– Moge pomoc?
– Jesli bedzie ci sie chcialo, kiedy rano wstaniesz z lozka.
– Bedzie mi sie chcialo – zapewnil Earl.
– No wiec w Burbank mieszka niejaka Mary Katherine O’Hara. Jest sekretarzem organizacji o nazwie Teraz Wolnosc. – Podal Earlowi adres i wypisal informacje, ktorych potrzebowal od O’Hary. – Chce takze dowiedziec sie czegos o firmie Przedsiebiorstwa Johna Wilkesa. Kto nalezy do zarzadu, kim sa glowni akcjonariusze?
– To kalifornijska korporacja? – zapytal Earl.
– Prawdopodobnie – odparl Dan. – Musze wiedziec, kiedy zostala zarejestrowana, przez kogo, jakiego rodzaju dzialalnosc prowadzi.
– Skad sie w tym wziela ta firma Johna Wilkesa? – zapytal Earl, co zaciekawilo rowniez Laure.
– To dluga historia – odparl Dan. – Jutro ci opowiem. Umowmy sie na pozny lunch, powiedzmy o pierwszej, i razem sprobujemy cos wycisnac z tego, co wiemy.
– Taak, do tej pory powinienem juz zdobyc potrzebne informacje – mruknal Earl. Zaproponowal kawiarnie w Van Nuys, poniewaz, jak mowil, nigdy nie widzial w tym lokalu nikogo z Paladyna.
– Rowniez gliny tam nie chodza – oswiadczyl Dan. – Wyglada niezle.
– Jest taksowka – oznajmila Laura, kiedy przednie swiatla omiotly szklane drzwi i przelotnie rozblysly w kroplach deszczu drzacych na szybach.
Earl spojrzal na Melanie i powiedzial:
– No, ksiezniczko, usmiechniesz sie do mnie, zanim odjade?
Dziewczynka podniosla na niego wzrok, ale Laura widziala, ze jej spojrzenie wciaz jest odlegle, nieobecne.
– Ostrzegam cie – powiedzial Earl – bede lazil za toba
1 naprzykrzal sie, dopoki nie dostane tego usmiechu.
Melanie tylko patrzyla. Earl odwrocil sie do Laury.
– Glowa do gory. Okay? Wszystko sie ulozy. Laura kiwnela glowa.
– I dziekuje za…
– Za nic – przerwal jej Earl. – Otworzylem im drzwi. Musze to nadrobic. Zaczekaj, az to nadrobie, zanim zaczniesz mi dziekowac. – Podszedl do drzwi westybulu, pchnal jedno skrzydlo, potem obejrzal sie na Dana i zapytal:
– Wlasciwie co ci sie stalo?
– Co? – nie zrozumial Dan.
– W czolo.
– Och. – Dan zerknal na Laure, ktora domyslila sie z jego miny, ze skaleczyl sie pracujac nad ta sprawa i ze nie chcial o tym mowic, zeby nie czula sie winna.
– Jedna staruszka walnela mnie laska – oznajmil.
– He? – zdziwil sie Earl.
– Pomoglem jej przejsc przez ulice.
– Wiec dlaczego cie walnela?
– Ona nie chciala przejsc przez ulice – wyjasnil Dan.
Earl wyszczerzyl zeby – makabryczny widok na jego pokiereszowanej twarzy – otworzyl drzwi, przebiegl przez deszcz i znikl we wnetrzu czekajacej taksowki.
Laura zapiela zamek blyskawiczny kurtki Melanie. Razem z Danem wzieli Melanie miedzy siebie i pospieszyli do nieoznakowanego policyjnego sedana.
Powietrze bylo zimne.
Lal lodowaty deszcz.
Ciemnosc zdawala sie dyszec zlowrogim zyciem.
Gdzies w mroku To czekalo.
Pokoj w motelu mial dwa podwojne lozka przykryte purpurowo – zielonymi narzutami, ktore gryzly sie z jaskrawymi pomaranczowo – blekitnymi zaslonami, a te z kolei nie pasowaly do krzykliwej zolto – brazowej tapety. Praktycznie w jednej czwartej hoteli i moteli w kazdym stanie, od Alaski po Floryde, wystepowal pewien okreslony rodzaj porazajacej oko kolorystyki wnetrz, bardzo dziwacznej i bardzo charakterystycznej, co sklanialo Dana do podejrzen, ze jeden i ten sam straszliwie niekompetentny dekorator miotal sie jak szalony po calym kraju, tapetowal sciany, obijal meble i zawieszal zaslony, zuzywajac resztki odrzucone przez fabryki i sklepy.
Lozka mialy zbyt miekkie materace, meble byly odrapane i porysowane, ale przynajmniej bylo czysto. Kierownictwo dostarczylo bez dodatkowej oplaty ekspres do kawy i grzecznosciowe foliowe paczuszki Hills Brothers i Mocha Mix. Dan zrobil kawe, kiedy Laura kladla Melanie do lozka.
Chociaz dziewczynka przeplynela przez caly dzien sennie jak lunatyczka, zuzywajac malo energii, bylo juz tak pozno, ze zasnela, zanim matka skonczyla ja otulac.
Pod jedynym oknem w pokoju stal maly stolik z dwoma krzeslami, gdzie Dan zaniosl kawe. Siedzieli z Laura w polmroku, tylko jedna mala lampka palila sie tuz za drzwiami. Nie do konca rozsuniete zaslony ukazywaly fragment sieczonego deszczem parkingu, gdzie upiorne blekitnawe swiatlo rteciowych latarni malowalo dziwaczne wzory na chromie i szkle samochodow i lsnilo niesamowicie na mokrej makadamowej nawierzchni.
Dan sluchal z narastajacym zdumieniem i niepokojem, kiedy Laura opowiadala mu reszte historii, ktora rozpoczela w samochodzie: lewitujace radio, ktore jakby nadawalo ostrzezenie, wir powietrzny pelen kwiatow, ktory wtargnal przez kuchenne drzwi. Najwyrazniej sama ledwie mogla uwierzyc w te nadprzyrodzone zjawiska, chociaz widziala je na wlasne oczy.
– I co pani o tym mysli? – zapytal Dan, kiedy skonczyla.
– Mialam nadzieje, ze pan mi to wyjasni. Opowiedzial jej, jak Joseph Scaldone zostal zabity w pokoju, gdzie wszystkie drzwi i okna byly zamkniete od srodka.
– Jesli polaczymy te niemozliwa zbrodnie z wypadkami, ktore zaszly w pani domu, musimy chyba przyjac, ze dziala tutaj jakas sila… cos, co wykracza poza ludzkie pojecie. Ale co to jest, do cholery?
– No, myslalam o tym przez caly wieczor i wydaje mi sie, ze cokolwiek… cokolwiek „nawiedzilo” moje radio i przynioslo te kwiaty do kuchni, nie jest tym samym, co zabija ludzi. W retrospekcji widze, ze ta obecnosc w mojej kuchni, chociaz przerazajaca, wlasciwie nam nie zagrazala. I jak mowilam, chyba probowala nas ostrzec, ze to, co zabilo Dylana, Hoffritza i innych, w koncu przyjdzie rowniez po Melanie.
– Wiec mamy dobrego ducha i zlego ducha – podsumowal Dan.
– Chyba mozna tak je nazwac.
– Przyjazne duchy i wrogie duchy.
– Nie wierze w duchy – oswiadczyla Laura.
– Ani ja. Ale widocznie jakims sposobem, podczas eksperymentow w szarym pokoju, pani maz i Hoffritz wywolali i uwolnili okultystyczne zjawy, niektore mordercze, a inne zyczliwe, przynajmniej na tyle, zeby ostrzegac przed tymi zlymi. I dopoki nie wymysle lepszego slowa… chyba najlepiej nazywac je duchami.
Zamilkli. Dopili resztki kawy.
Deszcz za oknem bebnil coraz mocniej. Ryczal.
Na drugim koncu pokoju Melanie wymruczala cos przez sen i poruszyla sie pod kocami, potem znowu znieruchomiala.
– Duchy. To po prostu… obled – powiedziala wreszcie Laura.
– Szalenstwo.
– Idiotyzm.
Dan wlaczyl slaba lampe nad stolem. Z kieszeni marynarki wyjal wydruk listy wysylkowej Znaku Pentagramu. Rozlozyl ja i polozyl przed Laura.
– Oprocz pani meza, Hoffritza, Ernesta Coopera i Neda Rinka, czy zna pani jeszcze kogos z tej listy?
Przez dziesiec minut przegladala nazwiska i znalazla jeszcze cztery znajome.
– Ten – oznajmila. – Edwin Koliknikow. Jest profesorem psychologii w USC. Czesto otrzymywal od Pentagonu granty na badania i pomogl Dylanowi nawiazac kontakty w Departamencie Obrony. Koliknikow jest behawiorysta, szczegolnie interesuje go psychologia dziecieca.
Dan odgadl, ze Koliknikow to rowniez „Eddie”, ktory byl w domu Reginy na wzgorzach Hollywood i ktory obecnie zabral ja do Las Vegas.
– Howard Renseveer – podjela Laura. – Reprezentuje jakas fundacje z duzymi pieniedzmi. Nie jestem pewna