jeszcze wspaniala pracownica biura obrotu nieruchomosciami, Reese zaczal sie obawiac, ze kiedy czlowiek odnajduje sens zycia, wzrasta prawdopodobienstwo, iz umrze.
Moze to bezsensowny zabobon…
Detektyw oczekiwal pogodnej nocy nad pustynia. Deszcz wydawal sie zla wrozba i wprawil go w posepny nastroj.
Kiedy Julio ruszal spod terminalu, Reese otarl z twarzy krople deszczu i rzekl:
– Niech cholera wezmie te wszystkie reklamy Vegas, ktore pokazuja w telewizji!
– Bo co?
– Gdzie to slonce? Gdzie te dziewczyny w skapych bikini?
– Co cie obchodza dziewczyny w bikini, skoro w sobote masz randke z Teddy Bertlesman?
Zebys nie zapeszyl, pomyslal Reese, na glos zas powiedzial:
– Kurcze, to wcale nie wyglada na Vegas. To mi bardziej przypomina Seattle.
Rachael zatrzasnela za soba drzwi sypialni i przekrecila galke, przekrecajac slaby zameczek. Potem podbiegla do jedynego okna, rozsunela czarne od brudu zaslony i ujrzala metalowe zaluzje pomiedzy szybami. Nie stanowilo to ulatwienia w ucieczce. Rozejrzala sie dookola za jakims przedmiotem, ktorego moglaby uzyc jako broni. Zobaczyla lozko, dwie szafki nocne, lampe i krzeslo.
Spodziewala sie, ze drzwi wyskocza za chwile z zawiasow, ale nic takiego nie nastapilo.
Nie slychac tez bylo, co stwor robi w sasiednim pomieszczeniu. Ta cisza, choc pozadana, byla bardzo denerwujaca. Co on kombinuje?
Podbiegla do wbudowanej w sciane szafy, otworzyla ja i zajrzala do srodka. Nic, co mogloby sie przydac. Jedna polowe szafy wypelnialy puste polki, a druga pret, na ktorym wisialy wieszaki. Z ich metalowych ramion nie da sie jednak sklecic zadnego oreza.
Zgrzytnela galka u drzwi.
– Raysheeeel – syknal komicznie potwor.
Mutant najwyrazniej zachowal czastke swiadomosci Erica i ta wlasnie ludzka czesc jego jazni uwziela sie na biedna kobiete i znecala, zwlekajac z ostatecznym atakiem. Kazala jej myslec, co sie niedlugo stanie, i Rachael rzeczywiscie myslala, ze umrze tu straszna, powolna smiercia.
Zrozpaczona juz chciala zamknac szafe, kiedy w suficie dostrzegla klape, prowadzaca zapewne na poddasze.
Tymczasem twarda lapa potwora grzmotnela kilkakrotnie w drzwi.
– Raysheeeel…
Rachael wslizgnela sie do szafy i oparla na kilku z rzedu polkach, by sprawdzic ich wytrzymalosc. Z ulga stwierdzila, ze sa wmontowane na stale w konstrukcje szafy i przykrecone srubami do slupkow w przepierzeniu. Mogla wiec wspiac sie po nich jak po szczeblach drabiny. Kiedy znajdowala sie na czwartej od dolu polce, spojrzala w gore. Sufit miala trzydziesci centymetrow nad glowa. Trzymajac sie jedna reka za pret na wieszaki, druga siegnela klapy na zawiasach. Pchnela ja spokojnie.
– Raysheeeel, Raysheeeel! – zaryczal potwor, drapiac pazurami po zewnetrznej stronie zamknietych od wewnatrz drzwi. Potem rzucil sie na nie lekko, niemalze z czuloscia.
Rachael, wciaz ukryta w szafie, wspiela sie jeszcze jeden „stopien”, zlapala rekami za przeciwlegle krawedzie otworu w suficie, odbila od polki, na ktorej stala, i przez chwile zawisla w powietrzu, oparta piersiami o pret na wieszaki. Potem podciagnela sie na rekach i wspiela na strych. W bladym swietle saczacym sie z dolu zobaczyla, ze poddasze jest bardzo niskie; miala niewiele ponad metr przestrzeni nad glowa. W wielu miejscach z dachu sterczaly dlugie kolki, tu i owdzie widac bylo takze gwozdzie laczace krokwie. Ku zaskoczeniu Rachael strych nie obejmowal tylko powierzchni nad pomieszczeniami sluzbowymi, ale rozposcieral sie na calej dlugosci tego skrzydla budynku.
Na dole cos trzasnelo tak silnie, ze poczula, jak drza belki, na ktorych kleczala. Drugiemu uderzeniu towarzyszyl odglos pekania deski i giecia metalu. Kobieta szybko zamknela za soba klape, wskutek czego na poddaszu zapanowala absolutna ciemnosc. Przesunela sie jak tylko potrafila najciszej po dwoch rownolegle biegnacych belkach, opierajac sie jedna reka i jednym kolanem na kazdej z nich. Kiedy oddalila sie ze trzy metry od otworu w suficie, zatrzymala sie. Zaczela nasluchiwac poprzez mrok. Poniewaz klapa byla zamknieta, a deszcz walil glosno o dach, z trudem docieraly do niej dzwieki z dolu.
Modlila sie, by zdegenerowany stwor, ktory kiedys byl Erikiem, a teraz mial iloraz inteligencji malpy, nie mogl rozwiazac zagadki jej znikniecia.
Pozbawiony protezy Whitney Gavis zaczal czolgac sie w strone garazu, w slad za potworem, ktory oderwal mu sztuczna noge. Kiedy jednak dotarl do drzwi, zdal sobie sprawe, ze – bedac teraz podwojnie okaleczonym – nie ma zadnych szans, by pomoc dziewczynie. Kaleka, oto kim byl. Powiedzial Rachael, ze nie uwaza sie za kaleke, i zartobliwie nazwal brak nogi i czesci reki swoja „osobliwoscia”. Jednakze w obecnej sytuacji nie istnialo juz miejsce na zludzenia. Nalezalo spojrzec w twarz bolesnej prawdzie. Kaleka! Byl wsciekly na siebie za te fizyczne ograniczenia, wsciekly na dawno zakonczona wojne, na Vietcong i zycie w ogole. Przez chwile chcialo mu sie nawet plakac.
Ale wscieklosc nie przynosi nic dobrego. Whit Gavis nie ma czasu na nieefektywne mysli i rozczulanie sie nad soba.
– Daj spokoj, Whit – powiedzial na glos.
Odwrocil sie w druga strone i zaczal mozolnie posuwac sie po blotnistym gruncie w strone sciezki wylozonej betonowymi plytami. Chcial wydostac sie na Tropicana i wyjsc na srodek bulwaru. Widok bezradnego kaleki sprawi chyba, ze zatrzyma sie nawet najmniej zyczliwy kierowca.
Pokonal odleglosc szesciu, moze osmiu metrow, kiedy zaczela go palic i kluc twarz, w ktora oberwal od bestii. Przewrocil sie na plecy i wystawil ja na chlodny deszcz, zdrowa zas reka pomacal zraniony policzek. W miejscach gdzie skora pokryta byla pochodzacymi z Wietnamu bliznami, poczul swieze rany.
Gavis moglby przysiac, ze Leben nie pocial go pazurami. Uderzenie, ktore powalilo go na ziemie, zadane zostalo wierzchem olbrzymiej koscistej lapy. Ale policzek byl bez watpienia przeciety w kilku miejscach, z ktorych ciekla krew. Najbardziej krwawila najwieksza, ciagnaca sie az po brew, rana. Czy ten gosc, ktory urwal sie z zabawy na Dzien Duchow, ma na klykciach kolce albo cos w tym rodzaju? Poniewaz dotykanie ran sprawialo mu nieznosny bol, Gavis czym predzej opuscil reke.
Przekrecil sie z powrotem na brzuch i kontynuowal czolganie sie w strone ulicy.
– Wszystko jedno – powiedzial. – Z ta polowa twarzy i tak nigdy nie wygralbym konkursu pieknosci.
Nie chcial myslec o rwacym strumieniu gestej krwi, ktory lal mu sie od skroni po calym policzku.
Skulona na belkach poddasza Rachael zaczynala wierzyc, ze udalo jej sie przechytrzyc niby-Erica. Jego degeneracja, podejrzewala, dotyczyla bez watpienia rowniez sfery umyslowej, nie tylko fizycznej. Stwor nie mial juz na tyle zdolnosci intelektualnych, aby domyslic sie, co sie stalo z jego niedoszla ofiara. Tak przynajmniej sie ludzila. Jednakze jej serce wciaz bilo przyspieszonym rytmem, a cialo trzeslo sie niespokojnie.
Nagle cienka sklejka, z ktorej wykonano klape, poderwala sie do gory i na poddasze wlalo sie troche swiatla z sypialni. Przez otwor w suficie wsunely sie szkaradne lapy mutanta. Potem pojawil sie jego leb, a nastepnie wpelzlo na strych cale cielsko; potwor nieprzerwanie patrzyl na Rachael.
Kobieta rzucila, sie do ucieczki, jak tylko mogla najszybciej. Niestety, swiadomosc kolkow i gwozdzi sterczacych z belek kilka milimetrow nad jej glowa znacznie ograniczala jej odwage. Wiedziala takze, ze nie moze stawiac nog na plyty miedzy belkami, gdyz te nie wytrzymaja jej ciezaru nawet przez sekunde, cienka tafla zalamie sie, a ona spadnie do jednego z krytych w ten sposob pomieszczen. Nawet gdyby nie zaplatala sie przy tym w przewody elektryczne i uniknela porazenia pradem, to istnialo duze niebezpieczenstwo, ze w zetknieciu z twarda podloga zlamie noge lub kregoslup. A wtedy wszystko, na co bedzie ja stac, sprowadzi sie do bezwladnego lezenia w oczekiwaniu na bestie, ktora zejdzie, by sie z nia zabawic.
Przeszla okolo dziesieciu metrow i przed soba miala wciaz jeszcze piecdziesiat metrow przestrzeni nad hotelowymi pokojami. Odwrocila sie. Stwor stal wciaz przy wejsciu na strych i patrzyl na nia.
– Rayeeshuuuul! – zawyl, a klarownosc jego wymowy spadala z sekundy na sekunde.
Potem zatrzasnal klape i poddasze wypelnila absolutna ciemnosc. Teraz mial przewage.
Przemoczone adidasy Bena zawieraly juz tyle wody, ze zaczelo w nich chlupac. Na lewej piecie pojawil sie swiezy pecherz, co go troche zirytowalo.
Kiedy wreszcie w zasiegu jego wzroku pojawil sie motel „The Golden Sand Inn”, kiedy ujrzal swiatlo w oknach pomieszczen sluzbowych, zwolnil na tyle, by wsunac reke pod mokra na plecach koszule i wyciagnac zza pasa