wiatr glosniej zawyl pod okapem dachu, ze podskakiwal za kazdym razem, kiedy ogien strzelil na kominku. Zreszta sam fakt, ze obaj nie spali o tej ponurej godzinie nad ranem, zadawal klam rzekomej beztrosce Howarda.

Tolbeck dolewal sobie szkockiej i mleka, a Howard Renseveer tasowal karty, kiedy w pokoju powialo chlodem. Obaj spojrzeli na kominek, gdzie plomienie strzelaly wysoko; wentylatory mruczaly, napedzajac cieple powietrze od paleniska. Zadne okno ani drzwi nie zostaly otwarte. I po chwili zrozumieli z mrozacym krew przerazeniem, ze to nie byl zblakany przeciag, poniewaz robilo sie coraz zimniej i zimniej.

To nadeszlo. Cudowny, bezbozny adwent. W jednej chwili go nie bylo, w nastepnej zjawilo sie wsrod nich, demoniczne i zabojcze skupisko energii psychicznej.

Tolbeck zerwal sie na rowne nogi.

Howard Renseveer skoczyl tak gwaltownie, ze przewrocil swoja szkocka z mlekiem, a potem krzeslo. Karty wypadly mu z reki. Wnetrze chaty zmienilo sie w lodownie, chociaz ogien nadal buzowal w kominku.

Duzy okragly szmaciany chodnik, ktory lezal na podlodze pomiedzy dwoma sofami barwy soczystej zieleni, wzniosl sie w powietrze na wysokosc szesciu stop. Wisial tam nie miekki i pofaldowany jak kawalek tkaniny, lecz sztywny i twardy. Potem zaczal wirowac coraz szybciej i szybciej, niczym ogromna plyta gramofonowa na niewidocznym talerzu.

Kierowany szalencza mysla o ucieczce, ktora natychmiast wydala mu sie beznadziejnie glupia, Tolbeck cofnal sie w strone tylnych drzwi chaty.

Renseveer stal obok stolu, sparalizowany widokiem wirujacego dywanu, wyraznie niezdolny do wykonania jakiegokolwiek ruchu.

Nagle dywan opadl jak lachman bez zycia. Jedna sofa przeleciala przez pokoj z takim impetem, ze przewrocila maly stolik i lampe, zlamala sobie dwie nogi i rozbila stojak na czasopisma; blyszczace magazyny rozsypaly sie po podlodze, trzepoczac kartkami, niczym stado ptakow niezdolnych poderwac sie do lotu.

Tolbeck wycofal sie z pokoju do wneki kuchennej, czyli wydzielonej czesci jednego wielkiego pomieszczenia, ktore zajmowalo caly parter chaty. Prawie dotarl do tylnych drzwi. Zaczal juz myslec, ze mu sie uda. Nie smial odwrocic sie plecami do niewidzialnej, lecz realnej istoty w pokoju, tylko wyciagnal reke za siebie i macal dlonia w powietrzu, szukajac klamki.

Rozrzucone karty poderwaly sie z podlogi i zawirowaly wokol Renseveera, ozywione magiczna i zlowroga sila podobna do tej, ktora potrafi zmienic miotle w istne utrapienie dla ucznia czarnoksieznika. Otoczyly Renseveera ruchliwym rojem niczym liscie schwytane w trabe powietrzna, szelescily i szuraly, trac o siebie w szalenczym tancu. Cos w tym dzwieku przypomnialo Tolbeckowi ostrzenie malych nozy. Zaledwie odkryl to niepokojace skojarzenie, kiedy zobaczyl, ze Howard Renseveer, ktory goraczkowo odganial od siebie nawalnice pokrytych plastikiem prostokatow, krwawi z obu rak i licznych ranek na twarzy. Oczywiscie karty nie byly dostatecznie twarde ani ostre, zeby glebiej rozciac skore… a jednak drapaly, kasaly, a Renseveer wrzeszczal z bolu.

Tolbeck wyciagnal za siebie jedna reke i namacal galke u drzwi. Nie chciala sie przekrecic. Zamkniete na zatrzask. Mogl odwrocic sie, znalezc przycisk i w mgnieniu oka wydostac sie z chaty, lecz spektakl w pokoju przyciagal go z hipnotyczna sila. Strach dodawal energii i jednoczesnie paralizowal, wywolywal pragnienie ucieczki i odbieral wladze w nogach.

Karty opadly bezwladnie jak poprzednio dywan. Pokancerowane dlonie Howarda Renseveera wygladaly jak uwiezione w ciasnych szkarlatnych rekawiczkach.

Zanim jeszcze karty spadly na podloge, cos odrzucilo krate sprzed kominka. Plonaca kloda wystrzelila z paleniska, przemknela przez pokoj i trafila Renseveera, zbyt oszolomionego, zeby uchylic sie przed tym pociskiem. Kloda byla wypalona do polowy, narzedzie mordu utworzone z drewna, rozzarzonych wegli, popiolu i pelgajacych plomykow. Kiedy uderzyla Renseveera w brzuch, zweglona czesc rozpadla sie na czarne, dymiace okruchy, ktore obsypaly mu buty. Lecz nie spalony rdzen klody byl twardy i sekaty niczym prymitywna, wyjatkowo sadystyczna wlocznia, ktora przebila zoladek i brutalnie wtargnela do srodka, nie tylko rozrywajac naczynia krwionosne i miazdzac wnetrznosci na swojej drodze, lecz takze niosac ogien w glab ciala.

Ten groteskowy, mrozacy krew w zylach widok wystarczyl, zeby wyleczyc Tolbecka z paralizu wywolanego strachem, ktory wczesniej unieruchomil go w drzwiach kuchni na dlugie, cenne sekundy. Tolbeck znalazl przycisk, przekrecil galke, szarpnal drzwi i wyskoczyl w noc, ciemnosc i wiatr, zeby uciec przed smiercia.

Temperatura powietrza podniosla sie rownie szybko, jak poprzednio spadla. W motelowym pokoju znowu zrobilo sie cieplo.

Dan Haldane zadawal sobie pytanie, co, u diabla, sie stalo – albo prawie sie stalo. Co oznaczaly zmiany temperatury? Czy jakas nadprzyrodzona istota byla tutaj przez kilka sekund? Jesli tak, po co sie zjawila, skoro nie zaatakowala Melanie? I dlaczego odeszla?

Melanie jakby wyczula znikniecie zagrozenia, poniewaz ucichla i lezala spokojnie pod kocami.

Stojac przy lozku, Dan popatrzyl na wychudzona dziewczynke i po raz pierwszy zauwazyl, ze wyrosnie na rownie piekna kobiete jak jej matka. Przeniosl spojrzenie na Laure, ktora lezala obok corki gleboko uspiona, nie slyszac jej cichego mamrotania, nieswiadoma kasajacego zimna, ktore ogarnelo pokoj na pol minuty lub dluzej. Jej sliczna twarz w spoczynku przypominala mu oblicza madonn, ktore ogladal na obrazach w muzeum. Geste, jedwabiste, kasztanowe wlosy Laury, rozrzucone na poduszce w bladobursztynowym swietle pojedynczej zarowki, wygladaly jak utkane z czerwono – zlotych blaskow jesiennego zachodu slonca. Dan mial ochote dotknac ich i poczuc, jak przesypuja sie przez palce.

Wrocil do wlasnego lozka.

Polozyl sie na plecach i zapatrzyl sie w sufit.

Pomyslal o Cindy Lakey. Zabita przez oszalalego z zazdrosci przyjaciela matki.

Pomyslal o swoim bracie Delmarze. Zabity przez nacpanego, niepoczytalnego zastepczego ojca.

Oczywiscie pomyslal tez o swojej siostrze. Taka byla nieunikniona kolejnosc wspomnien, tych samych kazdej nocy, kiedy nie mogl zasnac: Delmar, Carrie, Cindy Lakey.

W koncu poprzez archiwa agencji adopcyjnej, ktora rozproszyla rodzine Detwilerow po smierci matki, Dan odnalazl siostre, z ktora go rozdzielono, kiedy mial miesiac, a ona szesc lat. Podobnie jak Delmar lezala w grobie, kiedy Dan wreszcie ja wytropil.

Szescioletnia w dniu smierci matki, Carrie bardzo zle zniosla rozpad swojej rodziny. To przezycie okaleczylo ja psychicznie i emocjonalnie, a problemy z zachowaniem utrudnialy jej adopcje. Wedrowala z sierocinca do roznych domow zastepczych, z powrotem do sierocinca i znowu do kolejnych zastepczych domow, na pewno z rosnacym przeswiadczeniem, ze nigdzie nie nalezala i nikt jej nie chcial. Jej zachowanie pogarszalo sie coraz bardziej i wreszcie zaczela uciekac z tych domow, a po kazdej ucieczce wladze mialy spore trudnosci z odnalezieniem zbiega. Zanim skonczyla siedemnascie lat, nauczyla sie wymykac organom scigania i od tamtej pory zyla wolna, na wlasna reke. Wszystkie dostepne fotografie swiadczyly, ze Carrie byla sliczna dziewczyna, lecz niezbyt dobrze radzila sobie w szkole i nie miala zadnego zawodu, wiec podobnie jak wiele slicznych dziewczat z rozbitych domow wybrala prostytucje jako sposob zarabiania na zycie – czy raczej prostytucja ja wybrala, bo sama Carrie wlasciwie nie miala wyboru.

Skonczyla dwadziescia osiem lat i byla kosztowna dziwka na telefon, kiedy jej krotkie nieszczesliwe zycie dobieglo konca. Jeden z jej klientow chcial czegos wyjatkowo specjalnego, ona odmowila i klotnia szybko doprowadzila do rekoczynow. Carrie zginela piec tygodni wczesniej, zanim Dan ustalil miejsce jej pobytu, i od miesiaca lezala w grobie, kiedy ja odwiedzil. Spoznil sie dwanascie lat na spotkanie z bratem, co bylo smutne, lecz nie tak bolesne, jak glupie trzydziesci dni spoznienia na spotkanie z siostra.

Powtarzal w kolko, ze byli sobie obcy. Nie mieli nic albo niewiele wspolnego ze soba. Moze nie chcialaby go znac, skoro byl glina, a ona prostytutka. Moze sam nie chcialby poznac kobiety, na jaka wyrosla jego siostra. Prawie na pewno w danych okolicznosciach spotkanie i ewentualny zwiazek przynioslyby wiele cierpienia i malo radosci. Ale mial dopiero dwadziescia dwa lata i zaczynal staz w policji, kiedy odnalazl grob siostry, a w tym wieku nie byl jeszcze taki twardy jak teraz; plakal nad nia. Cholera, nawet teraz, po przeszlo pietnastu latach policyjnej roboty, pietnastu latach ogladania ludzi zastrzelonych, zadzganych, uduszonych i pobitych na smierc, zahartowany przez codzienne obowiazki, nadal czasami oplakiwal ja i utraconego brata, kiedy w najciemniejszej godzinie bezsennej nocy rozpamietywal przeszlosc, ktora przepadla.

Czesciowo obwinial sie za smierc Carrie. Czul, ze powinien jej szukac z wiekszym poswieceniem, powinien ja znalezc na czas, zeby uratowac. Lecz wiedzial rowniez, ze nie ponosi zadnej winy. Nawet gdyby odszukal siostre wczesniej, zadne gesty ani slowa nie przekonalyby jej, zeby porzucila profesje prostytutki; w zaden sposob nie mogl jej uchronic przed spotkaniem z tym zboczonym klientem. Wyrzuty sumienia dreczyly go niezasluzenie. Po

Вы читаете Drzwi Do Grudnia
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату