dachem (kto robi zakupy, kto wynosi smieci, kto kosi trawe), lecz wciaz na tyle krotko, zeby wybaczac sobie nawzajem drobne slabosci i nieuniknione potkniecia.
Z ich dwojga to Mac byl romantykiem. Przynosil jej kwiaty, pamietal, jakie piosenki lubi, calowal w szyje tak po prostu, bez powodu. Ona byla klasyczna pracoholiczka. Kazdy dzien i godzine miala zaplanowana. Pracowala za ciezko, nie potrafila oddzielic roznych sfer zycia i pewnie przed czterdziestka przezylaby zalamanie nerwowe, gdyby nie Mac. On byl jej opoka, ona zas – jego przepustka do swietosci.
Nie da sie ukryc: Mac bylby idealna matka.
Westchnela, nalala sobie jeszcze jedna szklanke wody. Pierwszy trymestr ciazy zniosla dobrze. Czasem bywala zmeczona, ale nie az tak, zeby to przeszkadzalo w pracy. Mdlosci tez sie zdarzaly, ale nie takie, zeby sobie z nimi nie poradzila, zjadajac kubeczek waniliowego puddingu. Inna kobieta na jej miejscu szybko zyskalaby pietnascie kilogramow. Na szczescie Kimberly dzieki swej budowie i szybkiej przemianie materii przytyla zaledwie piec kilo i dopiero teraz, w dwudziestym drugim tygodniu, ciaza zaczynala byc widoczna.
Byla zdrowa, dziecko tez, a jej przystojny, ciemnowlosy maz byl w siodmym niebie.
Pewnie dlatego w noce takie jak ta dopadaly ja watpliwosci: w co oni sie pakuja?
Trudno ich nazwac tradycyjnym malzenstwem. Poznali sie na miejscu zbrodni, a na randki umawiali sie w trakcie rozpracowywania seryjnego mordercy. W ciagu ostatnich kilku lat najdluzej nieprzerwanie przebywali ze soba w Oregonie, prowadzac sledztwo w sprawie porwania macochy Kimberly.
Nie mogli wyskakiwac na miasto w piatkowe wieczory. Nawet w niedziele rzadko mieli okazje poleniuchowac w lozku do poludnia. Zwykle odzywal sie ktorys pager. Jedno musialo wyjsc, a drugie po prostu rozumialo, ze nastepnym razem bedzie odwrotna sytuacja. Oboje kochali swoja prace i dawali sobie nawzajem duzo swobody. Dzieki temu wszystko niezle funkcjonowalo.
Ale z tego co Kimberly wiadomo, dzieci wymagaja opieki w piatkowe wieczory, porannych czulosci w niedzielne poranki oraz poswiecania im mnostwa czasu przez caly tydzien.
Co na tym ucierpi? Jej praca? Jego praca? Moze poprosza o pomoc matke Maca? Z drugiej strony po co miec dziecko, skoro od razu oddaje sie je na wychowanie komus innemu?
Ostatnio zaczela miewac nocne koszmary, potwornie realistyczne sny, w ktorych Mac ginie w wypadku samochodowym, zostaje zastrzelony na sluzbie albo w drodze na lunch trafia w sam srodek strzelaniny. Konczyly sie zawsze tak samo: Kimberly trzyma w dloni sluchawke telefonu, z ktorej slychac glos mowiacy: „Z przykroscia zawiadamiamy, ze pani maz nie zyje”, a z glebi korytarza dobiega przerazliwy krzyk noworodka.
Budzila sie wtedy zlana potem i roztrzesiona. Ona, kobieta, ktorej kiedys w pokoju hotelowym morderca przystawil do skroni pistolet.
Byla silna, inteligentna i odporna. I doskonale wiedziala, ze sama sobie nie poradzi.
W takie noce odsuwala sie od cieplego ciala meza i z dlonia na brzuchu zwijala sie w klebek. Wpatrywala sie w sciane i tesknila za matka.
Kimberly przejrzala do konca katalog, odstawila szklanke i wslizgnela sie do goscinnej lazienki, gdzie po cichu umyla zeby. Jej wlosy wciaz smierdzialy paliwem lotniczym, a cialo i ciuchy – zapachem smazonego tluszczu z grilla. Wepchnela ubranie do kosza i poszla do sypialni.
Mac zostawil wlaczona lampke. Przywykly do jej powrotow o roznych godzinach, nawet nie drgnal, kiedy odkrecala prysznic, a potem stukala szufladami, szukajac pizamy.
Kiedy wreszcie czysta i odswiezona wsunela sie pod koldre, odwrocil sie do niej i zaspany uniosl ramie.
– Jak tam? – szepnal.
– Znalezlismy glowe Ronniego.
– Super.
Wtulila sie w niego, kladac sobie jego reke na boku, gdzie dalo sie wyczuc ruchy dziecka przypominajace trzepotanie skrzydel motyla, ktore wypelnialo jej serce.
Uslyszala czyjes glosy:
– Chyba zartujesz, Sal. Na litosc boska, jest trzecia nad ranem. Ta gowniara pewnie nigdy nie widziala Kimberly na oczy. Chce ratowac skore i tyle. Wiesz, jakie one sa.
Na dzwiek swego imienia Kimberly nieco oprzytomniala. Otworzyla oczy i na srodku pokoju zobaczyla Maca rozmawiajacego przez komorke. Gdy tylko zauwazyl, ze na niego patrzy, sploszyl sie i zaczerwienil.
Odwrocil sie plecami i kontynuowal rozmowe:
– A coz to za informacja, ze az wymaga osobistej wizyty agenta FBI? Jasne. Bo uwierze. Poza tym to i tak nasza dzialka, nie federalnych.
Kimberly byla juz w pelni przebudzona. I coraz bardziej zla.
Mac reka przeczesywal wlosy.
– A tak miedzy nami, myslisz, ze ona mowi serio, czy tylko chce ratowac tylek? Wiem, wiem, to nie ty podejmujesz decyzje. Ale co ci zalezy?
Sal najwyrazniej jednak nie mial ochoty ustapic. Mac westchnal, znow przejechal reka po wlosach, przytknal telefon do piersi i ze zrezygnowana mina odwrocil sie do zony. Nie czekajac, az rozpocznie swoja tyrade, powiedzial:
– Dzwoni agent Martignetti z GBI. Patrol policji w Sandy Springs aresztowal prostytutke, ktora twierdzi, ze jest twoja informatorka. Nie ma przy sobie twojej wizytowki, niewiele tez potrafi o tobie powiedziec, ale twardo sie upiera. Ci gliniarze wspolpracuja z Salem w ramach VICMO, wiec dali mu cynk, a on zadzwonil do mnie.
VICMO (Violent Crimes and Major Offenders) to program scigania najciezszych zbrodni i przestepczosci zorganizowanej. W jego ramach przy rozpracowywaniu powaznych przestepstw wspolpracuja funkcjonariusze z calego stanu. Tak naprawde to wymysl jakiegos biurokraty, ktorego celem bylo zakonczenie klotni o kompetencje pomiedzy policjantami a agentami FBI.
– Hej, skoro Sal ma interes do mnie, czemu nie rozmawia bezposrednio ze mna? Nie o to chodzilo w tej calej wspolpracy? Mamy byc jedna wielka, szczesliwa rodzina, ktora moze do siebie dzwonic w dzien i w nocy.
Mac skarcil ja wzrokiem.
– Nie zaczynaj. Dziewczyna twierdzi, ze nazywa sie Delilah Rose. Mowi ci to cos?
– Marna ksywa.
– Nie musisz jechac. Daj spokoj, dopiero trzy godziny temu wrocilas, a jak znam zycie, jeszcze przed szosta znowu bedziesz na miejscu katastrofy.
– Co im powiedziala?
– Odmowila podania szczegolow. Chce gadac tylko z toba.
– Ale Sal cos zasugerowal. Mac wzruszyl ramionami.
– Ona chyba twierdzi, ze ma informacje o nastepnej zaginionej prostytutce.
Kimberly uniosla brwi.
– I to niby ma byc „dzialka” GBI, jak to ujales? – powiedziala oschle.
– O ile dobrze pamietam regulamin, tak wlasnie jest.
– Chyba ze w gre wchodzi przekroczenie granic stanu. – Kimberly odrzucila koldre i wstala z lozka.
– Kimberly…
– Mac, ja tylko porozmawiam z ta dziewczyna, nie ide orac pola. Uwierz mi, to jest w stanie zrobic nawet baba w ciazy.
Po tylu latach wspolnego zycia Mac potrafil rozpoznac, kiedy przegrywa. Przylozyl telefon do ucha.
– Sal? Slyszales? Tak, spotka sie z nia. Zrob cos dla mnie, dobra? Dopilnuj, zeby na posterunku mieli zapas wody mineralnej.
– O Boze – rzucila przez ramie Kimberly. – Powiedz jeszcze, zeby od razu kupili beczke ogorkow.
Sal widocznie i to uslyszal, bo Mac zaczal protestowac do sluchawki:
– Nie, nie, nie! Ale jesli wam zalezy na poufnych informacjach, odda wszystko za kubek puddingu waniliowego. Ja zawsze mam w aucie zapas slodyczy. Moze dzieki temu jeszcze zyje. Aha, i nie zapomnij o plastikowych lyzeczkach, bo zrobi pieklo. Dobra, dzieki, stary. Czesc.
Kimberly ochlapala twarz zimna woda – z lazienki wyszla juz calkowicie obudzona. Mac wrocil do lozka, ale sie nie polozyl, tylko siedzial oparty o zaglowek i przygladal sie jej ze smutkiem. Wyjela z szafy czyste spodnie. Mac milczal.
Ten konflikt trwal juz od trzech miesiecy i nie zanosilo sie na jego szybkie zakonczenie. Kimberly byla zaangazowana w wyjatkowo duzo sledztw, nawet jak na standardy FBI. Po jedenastym wrzesnia dwa tysiace