Nie miala juz nadziei, ze uda jej sie pomoc Gavisowi. Nalezalo ratowac wlasna skore.

– Rachael – odezwal sie stwor, a w jego niskim, belkotliwym glosie obecne byly zlosc, glod, nienawisc i wsciekle pozadanie.

W pistolecie zabraklo juz kul. Wprawdzie w mercedesie Rachael miala zapas amunicji, nie zdazylaby jednak dobiec do auta i przeladowac broni. Rzucila pistolet na ziemie.

– Uciekaj! – znow krzyknal Whit Gavis.

Z biciem serca kobieta wbiegla do garazu i przeskoczyla sterte puszek z farba oraz zwoje wezy ogrodowych. W kostce, ktora skrecila w czasie ucieczki po pustyni, odezwal sie nagly bol, a na lydce w miejscach, gdzie podrapal ja niby-Eric, zaczela odczuwac pieczenie, jak gdyby chodzilo o swieze rany.

Diabel zaryczal gdzies z tylu.

Po drodze przewrocila wolno stojace metalowe polki z narzedziami i pudelkami gwozdzi w nadziei, ze opozni to poscig stwora (o ile od razu pobiegnie za nia, nie rozprawiajac sie uprzednio z Gavisem). Polki runely na ziemie z glosnym hukiem i gdy dobiegla do drzwi od kuchni, uslyszala, jak bestia gramoli sie poprzez rumowisko. To, co kiedys bylo Erikiem, naprawde zostawilo w spokoju Gavisa, albowiem opanowane bylo wylaczna zadza schwytania Rachael.

Kobieta przeskoczyla przez prog, zatrzasnela za soba drzwi, ale nim zdazyla przekrecic klucz, z loskotem otwarly sie one do wewnatrz. Rachael rzucila sie przed siebie, niewiele brakowalo, zeby sie przewrocila, ale jakos udalo jej sie utrzymac rownowage, biodrem zawadzila jednak o kant jakiegos mebla i uderzyla plecami o lodowke. Uderzenie bylo na tyle silne, ze mrozne ciarki przeszly jej po grzbiecie.

Stwor wszedl do brudnej kuchni. W pelnym swietle wydawal sie jeszcze wiekszy i straszniejszy, niz Rachael mogla przypuszczac.

Przez chwile stal na progu i patrzyl. Nastepnie podniosl glowe i wyprezyl klatke piersiowa, jakby chcial, zeby Rachael go podziwiala. Jego skora, miejscami kremowa i bardzo podobna do ludzkiej, w wiekszosci pokryta byla jednak barwnymi – brazowymi, szarymi, zielonymi i czarnymi plamami, luskami i faldami jak u slonia. Leb mial w ksztalcie odwroconej gruszki, osadzony na grubym, muskularnym karku. Dolna, wezsza czesc „gruszki” konczyla sie sterczacym ryjem o mocnych szczekach. Kiedy stwor otworzyl je, by wydobyc z siebie przerazliwy syk, wnetrze jego olbrzymiego pyska blysnelo obfitoscia ostrych rekinich zebow. Pulsujacy jezyczek byl czarny i szybki jak u weza. Cala morde stwora pokrywaly jakies guzy; jako uzupelnienie pary rogowych narosli na czole znajdowaly sie tam jeszcze dziwne wypuklosci i wkleslosci, ktorych funkcje biologiczne trudno bylo okreslic. Ponadto daly sie zauwazyc wystajace spod skory miejscowe zgrubienia kosci oraz pulsujace arterie i niebywale nabrzmiale zyly.

Kiedy zobaczyla go dzis na pustyni Mojave, pomyslala, ze podlega on wstecznej ewolucji, ze jego genetycznie zmieniony organizm staje sie czyms w rodzaju zlepka cech pradawnych form zycia. Ale ten stwor wymykal sie wszelkim prawidlom. To byl koszmarny wytwor genetycznego chaosu, potwor, ktory nie szedl ani w dol, ani w gore po drabinie ludzkiej ewolucji, lecz uczestniczyl w mrocznym procesie biologicznej rewolucji. To byla istota, ktorej nie laczylo juz prawie nic – lub zupelnie nic – z ludzkim nasieniem, z ktorego powstala. Czastka swiadomosci czlowieka nazwiskiem Eric Leben bez watpienia wciaz jeszcze tkwila w tym potworze, choc Rachael podejrzewala, ze byla to juz tylko iskierka jego dawnej swiadomosci czy inteligencji, ktora zreszta niedlugo wygasnie na zawsze.

– Widzisz… mnie… – wydusila z siebie istota, potwierdzajac niejasne przeczucie Rachael, ze to, co kiedys bylo Erikiem, chce sie popisac swa sylwetka.

Kobieta odepchnela sie od lodowki i pobiegla w strone drzwi do pokoju.

Potwor wzniosl swa szkaradna lape, jakby chcial powiedziec: „Stop! Ani kroku dalej!” Jej segmentowa budowa umozliwiala zginanie w przod i w tyl we wszystkich czterech stawach, a kazdy z nich przykryty byl twarda, brazowoczarna plytka zgrubialej tkanki, podobna do pancerza chrabaszcza. Dlugie, ostro zakonczone pazury zatrwozyly Rachael, ale posrodku dloni znajdowalo sie cos znacznie gorszego: otwor ssacy wielkosci poldolarowki. Kiedy kobieta stala, patrzac na te dantejska zjawe, dziura powoli zasklepiala sie i otwierala jak swieza rana, na powrot zablizniala sie, aby po chwili znow rozewrzec swe brzegi. Funkcja tych szkaradnych ust posrodku dloni byla po czesci tajemnicza, a po czesci – gdy Rachael ujrzala, jak czerwienieja i wilgotnieja pod wplywem obscenicznego glodu – zlowrogo jasna.

Kobieta rzucila sie do otwartych drzwi i uslyszala za soba, jak stopy bestii, ktora podazyla za nia, stukaja o linoleum niczym rozszczepione kopyta. Przebiegla piec-szesc metrow do drzwi biura, gdzie chciala sie zamknac, zostalo jej juz tylko kilka krokow, kiedy po swej prawej rece ujrzala stwora.

Poruszal sie tak szybko!

Krzyczac rzucila sie na podloge i przeturlala w bok, by uniknac dlugich lap nieludzkiej istoty. Wpadla na fotel, szybko wstala i zaslonila sie nim.

Kiedy nagle zmienila kierunek ucieczki, wrog nie od razu zareagowal. Stal posrodku pokoju, patrzyl na swa ofiare, najwyrazniej swiadom, ze odcial Rachael jedyna droge ucieczki i ze ma teraz duzo czasu na rozkoszowanie sie jej przerazeniem. Nie musi zabijac jej od razu.

Rachael zaczela wycofywac sie w strone sypialni.

– Raysheeeel, Raysheeeel – wybelkotal stwor, niezdolny juz do prawidlowej wymowy.

Guzowate narosle na jego czole drgnely i zaczely sie przeksztalcac. Nadeszla kolejna faza przemian: na oczach kobiety jeden z mniejszych rogow zniknal calkowicie, a wzdluz twarzy, niczym szczelina w glebie tworzaca sie podczas trzesienia ziemi, poplynela nowa nitka podskornej arterii.

Rachael wciaz cofala sie.

Potwor zblizal sie do niej powoli, niespiesznym krokiem.

– Raysheeeel…

Przekonany, ze umierajaca zona Bena Shadwaya naprawde lezy na oddziale intensywnej terapii, czekajac na meza, Amos Tate chcial podwiezc go do samego szpitala. Bylo to jednak zbyt daleko od motelu. Benny wiec musial stanowczo nalegac, by uprzejmy kierowca wysadzil go na rogu Las Vegas Boulevard i Tropicana. Poniewaz jednak nie sposob bylo znalezc logicznego wytlumaczenia odmowy skorzystania z zyczliwej propozycji Tate’a, Ben przyznal sie do klamstwa, choc nie wyjasnil jego prawdziwych motywow. Oddal Amosowi koc, otworzyl drzwi kabiny i wyskoczyl na ulice. Minal hotel „Tropicana” i pobiegl na wschod bulwarem o tej samej nazwie. Zdumiony Tate patrzyl za nim, nic nie rozumiejac.

„The Golden Sand Inn” znajdowal sie w odleglosci poltora kilometra; normalnie dystans ten Benny pokonalby w ciagu nie wiecej niz pieciu minut. Teraz jednak, w ulewnym deszczu, nie chcial biec zbyt szybko, by nie poslizgnac sie, nie upasc i nie zlamac reki lub nogi, bo wtedy nie moglby pomoc Rachael (o ile jeszcze potrzebowala pomocy; Boze, pomyslal, niech sie okaze, ze jest cala, zdrowa, bezpieczna i nie potrzebuje zadnej pomocy). Biegl po krawedzi szerokiego bulwaru, a rewolwer – ukryty za pasem – uciskal go w plecy. Kiedy wpadal w kaluze wypelniajace dziury w nawierzchni, woda rozpryskiwala sie na wszystkie strony. Minelo go tylko pare samochodow, niektorzy kierowcy zwalniali, by przyjrzec mu sie, ale zaden nie zaproponowal, ze go podwiezie. Ben nawet nie probowal autostopu, bo wiedzial, ze nie ma czasu do stracenia.

Poltora kilometra to zadna odleglosc, ale teraz wydawala sie dluga jak podroz na koniec swiata.

Julio i Reese musieli pokazac swe legitymacje i odznaki pracownikowi lotniska w Orange, ktory obslugiwal „bramke” z detektorem metali, ale dzieki temu mogli zabrac ze soba na poklad samolotu sluzbowa bron ukryta pod plaszczami. Po wyladowaniu na McCarran International w Las Vegas znow okazali dokumenty, by szybciej obsluzono ich w biurze wynajmu samochodow. Za kontuarem stala atrakcyjna brunetka imieniem Ruth. Zamiast po prostu dac im do reki kluczyki i wyslac na parking, azeby sami odszukali swoj samochod, zadzwonila do dyzurnego mechanika, by podstawil auto przed glowne wyjscie z terminalu.

Poniewaz nie spodziewali sie deszczu i byli nieodpowiednio ubrani jak na takie warunki, zaczekali w budynku za szklana sciana, dopoki nie ujrzeli, ze ich dodge parkuje przy krawezniku. Dopiero wtedy wyszli na dwor. Mechanik w winylowym plaszczu przeciwdeszczowym z kapturem rzucil okiem na dokumenty wynajmu i dal im kluczyki.

Choc jeszcze w Orange na niebie zbieraly sie ciemne chmury, Reese nie przypuszczal, ze na wschodzie kraju moze byc gorzej, ze wyladuja w strugach deszczu. Mimo iz podchodzenie do ladowania i samo ladowanie odbyly sie gladko, jak po masle, ze strachu tak mocno chwycil sie fotela, ze jeszcze teraz bolaly go dlonie.

Znow bezpieczny, majac grunt pod nogami, powinien poczuc ulge, ale on nie mogl przestac myslec o Teddy Bertlesman, wysokiej kobiecie w rozowej sukience, oraz czekajacej na niego w domu Esther. Jeszcze dzis rano mial tylko to dziecko, dla ktorego zyl, te mala istotke, zbyt drobna, by kusic zly los. A teraz, kiedy pojawila sie

Вы читаете Niesmiertelny
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату