– Skad. Tylko przy tobie.

– Malo mnie to obchodzi.

– Tak podejrzewalem – przyznal Dan.

– Wiesz, nie bede wiecznie znosil twojego chamstwa tylko dlatego, ze razem bylismy w akademii.

Mondale tolerowal obrazliwe zachowanie Dana bynajmniej nie z powodu nostalgii, o czym obaj doskonale wiedzieli. Tak naprawde Dan wiedzial o Mondale’u cos, co zniszczyloby kariere kapitana, gdyby wyszlo na jaw, co zaszlo, kiedy obaj byli drugorocznymi patrolowcami; wazna mlormacja, ktora wprawilaby w szal radosci kazdego szantazyste. Oczywiscie nigdy nie uzylby tej informacji przeciwko Mondale’owi. Chociaz nie znosil go z calego serca, nie potrafil zmusic sie do szantazu.

Natomiast gdyby role sie odwrocily, Mondale nie mialby zadnych skrupulow, jesli chodzi o szantaz czy zemste. Uporczywe milczenie Dana niepokoilo kapitana, zbijalo go z tropu, prowokowalo do zawoalowanych pogrozek przy kazdym spotkaniu.

– Sprecyzujmy – zaproponowal Dan. – Dokladnie jak dlugo bedziesz znosil moje chamstwo?

– Niedlugo, dzieki Bogu. Nie bede musial. Wracasz do centrali po tej zmianie – oznajmil Mondale. Usmiechnal sie.

Dan przeniosl caly ciezar ciala na nienaoliwione sprezynujace oparcie krzesla biurowego, ktore zaprotestowalo skrzypieniem, i zalozyl rece za glowe.

– Zaluje, ze musze cie rozczarowac. Zostane tutaj przez jakis czas. Wczoraj w nocy wykrylem morderstwo. Teraz to moja sprawa. Mysle, ze troche nad tym popracuje.

Usmiech kapitana roztopil sie niczym lody na goracej patelni.

– Chodzi ci o potrojne sto osiemdziesiat siedem w Studio City?

– Aha, teraz rozumiem, dlaczego zjawiles sie w biurze tak wczesnie. Uslyszales o tym. Dwaj dosc znani psycholodzy zalatwieni w tajemniczych okolicznosciach, wiec liczysz na duze zainteresowanie mediow. Jak ty to wylapujesz tak szybko, Ross? Sypiasz z policyjnym odbiornikiem pod poduszka?

Ignorujac pytanie, Mondale przysiadl na krawedzi biurka i zapytal:

– Jakies tropy?

– Nic. Ale mam zdjecia ofiar.

Zauwazyl z satysfakcja, ze cala krew odplynela z twarzy Mondale’a, kiedy zobaczyl zmasakrowane ciala na fotografiach. Kapitan nawet nie przejrzal wszystkich.

– Wyglada na wlamanie, ktore wymknelo sie spod kontroli – powiedzial.

– Wcale tak nie wyglada. Wszystkie trzy ofiary mialy przy sobie pieniadze. W domu bylo sporo gotowki. Nic nie ukradziono.

– No – rzucil Mondale obronnym tonem – nie wiedzialem o tym.

– Ale powinienes wiedziec, ze wlamywacze zabijaja tylko wtedy, kiedy nie maja wyjscia, czysto i szybko. Nie w ten sposob.

– Zawsze sa wyjatki – oznajmil pompatycznie Mondale. – Nawet babcie czasami rabuja banki.

Dan parsknal smiechem.

– To prawda – upieral sie Mondale.

– Jestes wspanialy, Ross.

– Ale to prawda.

– Nie moja babcia.

– Nie mowilem, ze twoja babcia.

– Wiec mowisz, ze twoja babcia rabuje banki, Ross?

– Czyjas cholerna babcia rabuje, mozesz sie zalozyc.

– Znasz bukmachera, ktory przyjmuje zaklady, czy jakas babcia obrabuje bank? Jezeli szanse sa uczciwe, postawie u niego sto dolcow.

Mondale wstal. Siegnal jedna reka do krawata, poprawil wezel.

– Nie chce, zebys tu dluzej pracowal, ty skurwysynu.

– Przypomnij sobie te stara piosenke Rolling Stonesow, Ross. Nie bedziesz mial tej satysfakcji.

– Moge wykopac twoj tylek z powrotem do centrali.

– Nie mozesz, jesli nie wykopiesz reszty mnie, a reszta mnie zamierza tutaj zostac przez jakis czas.

Twarz Mondale’a pociemniala. Zacisniete wargi zbladly. Wygladal jak ktos doprowadzony do ostatecznosci.

Zanim kapitan zdazyl wykonac jakis nierozwazny gest, Dan podjal:

– Sluchaj, nie mozesz mnie odsunac od sprawy, ktora byla moja od poczatku, jesli nie chcesz sie wpakowac. Znasz przepisy. Ale nie chce sie z toba wyklocac. Tylko tracilbym nerwy. Wiec zawrzyjmy rozejm, he? Bede ci schodzil z drogi, bede grzecznym chlopcem, a ty przestaniesz sie czepiac.

Mondale nie odpowiedzial. Oddychal ciezko i widocznie wolal sie nie odzywac.

– Nie przepadamy za soba nawzajem, ale to nie powod, zebysmy nie mogli razem pracowac – ciagnal Dan najbardziej pojednawczym tonem, na jaki mogl sie zdobyc wobec Mondale’a.

– Dlaczego nie chcesz wypuscic z rak tej sprawy?

– Wyglada interesujaco. Zabojstwa na ogol sa nudne. Maz zabija kochanka zony. Jakis psychol zabija kilka kobiet, bo przypominaja mu matke. Jeden handlarz prochow wykancza drugiego handlarza prochow. Widzialem to setki razy. Juz mi sie przejadlo. To jest inne, tak mysle. Dlatego nie chce tego wypuscic. Wszyscy potrzebujemy odmiany w zyciu, Ross. Wlasnie dlatego nie powinienes zawsze nosic brazowych garniturow.

Mondale zignorowal przytyk.

– Myslisz, ze tym razem mamy cos waznego?

– Trzy morderstwa… dla ciebie to nie jest wazne?

– Chodzilo mi o cos naprawde duzego – rzucil niecierpliwie Mondale. – Jak rodzina Mansona albo Dusiciel z Hillside, cos w tym rodzaju.

– Mozliwe. Zalezy, jak sie rozwinie. Ale podejrzewam, ze to bedzie taka historia, ktora zwieksza naklady gazet i podnosi ogladalnosc telewizji.

Mondale zamyslil sie nad tym, jego spojrzenie stracilo ostrosc.

– Nalegam na jedno – oswiadczyl Dan. Pochylil sie, oparl rece na biurku i przybral powazny wyraz twarzy. – Jesli mam kierowac ta sprawa, nie chce tracic czasu na wywiady i rozmowy z reporterami. Musisz trzymac tych drani ode mnie z dala. Niech sobie filmuja plamy krwi do woli, zeby zdobyc material do poobiednich audycji, ale trzymaj ich z daleka. Nie radze sobie z nimi.

Spojrzenie Mondale’a ponownie sie wyostrzylo.

– Umm… tak, jasne, zaden problem. Prasa bywa cholernie upierdliwa. – Dla Mondale’a kamery i publicznosc stanowily nektar bogow, byl uszczesliwiony sama perspektywa, ze znajdzie sie w centrum uwagi mediow. – Zostaw ich mnie.

– Swietnie – mruknal Dan.

– I skladasz raporty tylko mnie, nikomu innemu.

– Jasne.

– Codziennie, co do minuty.

– Jak sobie zyczysz.

Mondale popatrzyl na niego z niedowierzaniem, ale nie podejmowal dyskusji. Kazdy lubi sobie pomarzyc. Nawet Ross Mondale.

– Skoro tak ci brakuje ludzi i w ogole – rzucil Haldane – pewnie masz duzo pracy?

Kapitan ruszyl w strone wlasnego gabinetu. Po kilku krokach zatrzymal sie, obejrzal i powiedzial:

– Na razie mamy dwoch zamordowanych dosc prominentnych psychologow, a prominenci zazwyczaj znaja innych prominentow. Wiec pewnie bedziesz sie obracal w innych kregach niz wtedy, kiedy ktos zalatwi handlarza prochow. Poza tym, jezeli z tego wyjdzie goraca sprawa i przyciagnie uwage prasy, ty i ja pewnie spotkamy sie z szefem policji, z czlonkami komisji, moze nawet z burmistrzem.

– Wiec?

– Wiec nie nadepnij nikomu na odcisk.

– Och, nie martw sie, Ross, moge nawet tanczyc z tymi facetami.

Mondale potrzasnal glowa.

– Chryste.

Вы читаете Drzwi Do Grudnia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату