ten dopomoze mu w usankcjonowaniu aresztowania. A gdy juz dostanie ich w swoje rece, wtedy bedzie mogl ich zastrzelic, tlumaczac sie, ze to oni pierwsi otworzyli ogien. I bedzie to wiarygodne usprawiedliwienie.
Jerry Peake czekal w dyzurce na powrot siostry Almy, ktora miala przyprowadzic doktora Werfella. Tymczasem szpital budzil sie do zycia. Puste korytarze wypelnily sie pielegniarkami roznoszacymi pacjentom lekarstwa, sanitariuszami przewozacymi na wozkach pacjentow z oddzialu na oddzial, a takze lekarzami, ktorzy ruszyli na poranny obchod. Przenikliwa won srodkow dezynfekcyjnych powoli tlumily inne zapachy – alkoholu etylowego, olejku gozdzikowego, uryny, wymiocin – jakby pracowicie krzatajacy sie personel wywlokl je z kazdego zakamarka budynku.
Po dziesieciu minutach siostra Alma powrocila w towarzystwie wysokiego, przystojnego mezczyzny w bialym fartuchu. Mial on sokole rysy, gesta rudawa i siwiejaca brode oraz porzadnie utrzymane wasy. Peake’owi kogos przypominal, ale agent nie wiedzial kogo. Alma Dunn przedstawila go jako doktora Hansa Werfella, naczelnego lekarza na nocnej zmianie.
Doktor Werfell spojrzal na zablocone buty Peake’a, nastepnie na jego pogniecione nogawki spodni, i rzekl:
– Panna Kiel nie znajduje sie w stanie krytycznym i mysle, ze jeszcze dzis lub jutro bedzie mogla opuscic szpital. Niemniej jednak ma za soba ciezkie przezycie psychiczne i uwazam, ze nalezy jej pozwolic, by doszla do siebie. Wlasnie w tej chwili spi i prosze jej nie przeszkadzac.
Nie patrz tak na moje buty, cholera! – pomyslal Peake, na glos zas powiedzial:
– Rozumiem panska troske o pacjentke, doktorze, ale to sprawa wagi panstwowej.
Werfell oderwal wreszcie wzrok od obuwia agenta i marszczac brwi, odezwal sie:
– Co szesnastoletnia dziewczyna moze miec wspolnego ze sprawami bezpieczenstwa panstwowego?
– Ponad wszelka watpliwosc moze – odparl Peake, starajac sie swej dziecinnej twarzy nadac wyraz stanowczosci, ktory przekonalby Werfella o powadze sytuacji i zachecil go do wspolpracy.
– Nie ma mowy, zeby ja obudzic – mimo to odmowil lekarz. – Jest pod wplywem srodkow nasennych i nie moglaby udzielic panu rzetelnych informacji.
– Czy nie moze pan podac jej czegos, co wywolaloby kontrreakcje?
Marszczac brwi, Werfell wyrazil swoja dezaprobate.
– Panie Peake, to jest szpital. Mamy pomagac ludziom w powrocie do zdrowia. A panna Kiel nie wrocilaby do zdrowia, gdybysmy nafaszerowali ja lekami tylko po to, zeby wywolac kontrreakcje na inne leki i zadowolic niecierpliwego agenta federalnego.
Peake poczul, ze sie rumieni.
– Nie namawiam pana, by lamal pan zasady etyki lekarskiej…
– Dobrze. – Patrycjuszowska twarz i maniery lekarza nie zachecaly do dyskutowania z nim. – W takim razie prosze poczekac, az dziewczyna sama sie obudzi.
Sfrustrowany i wciaz nie wiedzacy, kogo przypomina mu doktor Werfell, Peake zaoponowal:
– Ale ja mysle, ze ona moglaby nam powiedziec, gdzie mozemy znalezc kogos, kogo musimy znalezc jak najszybciej.
– No coz, jestem pewien, ze pacjentka, gdy juz obudzi sie i bedzie wypoczeta, odpowie na wszystkie pytania.
– A kiedy to nastapi, doktorze?
– Hmm… za cztery godziny, moze pozniej…
– Co? Dlaczego tak dlugo…?
– Lekarz z nocnej zmiany zaaplikowal jej lekki srodek nasenny, ale to bylo dla niej za malo. Gdy odmowil podania czegos mocniejszego, wziela to, co miala.
– To, co miala?
– Tak, poniewczasie zorientowalismy sie, ze dziewczyna trzymala w torebce kilka tabletek benzedryny zawierajacej amfetamine.
– Bennies, uppers? [5]
– Tak. Zapakowane w woreczek foliowy. W drugim zas woreczku miala srodki uspokajajace oraz nasenne. Duzo silniejsze od naszych, a wiec na pewno zasnela teraz bardzo gleboko. Oczywiscie, skonfiskowalismy to, co jej zostalo.
– Poczekam w jej pokoju – rzekl Peake.
– Nie – sprzeciwil sie Werfell.
– No to na korytarzu.
– Obawiam sie, ze nie.
– A wiec poczekam tu.
– Tu bedzie pan przeszkadzal – oznajmil Werfell. – Zaczeka pan w pokoju dla odwiedzajacych, a my pana powiadomimy, kiedy pacjentka sie obudzi.
– Poczekam tu – nalegal Peake, probujac nadac swej twarzy wyglad najbardziej srogi, nieustepliwy i powazny, na jaki bylo go stac.
– W pokoju dla odwiedzajacych – powtorzyl rozezlony Werfell. – I jesli nie uda sie pan tam natychmiast, poprosze naszych straznikow, zeby zaprowadzili pana sila.
Peake zawahal sie. Zalowal, ze nie potrafi byc bardziej agresywny.
– W porzadku, ale ma mnie pan zawiadomic o tym, ze sie obudzila, natychmiast!
Zdenerwowany agent odwrocil sie od lekarza i ruszyl korytarzem w poszukiwaniu pokoju dla odwiedzajacych. Byl zbyt zmieszany, by spytac, gdzie to jest. Odwrocil sie i zobaczyl, ze doktor Werfell oddal sie juz calkowicie rozmowie z innym lekarzem. Dopiero wtedy uzmyslowil sobie, dlaczego twarz Werfella wydala mu sie znajoma. Doktor byl sobowtorem Dashiella Hammetta, groznego detektywa z agencji Pinkertona i autora powiesci kryminalnych, dobrze znanych takiemu fanatycznemu ich czytelnikowi jak Peake. No, to dlatego lekarz wydawal sie uosobieniem autorytetu. O kurcze! Dashiell Hammett! Peake poczul sie duzo lepiej, gdy okazalo sie, przed kim to musial ustapic.
Rachael i Benny spali nastepne dwie godziny, po czym obudzili sie prawie w tym samym czasie i znow zaczeli sie kochac. Jej bylo tym razem jeszcze lepiej niz poprzednio. Kochanek poruszal sie wolniej, namietniej i w wyjatkowo dopasowanym do niej rytmie. Rachael miala mocne, gietkie cialo, ktore naprezone, czerpalo wielka intensywna przyjemnosc z wlasnej wspanialej formy fizycznej. Kazde drgniecie miesnia, najmniejszy ich ruch dostarczaly jej wyrafinowanej satysfakcji, plynacej nie tylko z faktu fizycznego zlaczenia z cialem mezczyzny, ale takze ze swiadomosci sprawnego funkcjonowania calego organizmu – miesni, sciegien, kosci… Tylko to czynilo, ze czula sie mloda i zdrowa, czula, ze zyje.
Miala szczegolny dar wykorzystywania kazdej chwili. Tak wiec zaczela wedrowac dlonmi po ciele Bena, podziwiajac jego smuklosc, twardosc miesni na barkach, plecach i ramionach, jedwabista delikatnosc skory. Slawila kolyszacy ruch bioder mezczyzny uderzajacych o jej biodra, ocierajacych o siebie ud, chlonela zar dotykajacych ja rak, palacego goraca ust calujacych jej policzki, wargi, szyje, piersi.
Nie miala mezczyzny od prawie pietnastu miesiecy. I jeszcze nigdy w zyciu nie kochala sie tak jak teraz, jeszcze nigdy w zyciu nie bylo jej tak dobrze, blogo i radosnie. Nigdy nie czula sie rownie bezpieczna. Miala wrazenie, jakby do tej pory jedynie na wpol zyla, teraz zas nadeszla godzina jej wskrzeszenia.
Gdy wygasla namietnosc, przez chwile lezeli w swych ramionach spokojnie, nie odzywajac sie, ale powoli delikatne swiatlo kochania ustepowalo miejsca dziwnemu niepokojowi. Zrazu Rachael nie wiedziala, co to jest, ale wkrotce rozpoznala ten szczegolny, irracjonalny i najwyrazniej instynktowny lek przed zakopaniem zywcem. Jej nagie cialo ogarnal jakis chlod, a po plecach przeszly ciarki.
Spojrzala na Bena, ktory usmiechal sie lekko, i przez chwile – wpatrujac sie w jego kochana twarz, w jego oczy – doznala dziwnego, niepokojacego uczucia, ze go straci.
Probowala tlumaczyc sobie, ze ta nagla obawa to naturalna reakcja trzydziestoletniej kobiety, ktora ma za soba nieudane malzenstwo i nagle spotyka dzieki cudownemu zrzadzeniu losu mezczyzne swych marzen. Mozna to nazwac syndromem: „nie zasluguje na takie szczescie”. Kiedy zycie wrecza nam wreszcie bukiet pieknych kwiatow, zwykle patrzymy podejrzliwie, czy miedzy platkami nie ukryla sie osa. Przesad wynikajacy glownie z niewiary w szczescie lezal chyba u podstaw natury ludzkiej, totez nie bylo w tym nic dziwnego, ze Rachael bala sie stracic ukochanego.
Tak wlasnie probowala to sobie tlumaczyc. Wiedziala jednak, ze ten nagly przestrach to cos wiecej niz tylko zabobon, ze to cos znacznie bardziej mrocznego. Ciarki na jej plecach przeniknely az do kregow, zamieniajac je w