– To juz tysiaczna ofiara, wobec ktorej czujesz sie szczegolnie zobowiazany – zauwazyl Reese.
Julio wzruszyl ramionami i pociagnal lyk kawy.
– Sharp nie blefowal.
– Co masz na mysli?
– Nie blefowal, przestrzegajac nas przed kontynuowaniem tej sprawy. W kartotece sa nadal nazwiska ofiar: Ernestina Hernandez i Rebecca Klienstad, ale cala reszta zostala utajniona. Oficjalnie podano, ze wladze federalne przejely sprawe ze wzgledu na „dobro bezpieczenstwa panstwowego”. Dzisiaj rano zaczepilem Folbecka, czy nie pozwolilby nam na towarzyszenie federalnym. A ten jak na mnie nie skoczy: „Kurwa twoja mac, Julio, nie mieszaj sie do tego. To rozkaz!” Tak powiedzial.
Folbeck byl szefem wywiadowcow. Jako zagorzaly mormon nigdy nie uzywal tak mocnych slow, chociaz byl nie gorzej wyszczekany niz reszta chlopcow w wydziale i w ogole dosyc czesto rzucal cholerami. Istnialy jednak granice, ktorych nie przekraczal i nie pozwalal przekraczac swoim ludziom. Powiedzial kiedys do Reese’a: „Hagerstrom, bardzo cie prosze, zebys nigdy wiecej w mojej obecnosci nie mowil «kurwa mac» ani «w dupe jebany». Nie znosze tego i nie bede – cholera jasna! – takich rzeczy tolerowal”. Jesli wiec teraz Nicholas Folbeck uzyl nie swojej lagodnej cholery, ale mocniejszych slow, nalezalo wnioskowac, ze polecenie, by wylaczyc sie z tej sprawy, pochodzilo od kogos znacznie wazniejszego niz Anson Sharp.
– A co z materialami w sprawie porwania zwlok Erica Lebena? – spytal Hagerstrom.
– To samo – odrzekl Julio. – Sprawa odebrana i przekazana na szczebel federalny.
Rozmowa na tematy zawodowe pozwolila Reese’owi zapomniec o koszmarnych snach i o Janet. Wrocil mu nawet apetyt. Z pojemnika na pieczywo wyjal jeszcze jedna slodka buleczke.
– A moze i ty masz ochote…? – spytal Julia, ale ten odmowil.
– Co jeszcze zalatwiles przez noc? – powrocil do tematu.
– Najwazniejsza sprawe zalatwilem rano, po otwarciu biblioteki miejskiej. Pojechalem tam i przeczytalem wszystko, co mieli na temat doktora Lebena.
– Sporo juz o nim wiemy: bogaty naukowiec, geniusz w dziedzinie genetyki, zimny, cyniczny i na tyle glupi, ze nie wiedzial, jaka ma wspaniala zone.
– Cierpial tez na pewna manie – powiedzial Julio.
– Mysle, ze kazdy geniusz cierpi na jakas manie.
– Ale to byla mania niesmiertelnosci!
Reese zmarszczyl brwi.
– Co?
– Jako doktorant i jeszcze po otrzymaniu tytulu naukowego, kiedy dal sie juz poznac jako jeden z najbardziej uzdolnionych genetykow, specjalistow od DNA, na swiecie, pisal artykuly dla wydawnictw naukowych i publikowal rozprawy na temat roznorodnych aspektow wydluzania czasu ludzkiego zycia. To bylo morze artykulow. Facet niewatpliwie cierpi na manie.
– Cierpial. Pamietaj, ze zostal przejechany – odezwal sie Reese.
– Nawet w najsuchszym z tych artykulow, najbardziej technicznym… jest jakis… ogien, jakas… pasja, ktora i ciebie chwyta – kontynuowal Julio. Z wewnetrznej kieszeni marynarki wyjal jakas kartke i rozlozyl ja. – To jest wycinek z artykulu, ktory ukazal sie w czasopismie popularnonaukowym, bardziej kolorowy, nie tak suchy jak opis technicznych detali w scisle profesjonalnym ujeciu. Cytuje: „Kiedys wreszcie bedzie mozliwe, ze czlowiek tak zmieni swa strukture genetyczna, iz nie bedzie sie juz bal smierci, a zyc bedzie dluzej od Matuzalema. Stanie sie Jezusem i Lazarzem w jednej osobie, powstanie z grobu wbrew dotychczasowym prawom”.
Reese zamrugal oczami.
– Smieszne, co? Ukradli jego cialo z kostnicy, co mozna uznac za „powstanie z grobu”, choc zapewne nie to mial Leben na mysli.
Oczy Julia byly dziwne.
– Wcale nie wiadomo, czy to takie smieszne. Wcale nie wiadomo, czy ktos ukradl jego cialo.
Reese poczul, ze i jego oczy robia sie dziwne.
– Chyba nie myslisz… – powiedzial. – Nie, na pewno nie…
– To byl geniusz, majacy niewyczerpane zasoby finansowe. Niezwykle blyskotliwy umysl i znajacy sie na tym, co robil, naukowiec, a przy tym czlowiek opetany mania bycia wiecznie mlodym, pokonania smierci. A wiec jesli wydaje nam sie, ze wstal ze stolu do sekcji i wyszedl z kostnicy… to moze naprawde tak sie stalo?
Reese poczul, ze policzek zaczyna mu drgac nerwowo. Ze zdziwieniem zauwazyl tez, ze oblewa sie zimnym potem.
– Ale czy po tych wszystkich obrazeniach, ktorych doznal, jest to jeszcze mozliwe?
– Na pewno kilka lat temu byloby to zupelnie niemozliwe. Zyjemy jednak w epoce cudow, a przynajmniej w epoce nieskonczonych mozliwosci.
– Ale jak to jest mozliwe?
– Tego wlasnie, miedzy innymi, musimy sie dowiedziec. Zadzwonilem na UCI [8] i skontaktowalem sie z doktorem Eastonem Solbergiem, ktorego prace nad starzeniem sie Leben wspominal w swych artykulach. Okazalo sie, ze Leben osobiscie znal Solberga, uwazal go za mistrza i przez pewien czas utrzymywali nawet bliskie kontakty. Solberg bardzo go chwalil jako naukowca i stwierdzil, ze nie dziwi sie, iz Leben zbil majatek na swych odkryciach w dziedzinie genetyki. Jednakze dodal, ze zna tez ciemna strone charakteru Erica i chcialby o tym porozmawiac.
– Jaka ciemna strone?
– Nie chcial o tym mowic przez telefon. Ale umowilem sie z nim o pierwszej na terenie uniwersytetu.
Julio odsunal sie od stolu i wstal.
– Czy uda nam sie, nie zadzierajac z Nickiem Folbeckiem, dalej grzebac w tej sprawie? – spytal Reese.
– Chorobowe – powiedzial Julio. – Dopoki jestem na zwolnieniu lekarskim, nie prowadze oficjalnie zadnego sledztwa. Moge najwyzej interesowac sie czyms prywatnie.
– To nam nic nie pomoze, jesli nas zlapia. W takich sytuacjach gliniarz nie moze okazywac „prywatnego zainteresowania”.
– Nie, ale gdy bede na chorobowym, Folbeck przestanie interesowac sie tym, co robie. W ogole zmniejsza sie wtedy prawdopodobienstwo, ze ktos bedzie zagladal mi przez ramie. Wprost przeciwnie, dam im w ten sposob do zrozumienia, ze z cala ta sliska sprawa nie chce miec nic wspolnego. Powiedzialem juz Folbeckowi, ze zamierzam wziac wolne na kilka dni i wycofac sie ze sprawy, co bedzie najlepszym wyjsciem na wypadek, gdyby dziennikarze nie dawali mi spokoju. Folbeck przyznal, ze mam racje.
Reese rowniez wstal od stolu.
– Zadzwonie do niego, ze tez zle sie czuje.
– Juz to za ciebie zrobilem – powiedzial Julio.
– Och… dobrze, jedzmy wiec.
– Pomyslalem sobie, ze slusznie postepuje. Ale jesli nie chcesz sie w to mieszac…
– Julio, dzialamy razem.
– Czy jestes pewien, ze tego chcesz?
– Tak – powiedzial Reese z naciskiem.
I pomyslal: Uratowales moja Esther, moja coreczke. Dogoniles tych zbrodniarzy w furgonetce, odzyskales Esther zywa. Ryzykowales wlasne zycie, ale udalo ci sie. Pewnie mysleli, ze to diabel ich sciga, bo w oczach miales obled. Zawsze cie lubilem, poniewaz byles moim partnerem i starales sie, ale po tym wszystkim pokochalem cie, sukinsynu, i teraz zawsze bede przy tobie, gdy bedziesz tego potrzebowal, niezaleznie od tego, w jaka sprawe sie wplaczesz.
Pomimo oporow natury psychicznej przed wyrazaniem swych uczuc Reese chcial powiedziec to wszystko przyjacielowi, ale nie wyrzekl ani slowa. Wiedzial, ze Julio nie lubi czulosci i bylby zazenowany. Verdad pragnal jedynie potwierdzenia przyjazni i partnerstwa. Otwarte wyrazenie dozgonnej wdziecznosci wytworzyloby miedzy nimi bariere i postawilo Julia w niezrecznej sytuacji. Bylby wowczas gora i juz nigdy nie czuliby sie ze soba swobodnie.
Oczywiscie na co dzien, w czasie pracy, Julio zawsze zajmowal pozycje nadrzedna, decydowal w najdrobniejszych szczegolach, jak poprowadzic sledztwo, ale jego „wladza” nigdy nie byla razaca i nie przeszkadzala Reese’owi. Na tym polegala roznica. Reese czulby sie zreszta rownie dobrze, gdyby dominacja Julia byla bardzo widoczna. Verdad byl szybszy i bystrzejszy od niego, a wiec podporzadkowania sie mu nie uwazal za