– Ale w tym miejscu nie spodziewajacy sie napasci straznik moglby zostac obezwladniony i intruz dostalby sie do srodka – dociekal Benny.

– Teoretycznie jest to mozliwe – przyznal Kordell, a jego szczupla twarz zwezila sie jeszcze bardziej – tylko ze dotychczas nigdy sie to jeszcze nie zdarzylo.

– Czy straznicy, ktorzy dzisiaj mieli dyzur, moga przysiac, ze zarejestrowali wszystkich wchodzacych i wychodzacych i ze nie bylo wsrod nich osob nie upowaznionych?

– Tak – powiedzial Kordell.

– A pan im ufa?

– Bezwarunkowo. Kazdy, kto tutaj pracuje, doskonale zdaje sobie sprawe, iz znajdujace sie pod nasza opieka ciala to szczatki drogie rodzinie, krewnym. Wiemy, ze spoczywa na nas powazny – nawet swiety – obowiazek chronienia ich tak dlugo, jak dlugo u nas pozostaja. I sadze, ze najlepszym tego dowodem jest nasz system zabezpieczen, ktory wlasnie panstwu pokazalem.

– W takim razie – rzekl Benny – ktos otworzyl zamek wytrychem…

– Tych zamkow nie mozna otworzyc wytrychem.

– …albo ktos przedostal sie do srodka, gdy drzwi zewnetrzne byly otwarte, ukryl sie, odczekal, az wszyscy zywi wyszli, a nastepnie porwal cialo doktora Lebena.

– Na to wyglada. Tylko ze to takie nieprawdopodobne…

– Czy mozemy juz wejsc do srodka? – spytala Rachael.

– Jasne – odpowiedzial skwapliwie Kordell, gotow spelnic kazde jej zyczenie, i puscil ja przodem.

Rachael weszla i znow znalazla sie na korytarzu chlodni, gdzie w zimnym powietrzu unosil sie gryzacy zapach srodkow dezynfekcyjnych oraz mdly smrod gnicia.

5

Pytania bez odpowiedzi

W przechowalni, gdzie zwloki czekaly na autopsje, powietrze bylo jeszcze zimniejsze niz na korytarzu. Ostre swiatlo lamp jarzeniowych, odbijajace sie pelnym niepokoju blaskiem od wszystkich metalowych powierzchni, przydawalo stolom do sekcji oraz klamkom i zawiasom stojacych wzdluz scian gablotek chlodnej jasnosci. Pomalowane bialym blyszczacym lakierem scianki tych gablotek oraz skrzynek z przyborami, choc nie grubsze od innych, wygladaly jednak, jakby byly bezdenne. Dziwny to widok, podobny do tajemniczej, polyskujacej glebi, jaka swiatlo ksiezyca nadaje snieznemu krajobrazowi.

Rachael starala sie nie patrzec na przykryte przescieradlami ciala ani nie myslec o tym, co znajduje sie w tych olbrzymich szufladach-chlodniach.

Grubas w sportowej marynarce nazywal sie Ronald Tescanet i byl prawnikiem reprezentujacym wladze miejskie. Oderwano go od kolacji, by znajdowal sie pod reka, kiedy policja bedzie rozmawiac z Rachael, a pozniej, by sam omowil z nia sprawe znikniecia zwlok. Mial glos tak slodki, ze az mdly, a kondolencje zlozyl tak wylewnie, iz tracilo to wazeliniarstwem. Podczas gdy Rachael odpowiadala na pytania policji, Tescanet stal za nimi i nie odzywal sie. Co pewien czas przygladzal tylko swe geste czarne wlosy, a wtedy na jego tlustych palcach blyskaly zlote pierscienie z brylantami, po jednym na kazdej dloni.

Dwaj mezczyzni w ciemnych prostych garniturach byli, jak slusznie Rachael podejrzewala, policjantami. Pokazali legitymacje i odznaki. Na szczescie nie meczyli jej wyrazami wspolczucia.

Mlodszy z nich, detektyw Hagerstrom, mial krzaczaste brwi i mocna sylwetke. Nic nie mowil, pozostawiajac sprawe przesluchania swojemu koledze. Stal w zupelnym bezruchu, jak stuletni dab – w przeciwienstwie do nieprzerwanie krecacego sie prawnika – i malymi brazowymi oczkami wpatrywal sie w Rachael. W pierwszej chwili sprawil na niej wrazenie glupka, ale po chwili zrozumiala, ze policjant obdarzony byl ponadprzecietna inteligencja, co jednak starannie ukrywal.

Bala sie, ze Hagerstrom moglby za pomoca jakiegos tajemniczego szostego zmyslu przejrzec ja na wylot i odkryc wszystko, co przed nim ukrywala. Dlatego ostroznie, by nie wzbudzic podejrzen, ale konsekwentnie unikala jego wzroku.

Starszy glina, detektyw Julio Verdad, byl niskim mezczyzna o latynoskich rysach i intensywnie czarnych oczach, ktore polyskiwaly purpurowym blaskiem niczym dwie dojrzale sliwy. Najwyrazniej przywiazywal wage do elegancji: mial na sobie letni ciemnoniebieski, dobrze skrojony garnitur, biala, moze nawet jedwabna, koszule z mankietami spietymi zlotymi spinkami z masa perlowa, krawat w kolorze burgunda ze zlotym lancuszkiem zamiast spinki oraz ciemnowisniowe trzewiki firmy Bally.

Chociaz Verdad mowil krotkimi zdaniami i byl raczej szorstki w obejsciu, jego glos brzmial spokojnie i miekko. Kontrast miedzy lagodnym tonem a pelnym werwy zachowaniem policjanta zbijal z tropu.

– Obejrzala pani zabezpieczenia?

– Tak.

– Czy jest pani usatysfakcjonowana?

– Chyba tak.

Potem zwrocil sie do Bena.

– Pana nazwisko?

– Ben Shadway. Jestem starym znajomym pani Leben.

– Ze szkoly?

– Nie.

– Z pracy?

– Nie. Tak po prostu…

Czarne oczy rozblysly.

– Rozumiem. – Potem zwrocil sie do Rachael. – Mam kilka pytan.

– Na jaki temat?

Zamiast odpowiedziec, Verdad rzekl:

– Zechce pani usiasc, pani Leben?

– Krzeslo, alez oczywiscie…! – wyrwal sie Everett Kordell i wraz z prawnikiem Ronaldem Tescanetem pospieszyli wyciagnac krzeslo dosuniete do biurka w rogu pomieszczenia.

Widzac, ze nikt inny nie zamierza usiasc, a wiec w obliczu znalezienia sie w gorszej pozycji, kiedy wszyscy beda na nia patrzec z gory, Rachael powiedziala:

– Nie, dziekuje, postoje. Chyba nie potrwa to dlugo. Rozumieja panowie, ze nie jestem w nastroju, by siedziec tu calymi godzinami. A zreszta, czego maja dotyczyc te pytania?

– Niezwyklej zbrodni.

– Porwania zwlok? – zapytala ironicznie, udajac, ze jest jednoczesnie zmieszana i oburzona tym, co zaszlo. To pierwsze uczucie bylo raczej udawane, lecz drugie mniej wiecej szczere.

– Kto mogl to zrobic? – spytal Verdad.

– Nie mam pojecia.

– Nikt nie przychodzi pani do glowy?

– A ktoz mialby krasc zwloki Erica? Nie znam nikogo takiego – odpowiedziala.

– Czy mial wrogow?

– Niezaleznie od tego, ze w swojej dziedzinie byl nieprzecietny, to jeszcze wiodlo mu sie w interesach. Geniuszow czesto otacza zawisc kolegow. Na pewno niejeden zazdroscil mu sukcesow. Niektorzy mogli nawet czuc sie przez niego… utraceni na drodze do kariery.

– Czy on utracal ludzi?

– Tak. Kilku. Byl narwany. Ale watpie, by ktorykolwiek z jego wrogow nalezal do typu ludzi, ktorym sprawilaby satysfakcje tak bezsensowna i makabryczna zemsta.

– On nie tylko byl narwany – powiedzial Verdad.

– Taak?

– Byl bezlitosny.

– Dlaczego pan tak mowi?

Вы читаете Niesmiertelny
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату