– Tato, potrzebuje pomocy.

20

„Pajaki sa swietnie przystosowane do zycia w siedzibach ludzkich”.

(Michael F. Potter, entomolog, Brown Recluse Spider, Wydzial Rolniczy Uniwersytetu Kentucky)

Rita nie spala. Czy to wlasnie uratowalo jej zycie? Nigdy sie nie dowie.

Na zewnatrz panowaly ciemnosci. Ksiezyc byl w nowiu, wiec nie tworzyl na scianie nawet najmniejszego cienia. Te przeklete noce i tak sie dluzyly; zeby choc promyk swiatla dla rozrywki.

Nagle uslyszala szelest krokow za domem, a potem skrzypienie tylnych drzwi.

– Joseph – wyszeptala, lezac na wznak na starym dwuosobowym lozku. Sekate dlonie kurczowo sciskaly brzegi koldry. – Czy to ty?

Ale to oczywiscie nie byl Joseph. Od kiedy duchy wydaja dzwieki?

Starala sie uspokoic, oddychala powoli i miarowo, slyszac dobiegajace z dolu kolejne odglosy. Otwieranie lodowki, skrzypienie starej, opornej szuflady. I kroki, mnostwo krokow. Lekkie i szybkie, przemierzajace kuchnie, wbiegajace na schody.

Na Boga, przeciez nie moze sie bac we wlasnym domu.

Wtedy pojawil sie chlopiec. Stal w drzwiach z rekami zalozonymi za siebie i patrzyl Ricie w oczy.

Odwzajemnila to spojrzenie, wsuwajac jednoczesnie prawa reke pod koldre.

– Scott – powiedziala. – Zdaje sie, ze o tym rozmawialismy.

Chlopiec milczal.

– Zasady sa zasadami, synu. Dobrze wychowany czlowiek puka, zanim wejdzie. Czeka, az go zaprosza. Nie zakrada sie w srodku nocy do domu starej samotnej kobiety, ktora malo nie umarla ze strachu!

Chlopiec nie zareagowal.

Rita usiadla na lozku. Wiedziala, ze wyglada okropnie. Rzadkie siwe wlosy sterczace niczym galazki, na czubku glowy przekrzywiona welniana szlafmyca. Miala na sobie te sama co zawsze zielona flanelowa koszule i pozolkle kalesony. Ubierala sie tak, zeby jej bylo wygodnie i cieplo, nie po to, zeby ladnie wygladac przed zuchwalymi mlodziencami.

Chlopiec nadal sie nie ruszal, wiec Rita nie spuszczala z niego wzroku. Dawala mu do zrozumienia, ze wcale nie jest tak slaba i krucha, na jaka wyglada.

– Pokaz rece, Scott.

Nic.

– Chlopcze, nie bede drugi raz powtarzac. Pokaz mi rece!

Dopiero teraz drgnal. Raz, drugi, trzeci. Potem wyrzucil rece przed siebie. Pokazal jej dlonie i glosem niemal piskliwym ze strachu powiedzial:

– Jak tylko chcialem przenocowac. Nie sprawie klopotu, obiecuje!

Rita wykorzystala chwilowa przewage, odrzucila koldre i spuscila nogi z lozka. Przy wstawaniu bolaly ja kosci, ale ogolnie czula sie lepiej. Panowala nad sytuacja.

– Gdzie mieszkasz, Scott?

Buntowniczo zacisnal usta.

– Masz jakichs rodzicow, ktorych powinnam zawiadomic? Kogos, kto sie o ciebie martwi?

– Moge spac nawet tutaj – szepnal – na podlodze. Niewiele mi trzeba, naprawde.

– Nonsens, moje dziecko. Zaden gosc w moim domu nie bedzie spal na ziemi. Skoro masz tu spedzic noc, niech to bedzie w godziwych warunkach. Poloze cie w pokoju Josepha.

Powloczac nogami, ruszyla w strone drzwi. Minela chlopca, ocierajac sie o jego ramie. Poslusznie sie usunal.

Podbudowana tym Rita zaprowadzila go do pokoju swego brata, gdzie na komodzie wciaz staly zakurzone trofea sportowe, a lozko przykrywala narzuta uszyta jeszcze przez ich babke z kawalkow dzieciecych kocykow. Joseph dostal ja w spadku jako najstarszy syn i pewnego dnia mial przekazac swoim dzieciom. Niestety zginal na tej samej wojnie co maz Rity. Wszedl na mine we Francji. Nie bylo co wkladac do trumny, wiec nawet nie mial nalezytego pogrzebu. Rodzice pochowali jego niesmiertelnik, a potem ojciec zaszyl sie w jego pokoju i siedzial tam calymi miesiacami.

Narzuta powinna byla trafic do jej siostry Beatrice, ale zostala w pokoju Josepha, gdzie od czasu do czasu kazde z nich przychodzilo i probowalo sie na swoj sposob z nim pozegnac.

Teraz Rita ja odwinela i wygladzila flanelowa posciel, zimna i zatechla od dlugiego nieuzywania. Wprowadzila chlopca do srodka i pomogla mu sie polozyc.

Byl slaby, calkowicie bezwolny. Padl na lozko jak kloda. Rita odgarnela mu kosmyk wlosow z czola. Zadrzal.

– Ciociu Rito – szepnal – ja juz nie mam sily.

Powiedzial to w taki sposob, ze nagle wszystko zrozumiala. On nie byl zmeczony, byl wyczerpany. To takze stan psychiczny. Stan duszy.

Okryla go szczelnie koldra po sama szyje.

– Zostan tu, dziecko, ile chcesz.

Podreptala do swojego pokoju i po ciemku odszukala noz kuchenny, ktory chlopiec upuscil na podloge. Podniosla go i polozyla na szafce przy lozku.

Potem siegnela pod koldre i wyjela starego colta bedacego kiedys wlasnoscia jej ojca. Wczoraj go wyczyscila, a wieczorem naladowala. Prawdziwe cacko, leciwe, ale wciaz sprawne.

Chwycila go w dlon i mozolnie zeszla na dol po schodach, kurczowo trzymajac sie poreczy.

Niedomkniete drzwi kuchenne lekko stukaly na wietrze. Otwarla je na osciez i wyjrzala na zewnatrz, jeszcze raz przeklinajac ksiezyc, ktory sie schowal. Wszedzie bylo ciemno. Ani jednego swiatla w domu sasiada. Nigdzie nawet blysku kocich oczu.

Zamknela wiec powieki i zamiast patrzec, sprobowala poczuc noc. Lubili tak sie bawic z bracmi, kiedy byli mali. Nocowali w ogrodzie pod namiotem, udajac, ze sa w dzungli amazonskiej. „Nie patrzcie oczami – mawial ojciec swym cieplym barytonem. – Patrzcie umyslem, szukajcie sercem”.

Zawsze sie zastanawiala, czy Joseph nie powinien byl zamknac oczu tamtej nocy, gdy wychodzil na patrol. Moze gdyby zamiast patrzec, czul, nie trafilby na te mine.

W tym momencie przeniknal ja dziwny chlod. Bylo to na tyle silne, ze az sie cofnela.

Na zewnatrz posrod nocy cos sie czailo. Wyglodniale, krwiozercze, ziejace nienawiscia.

Czym predzej schowala sie do srodka, zamknela drzwi i zasunela rygiel. Ale po raz pierwszy od lat zdala sobie sprawe, jak malo bezpieczny stal sie jej stary dom. Tylne drzwi maja wielka szybe, ktora latwo rozbic i sprochniala rame, ktora kazdy bez trudu wywazy lomem.

„Bede chuchal i dmuchal, az zdmuchne twoj domek”.

Cala sie trzesla, strach podchodzil jej do gardla. Rewolwer ciazyl w dloni. Rece slabe, nie maja tyle sily. Na co dzien ledwie chodzi, a jak tu uniesc to cholerstwo, nie mowiac o precyzyjnym wycelowaniu…

Lecz po chwili zawstydzila sie wlasnego tchorzostwa. Jak mozna byc tak niemadrym. Tylko ona zostala z calej rodziny. To jest jej dom. Do diabla, potrafi go obronic.

Przeszla sie po pokojach, zajrzala we wszystkie zakamarki, sprawdzila zamki. Moze rano, gdy bedzie wypoczeta, poprzestawia kilka mebli. Na zewnatrz zostalo jeszcze troche drewna, moglaby je porabac i uzyc do wzmocnienia okien.

I jeszcze dzwoneczki. Takie z choinki. Porozwiesza je w roznych miejscach i bedzie miala swoj wlasny system alarmowy.

O, tak. Jeszcze ma w zanadrzu kilka sztuczek.

Od razu poczula sie lepiej. Poczlapala wiec do schodow i rozpoczela mozolna wspinaczke.

Gdy dotarla do lozka, opadla na posciel i spala jak zabita. Pierwsze kilka godzin snu od wielu tygodni.

Вы читаете Pozegnaj sie
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату