niektorzy kierowali sie do frontowych drzwi, inni do sali widowiskowej albo kawiarni, albo na schody prowadzace na antresole, byle tylko uciec jak najdalej od tej koszmarnej, przerazajacej postaci, ktora przypominala wszystkim zdeklarowanym eskapistom z tego Disneylandu dla doroslych o smierci, tajemnicy i przewrotnosci wszechswiata.

Oszolomiona, przejeta mrocznym dreszczem, ktorego natury nie potrafila okreslic, chociaz odczuwala go tak mocno, Regina towarzyszyla Eddiemu w jego makabrycznej pielgrzymce ku rzedom automatow. Trzymala sie pietnascie stop z tylu i wiedziala, ze ochroniarze z kasyna posuwaja sie za nia.

Jeden z nich powiedzial:

– Stac! Niech pani sie zatrzyma.

Obejrzala sie na nich. Trzech poteznych straznikow w mundurach. Trzymali bron w pogotowiu. Wszyscy byli bladzi i roztrzesieni.

– Z drogi – rozkazal jeden z nich, a nastepny wymierzyl w nia z rewolweru.

Uswiadomila sobie, ze mogli pomyslec, ze ona jest w jakis sposob odpowiedzialna za niemozliwe rzeczy, ktore zrobiono Eddiemu. Ale co wlasciwie mysleli? Ze ona dysponuje nadprzyrodzona moca psychiczna i cierpi na manie zabojcza?

Zatrzymala sie zgodnie z rozkazem, ale ponownie odwrocila sie do Eddiego. Juz tylko dziesiec stop dzielilo go od automatow.

Prosto przed Eddiem dwudziestu chromowanych jednorekich bandytow – caly jeden rzad – zostalo uruchomionych jakby czarami. Dwadziescia cylindrow zawirowalo jednoczesnie.

W okienkach migaly rozmazane serie wisienek, dzwonkow, limonek i innych symboli tak szybko, ze zlewaly sie w bezksztaltne smugi barw. Cylindry wirowaly przez kilka sekund, a potem wszystkie dwadziescia zestawow zatrzymalo sie jednoczesnie i we wszystkich okienkach maszyn pojawily sie cytryny.

Eddie gibnal sie do przodu, opuscil glowe – czy raczej niewidzialny stwor opuscil mu glowe – runal prosto na swiecacy automat i rabnal w niego glowa dostatecznie mocno, zeby rozbic sobie czaszke. Upadl. Ale natychmiast podniesiono go, szarpnieto do tylu i po raz drugi pchnieto brutalnie na automat. Upadl. Zostal podniesiony. Odciagniety do tylu. Pchniety do przodu. Tym razem uderzyl w maszyne z taka sila, ze rozbil pleksiglasowe okienko i wyrwal szybke z ramy.

Martwy czlowiek upadl na podloge.

Lezal bez ruchu, zakatowany.

Powietrze przez chwile pozostalo lodowate.

Regina objela sie ramionami.

Miala wrazenie, ze cos ja obserwuje.

Potem zrobilo sie cieplej i Regina wyczula, ze to cos, czymkolwiek bylo, odeszlo.

Spojrzala na Eddiego. Wygladal jak krwawy strzep, nie do rozpoznania. W glebi serca Regina troche litowala sie nad nim, lecz przede wszystkim probowala sobie wyobrazic, jaka byla jego smierc, co czuje sie w tych ostatnich brutalnych minutach niewyobrazalnie intensywnego bolu, wszechogarniajacego bolu, rozdzierajacego i slodko wypelniajacego bolu.

Melanie lezala spokojnie przez kilka minut, dostatecznie dlugo, zeby Laura uznala, iz najgorsze minelo, a Dan odlozyl rewolwer. Kiedy wrocili do malego stolika pod oknem, dziewczynka ponownie zaczela rzucac sie i jeczec. W pokoju zrobilo sie zimno. Z walacym sercem Laura znowu podeszla do lozka.

Rysy Melanie byly groteskowo wykrzywione – nie z bolu, lecz (jak sie wydawalo) z przerazenia. W tamtej chwili wcale nie przypominala dziecka. Wydawala sie… nie stara… lecz pomarszczona, przytloczona brzemieniem jakiejs ohydnej i bolesnej wiedzy, daleko wykraczajacej poza jej wiek, wiedzy przynoszacej lek i cierpienie, wiedzy o mrocznych sprawach, jakich lepiej nie znac.

TO nadchodzilo albo juz nadeszlo. Prymitywnym instynktem, ktorego sama nie rozumiala, Laura wyczuwala zlowroga moc podchodzaca coraz blizej. Zjezyly jej sie drobne wloski na ramionach i na karku. TO.

Desperacko rozejrzala sie po pokoju. Zadnych demonicznych stworow. Zadnych piekielnych straszydel.

No pokaz sie, cholerniku, pomyslala gniewnie. Kimkolwiek jestes, czymkolwiek jestes, skadkolwiek przychodzisz, daj nam jakis konkret, do ktorego mozna strzelac.

Lecz To pozostalo poza zasiegiem jej zmyslow i jedynym wyczuwalnym znakiem jego obecnosci byl chlod, ktorym zawsze sie otaczalo.

Temperatura powietrza spadala nieprawdopodobnie szybko, szybciej niz przedtem i tak nisko, ze oddechy ludzi tworzyly widoczne obloczki pary. Na szybach i lustrze pojawila sie wilgoc i skrystalizowala sie w szron, ktory stwardnial na lod. Lecz zaledwie po trzydziestu, czterdziestu sekundach powietrze znowu sie ocieplilo. Dziecko przestalo jeczec i raz jeszcze niewidzialny wrog odszedl, nie wyrzadziwszy jej krzywdy.

Melanie nagle szeroko otwarla oczy, ale wciaz wpatrywala sie w cos ze swojego snu.

– To ich dopadnie.

Dan Haldane pochylil sie nad nia i polozyl dlon na jej chudym ramieniu.

– O co chodzi, Melanie?

– To. To ich dopadnie – powtorzyla dziewczynka nie tyle do niego, ile do siebie.

– Co to za cholerny stwor? – zapytal Dan.

– To ich dopadnie – wymamrotala dziewczynka i zadrzala.

– Spokojnie, skarbie – odezwala sie Laura.

– A potem – ciagnela Melanie – dopadnie mnie.

– Nie – zapewnila ja Laura. – Obronimy cie, Melanie. Przysiegam.

Dziewczynka powiedziala:

– To wyjdzie… ze srodka… i zje mnie… zje mnie cala…

– Nie – zaprzeczyla Laura. – Nie.

– Ze srodka? – zdziwil sie Dan. – Ze srodka czego?

– Zje mnie cala – beznadziejnie powtorzyla dziewczynka.

– Skad to wychodzi? – zapytal Dan.

Dziecko wydalo przeciagly, powoli cichnacy skowyt, ktory zabrzmial bardziej jak westchnienie rezygnacji niz jek strachu.

– Czy cos tutaj bylo przed chwila, Melanie? – wypytywal Dan. – Ten stwor, ktorego tak sie boisz… czy byl w tym pokoju?

– To chce mnie – oznajmila dziewczynka.

– Jesli to chce ciebie, dlaczego cie nie zabralo, kiedy tutaj bylo?

Dziewczynka nie sluchala. Cichym, zachryplym glosem powiedziala:

– Drzwi…

– Jakie drzwi?

– Drzwi do grudnia.

– Co to znaczy, Melanie?

– Drzwi…

Dziewczynka zamknela oczy. Oddech jej sie zmienil. Zapadla w sen.

Patrzac nad lozkiem na Dana, Laura powiedziala:

– To chce najpierw innych, ludzi zwiazanych z eksperymentem w szarym pokoju.

– Eddie Koliknikow, Howard Renseveer, Sheldon Tolbeck, Albert Uhlander i moze jeszcze inni, o ktorych nie wiemy.

– Tak. Gdy tylko oni wszyscy zgina, To przyjdzie po Melanie. Tak powiedziala dzisiaj wieczorem w domu, kiedy radio zostalo… nawiedzone.

– Ale skad ona o tym wie? Laura wzruszyla ramionami. Popatrzyli na spiaca dziewczynke.

– Musimy przebic sie przez ten… ten jej trans, zeby nam powiedziala, co powinnismy wiedziec – oswiadczyl Dan.

– Probowalam dzisiaj wczesniej. Terapia hipnozy regresyjnej. Ale nie odnioslam wielkiego sukcesu.

– Moze pani sprobowac jeszcze raz? Laura kiwnela glowa.

– Rano, kiedy corka troche odpocznie.

– Nie mozemy tracic czasu…

– Ona potrzebuje wypoczynku.

– No dobrze – ustapil niechetnie.

Вы читаете Drzwi Do Grudnia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату