila, trzymala go pod reke. Chwile pozniej drzwi lokalu znow sie otworzyly i pojawila sie w nich Sparks. Wyjela papierosa, zapalila, a potem wolnym krokiem ruszyla za nimi.
Sal i Kimberly znow spojrzeli po sobie.
– Co ta Ginny do cholery wyprawia? – wyszeptal zdenerwowany Sal.
– Nie wiem.
– Dalismy ciala.
– Chcesz odwolac Sparks?
– Nie. Na razie nie.
Chwycili za sluchawki i jednym uchem nasluchiwali Ginny, a drugim Jackie.
Z lewej strony dobiegl odglos otwierania i zatrzaskiwania drzwi samochodu. Potem piskliwy chichot Ginny:
–
– Ciii… – Kimberly polozyla palec na ustach.
Chwila ciszy.
– Nie
Uderzyl ja. Ten nagly dzwiek tak zaskoczyl Kimberly, ze az sie wzdrygnela.
– Nie
I jeszcze raz. Salowi az zbielaly kostki od sciskania sluchawek. Mine mial ponura.
Jeszcze jedno uderzenie i znowu krzyk.
– Przerwij to – powiedziala Kimberly, spogladajac na zaciete oblicze Sala. – Robi sie niebezpiecznie, trzeba ja stamtad wydostac.
Ale Sal pokrecil glowa.
– Nie, on sie tylko z nia drazni. Jeszcze nie mowi powaznie. Wlasnie to jest najgorsze, ze on dopiero moze byc grozny.
Sal mogl miec racje, bo szarpanina w sluchawkach wreszcie ucichla.
Znowu cisza. Dluga i pelna napiecia. W koncu Ginny powiedziala:
– Rany boskie – przerazil sie Sal.
– Odwazyla sie… – Kimberly az sie zsunela na brzeg krzesla. Ginny zrezygnowala z wyciagania od niego nazwisk zamordowanych dziewczat, za to probowala go powiazac z zabojstwem jej matki. Kimberly byla w rozterce: z jednej strony ciekawosc, co dalej powie Ginny, a z drugiej chec, by wyskoczyc z furgonetki i pobiec prosto do czarnej ubloconej toyoty, poniewaz to co sie w niej dzialo, absolutnie nie moglo sie dobrze skonczyc.