swoj combat magnum.

Zalowal, ze nie ma ze soba remingtona, ktorego musial zostawic w zepsutym merkurze.

Kiedy byl juz przy betonowym podjezdzie do motelu, spostrzegl, ze jakis czlowiek czolga sie stamtad w strone Tropicana. Po chwili poznal go. To byl Whit Gavis pozbawiony protezy i chyba powaznie ranny.

Przemienil sie w cos, co kocha ciemnosc. Nie wiedzial, kim jest, nie pamietal dokladnie, czym – lub kim – byl kiedys, nie wiedzial, dokad zmierza i po co w ogole istnieje. Wiedzial jedno – ze wlasciwym dlan miejscem jest mrok, gdzie nie tylko dobrze sie czul, ale i gdzie rzadzil.

Ofiara, ktora mial przed soba, ostroznie pelzala w ciemnosci, najwyrazniej nic nie widzac bez swiatla. Poruszala sie zbyt wolno, by dlugo pozostawac poza zasiegiem jego lap. Jemu nie przeszkadzal brak swiatla. Widzial ja dokladnie, rozroznial tez wiekszosc szczegolow miejsca, w ktorym oboje sie znajdowali.

Jednakze czul sie tu nieswojo. Wprawdzie sam wdrapal sie do tego dlugiego, waskiego tunelu, poznal na wech, ze zbudowany jest on z drewna, ale jednoczesnie wyczuwal, ze powinien znajdowac sie gdzies gleboko pod ziemia. To miejsce przypominalo mu wilgotne, ciemne nory, ktore pamietal z przeszlosci i ktore – z niejasnych mu na razie powodow – wydawaly sie bardziej pociagajace.

Nagle wokol niego znow wyrosly cieniste ognie, przez chwile blyskaly w ciemnosci, po czym znikly. Wiedzial, ze kiedys sie ich bal, ale nie potrafil przypomniec sobie dlaczego. Teraz owe fantomy zdawaly sie w ogole nan nie dzialac i nie wyrzadzac mu krzywdy, jesli nie zwracal na nie uwagi. Zapach samicy, zapach jego ofiary unosil sie w powietrzu i podniecal go. Zadza odebrala mu rozwage, musial walczyc z przemoznym pragnieniem, by rzucic sie na oslep w jej strone. Podejrzewal, ze podloga kryje w sobie jakies niebezpieczenstwo, ale ostroznosc byla duzo mniej pociagajaca niz perspektywa rozladowania napiecia seksualnego.

Cos mu podpowiadalo, zeby lepiej trzymac sie belek i nie schodzic na plyty wypelniajace przestrzen miedzy nimi. Dla niego stanowilo to zreszta mniejszy problem niz dla ofiary, ktora byla mniejsza, mniej zreczna i – w przeciwienstwie do niego – nie widziala, dokad sie posuwa.

Za kazdym razem, gdy samica odwracala sie w jego strone, spuszczal powieki, zeby – widzac dwoje swiecacych oczu – nie mogla zlokalizowac jego polozenia. Gdy zatrzymala sie i zaczela nasluchiwac, na pewno uslyszala, jak sie zbliza, ale brak mozliwosci skonfrontowania dzwieku z obrazem musial ja przerazac.

Smrod jej strachu byl rownie intensywny jak plci, moze nieco bardziej kwasny. Ten pierwszy pobudzil w nim pragnienie krwi tak mocno jak ten drugi – pozadanie seksualne. Chcial, by jej krew kapala mu na wargi, chcial smakowac ja na jezyku, chcial zanurzyc pysk w jej rozprutym brzuchu w poszukiwaniu bogatej w potrzebne mu skladniki, smakowitej watroby.

Dzielilo go od niej niecale dziesiec metrow.

Piec metrow.

Dwa metry.

Ben pomogl Whitowi oprzec sie o niewysoki plotek ogradzajacy poletko chwastow, na ktorym kiedys rosly kwiaty. Nad ich glowami skrzypial i postukiwal targany wiatrem szyld motelu.

– Nie martw sie o mnie – powiedzial Whit, odpychajac przyjaciela.

– Twoja twarz…

– Pomoz Rachael. Idz do niej.

– Ty krwawisz.

– Bede zyl, bede zyl. Ale ten potwor sciga Rachael – rzekl Whit, a w jego glosie Ben rozpoznal ten straszny ton najczystszego przerazenia i desperacji, ktory slyszal tylko u zolnierzy w Wietnamie. – Mnie zostawil w spokoju i pobiegl za nia.

– Potwor?

– Czy masz bron? Dobrze. Magnum. Dobrze.

– Potwor? – jeszcze raz zapytal Benny.

Nagle zerwal sie jeszcze bardziej porywisty wiatr, a z nieba zwalily sie takie masy wody, jakby gdzies nad ich glowami pekla tama. Whit zaczal krzyczec, zeby Ben mogl go uslyszec:

– Leben. To Leben, ale potwornie zmieniony. O Boze, naprawde potwornie zmieniony. To juz nie jest Leben. Rachael nazwala go genetycznym chaosem. Ewolucja wsteczna, cofanie sie w rozwoju. Kompleksowa mutacja. Benny, pospiesz sie! Biegnij do biura!

Ben nie mogl zrozumiec, o czym mowi jego przyjaciel, ale czul, ze Rachael jest w jeszcze wiekszym niebezpieczenstwie, niz podejrzewal. Zostawil wiec Whita opartego o plotek i pobiegl w strone wejscia do motelu.

Rachael posuwala sie po belkach jak tylko mogla najszybciej. Na poddaszu panowala ciemnosc niczym w podziemnym tunelu. Kobieta nic nie widziala, a na dodatek ogluszal ja loskot, z jakim krople deszczu walily w dach nad jej glowa. Bala sie, ze ucieka zbyt wolno, by ujsc bestii, a mimo to szybciej, niz przypuszczala, dotarla do konca korytarza. Uderzyla glowa w sciane zamykajaca strych w tym skrzydle motelu.

Dziwne, ze do tej pory nie zastanowila sie, co zrobi, gdy znajdzie sie w tym miejscu. Jej umysl tak bardzo zaabsorbowany byl ucieczka, byle dalej od lap niby-Erica, ze podswiadomie wydawalo jej sie, iz poddasze ciagnie sie w nieskonczonosc.

Jeknela, zrozpaczona, gdy zrozumiala, ze zabrnela w slepa uliczke. Rzucila sie w prawo, majac nadzieje, ze moze ciemny korytarz skreca nad srodkowe skrzydlo budynku. Zapewne tam rowniez byl podobny strych, ale od lewego skrzydla dzielila go murowana sciana przeciwpozarowa. Tlukac na oslep rekami, wyczula pod palcami zimna, chropowata powierzchnie betonu, granice smierci i zycia, ktorej nie zdola przekroczyc.

Gdzies bardzo blisko za jej plecami niby-Eric wydal nieartykulowany okrzyk tryumfu i obscenicznego glodu, ktory zagluszyl nawet dzwieki burzy.

Zaczerpnela gwaltownie tchu i zatoczyla wokol glowa. Bliskosc potwora zaszokowala ja. Myslala, ze ma jeszcze minute – lub chocby pol minuty – zeby cos wymyslic. Ale po raz pierwszy od chwili, kiedy bestia zatrzasnela za soba klape, pograzajac strych w absolutnej ciemnosci, Rachael ujrzala jej zadne krwi oczy. Blyszczaca jasnozielonym swiatlem galka podlegala zmianom, ktore najwyrazniej mialy upodobnic ja do drugiego, pomaranczowego oka weza. Rachael znajdowala sie tak blisko nich, ze widziala w spojrzeniu potwora trudna do opisania nienawisc. Stal bowiem w odleglosci… niecalych dwoch metrow od niej.

Jego oddech cuchnal.

Rachael wyczula, ze potwor widzi ja bardzo dobrze.

A on juz wyciagal po nia w ciemnosci swe mocarne lapy… Czula, ze zdeformowana konczyna zmierza w jej strone…

Z calych sil wtulila sie w betonowa sciane, ktora miala za plecami.

Pomysl, pomysl.

Zabrnela w slepa uliczke. Nie pozostalo jej nic innego, jak zdecydowac sie na ryzykowny krok, ktorego caly czas starala sie uniknac. Zamiast kurczowo trzymac sie belek, zeskoczyla z nich prosto na cienka plyte sufitowa. Dykta zarwala sie pod jej ciezarem i Rachael zaczela leciec w dol do jakiegos pomieszczenia, modlac sie w duchu, zeby nie wyladowac na brzegu szafy czy oparciu krzesla i nie skrecic karku, bo w ten sposob stalaby sie latwym lupem dla swego przesladowcy…

…i spadla prosto na srodek lozka o peknietych sprezynach, ktorego wilgotny materac stanowil swietna pozywke dla roznego rodzaju grzybow. Zgniotla swym ciezarem te chlodne, wilgotne narosle, ktore trysnely lepka ciecza z zarodnikami, wydajac przy tym odor tak przykry jak smrod zepsutych jaj. Rachael to jednak nie przeszkadzalo. Byla cala i zdrowa, bez obrzydzenia wdychala wiec skazone powietrze.

Niby-Eric wciaz pozostawal na gorze. W tej chwili nie dorownywal brawura swej niedoszlej ofierze. Ostroznie trzymajac sie belek, stracal w dol resztki dykty, by zrobic sobie wiecej miejsca do schodzenia.

Rachael zerwala sie z lozka i zaczela szukac drzwi.

Ben zastal w biurze strzaskane drzwi do sypialni, ale wewnatrz nie znalazl nikogo; podobnie w salonie i w kuchni. Zajrzal tez do garazu, ale i tam nie bylo Rachael ani Erica. Lepsze to niz slady krwi ukochanej, chociaz „lepsze” nie znaczylo w tym wypadku „dobre”.

Jak echo wracaly wciaz do niego ostrzezenia Whita. Ben szybko wycofal sie z mieszkania i przez biuro wyszedl na dwor. I wowczas katem oka dostrzegl jakis ruch na drugim koncu lewego skrzydla motelu.

Rachael. Nawet w ciemnosci nie pomylilby jej z kims innym.

Wyszla z jednego z pokoi. Poruszala sie szybko. Ben z ulga zawolal ja po imieniu. Spojrzala i zaczela biec ku niemu po betonowej sciezce wzdluz budynku. W pierwszej chwili pomyslal, ze to wyraz radosci, a nawet podniecenie na jego widok. Szybko jednak zrozumial, ze Rachael ucieka przed czyms, smiertelnie

Вы читаете Niesmiertelny
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату