…Wszystkie komisariaty policji w Kalifornii i wiekszosc na Poludniowym Zachodzie dysponuja juz zdjeciami i rysopisami Benjamina Shadwaya oraz Rachael Leben. Sluzby federalne ostrzegaja, ze poszukiwani przestepcy maja bron i sa niebezpieczni.

Sam i wedkarz doszli do kasy, a Benny powrocil do pilnego wypelniania formularza.

Spiker radiowy przeszedl do kolejnej informacji.

Tymczasem – ku zaskoczeniu i radosci Bena – Rachael zaczela gawedzic z klientem, odwracajac jego uwage od innych rzeczy. Byl to wysoki, tegi mezczyzna po piecdziesiatce, w czarnej koszulce z krotkimi rekawami, ktore odslanialy jego muskularne, pokryte blekitno-czerwonym tatuazem ramiona. Rachael udala, ze jest zafascynowana tymi rysunkami, a wedkarz – jak kazdy mezczyzna w podobnej sytuacji – byl wyraznie zadowolony z pochlebstw mlodej, ladnej kobiety. Rachael przybrala minke i glosik kalifornijskiej slodkiej idiotki i nikt, kto teraz sluchalby jej czarujacej, bezmyslnej paplaniny, nie podejrzewalby, ze przed kilkunastoma sekundami dowiedziala sie z radia, iz jest poszukiwana przez policje w zwiazku z podejrzeniem o dokonanie podwojnego zabojstwa.

Tymczasem ten sam, nieco pompatyczny spiker, relacjonowal zamach bombowy na Srodkowym Wschodzie. Sprzedawca Sam wylaczyl radio, przerywajac w pol zdania najnowsze doniesienia.

– Jestem chory, jak slysze o tych cholernych Arabach – powiedzial do Bena.

– A kto nie jest? – odrzekl Benny, wypelniajac ostatnia rubryke.

– Moim zdaniem – kontynuowal Sam – jesli dalej beda nam sie dawac we znaki, nalezy zrzucic na nich bombe, i spokoj!

– Tak jest! – zgodzil sie Benny. – Cofnac ich do epoki kamienia lupanego.

Radio bylo czescia zestawu stereofonicznego. Sprzedawca wlozyl teraz do magnetofonu kasete i puscil muzyke.

– Jeszcze dalej! Oni juz w tej chwili znajduja sie w epoce kamienia lupanego.

Z glosnikow leciala juz muzyka grupy „The Oak Ridge Boys”, kiedy Benny powiedzial:

– Zrzucic na nich bombe i spowodowac, by znalezli sie w epoce dinozaurow!

Rachael wydawala z siebie cichutkie okrzyki zdumienia, podczas gdy wedkarz opowiadal jej, jak to specjalne igly wprowadzaja atrament pod trzy warstwy skory.

– Tak, w epoce dinozaurow! – przytaknal Sam. – Niech ich terrorystyczne bandy wyzywaja sie na tyranozaurach!

Ben zasmial sie i wreczyl sprzedawcy wypelniony formularz.

Naleznosc zostala juz odciagnieta z karty kredytowej Bena i Samowi pozostalo tylko podpiac pod formularz rachunek i wydruk z kasy, a do torby z czterema zapakowanymi pudelkami naboi wrzucic kopie pokwitowania.

– Zapraszam do naszego sklepu w przyszlosci.

– Na pewno skorzystam z zaproszenia – zapewnil Ben.

– Do widzenia – powiedziala Rachael do wedkarza.

– Dzien dobry i… do widzenia – zwrocil sie Benny do wedkarza.

– Do widzenia – rzekli oboje do sprzedawcy.

Ben niosl pudlo z bronia, Rachael zas plastykowa torbe z amunicja. Szli powoli i niedbale w strone drzwi. Mineli aluminiowe wiadra pelne przynety, przykryte perforowanym styropianem, oraz zlozone sieci wlokowe na piskorze, a takze male siatki zwane podrywkami, ktore wygladaly jak rakiety do tenisa o slabo naciagnietych zylkach. Przeszli obok regalow z naczyniami na lod, termosami i kolorowymi czapeczkami wedkarskimi.

Za nimi rozlegl sie glos wytatuowanego wedkarza, ktory zapewne myslal, ze juz go nie slysza:

– Ale kobitka!

Nawet ci sie nie sni, „jaka kobitka”, pomyslal Benny, otwierajac przed Rachael drzwi i wychodzac za nia.

Na dworze w niewielkiej od nich odleglosci stal samochod, z ktorego wysiadal wlasnie zastepca szeryfa okregu San Bernardino.

Lampy jarzeniowe oswietlaly zielone i biale kafelki w lazience; byly na tyle silne – dla Erica nawet zbyt silne – ze wymiataly wszystkie zlowrogie cienie.

Oprawne w mosiezna rame lazienkowe lustro, nie skazone plamami ani zoltym nalotem starosci, odbijalo obrazy jasno i wyraznie w kazdym szczegole – dla Erica zbyt wyraznie.

Eric Leben nie byl zaskoczony tym, co zobaczyl. Siedzac w fotelu, zdazyl – za pomoca dotyku – zapoznac sie ze zdumiewajacymi zmianami w gornej czesci swej twarzy. Ale wzrokowe potwierdzenie tego, co powiedzialy nie dowierzajace palce, zaszokowalo, przestraszylo i przygnebilo naukowca. A przy tym okazalo sie dlan bardziej fascynujace niz cokolwiek, co widzial w swym zyciu.

Rok temu poddal sie doswiadczeniom wchodzacym w sklad projektu „Wildcard”, niedoskonalego jeszcze programu zmian genetycznych, ktorych celem bylo uodparnianie organizmu. Od tego czasu nie przeziebial sie, nie lapal grypy, nie miewal bolow glowy ani opryszczek, ani nawet zgagi. Z tygodnia na tydzien gromadzil materialy majace potwierdzic jego teze, ze nastepuja pozadane zmiany bez zadnych skutkow ubocznych.

Bez skutkow ubocznych!

Chcialo mu sie smiac. Prawie bez skutkow ubocznych.

Patrzyl w lustro przerazony, jak gdyby byly to drzwi do piekla. Podniosl do czola trzesaca sie reke i ponownie dotknal wyrastajacego nad nosem i ciagnacego sie az do linii wlosow falistego pagorka.

Straszliwe obrazenia, ktorych doznal poprzedniego dnia, wyzwolily takie zdolnosci samoregulacji organizmu, jakich nie sprowokowalyby najciezsze przeziebienie czy grypa. Smiertelnie zagrozone komorki zaczely produkowac interferon, szerokie spektrum zwalczajacych infekcje przeciwcial – a zwlaszcza hormonow wzrostu i protein – ze zdumiewajaca szybkoscia. Nie wiadomo dokladnie, dlaczego substancje te kontynuowaly proces, choc zdrowienie dobieglo konca, a zatem i ich rola. Teraz jego cialo juz nie tylko zastepowalo zniszczona, ale rowniez dodawalo nowa tkanke, i to w zastraszajacym tempie, bez zadnej potrzeby.

– Nie – powiedzial cicho. – Nie – i staral sie odrzucic to, co widzial przed soba. Ale wszystko bylo prawda, czul ja opuszkami palcow, gdy dalej badal nimi owlosiona skore wlasnej glowy. Dziwne uwypuklenie czaszki najbardziej uwidacznialo sie na czole Erica, chociaz wyczuwal je takze na kosci ciemieniowej, ukryte pod wlosami. Odniosl nawet wrazenie, ze czuje, jak rosnie mu pod palcami i przesuwa sie w strone potylicy.

Jego cialo ulegalo przeksztalceniom albo na slepo, albo zgodnie z jakims planem, ktory dla Erica byl jeszcze niezrozumialy. I nikt nie mogl powiedziec, kiedy zakonczy sie ten proces transformacji. Moze nigdy…? Moze Eric bedzie w nieskonczonosc rosnac, zmieniac sie, przydawac swemu cialu coraz to nowe oblicza? Robil sie z niego potwor… a moze nawet cos gorszego, cos tak bardzo odmiennego, ze trudno to bedzie nazwac istota ludzka?

Uwypuklenie ginelo na potylicy i Eric powrocil reka na czolo, do miejsca gdzie wyczuwal zgrubienie. Znajdowalo sie ono nad oczami i bylo tak wyrazne, ze Leben przypominal nieomal neandertalczyka lub jakiegos innego praprzodka czlowieka, chociaz tamci nie mieli pionowego garbu posrodku czola ani guzow na skroni. Neandertalczykom nie wystepowaly tez nad brwiami nabrzmiale grube zyly, w ktorych dynamicznie pulsowala krew.

Nawet teraz, w tym strasznym stanie pomieszania umyslu i czesciowej utraty pamieci, Eric zdawal sobie doskonale sprawe, do czego moze doprowadzic taki rozwoj jego organizmu. Na przyklad nigdy juz nie bedzie mogl zostac pelnoprawnym czlonkiem normalnej ludzkiej spolecznosci. Nie mial juz zadnych watpliwosci, ze jest jednoczesnie doktorem Frankensteinem i stworzonym przez niego potworem w jednej osobie. Sam siebie wyrzucil – i wciaz jeszcze wyrzucal – poza nawias, na zawsze, bez nadziei na powrot.

Jego przyszlosc byla tak koszmarna, ze koszmarniejszej nie mozna juz sobie wyobrazic. Zapewne zostanie wreszcie zlapany i zamkniety w jakims laboratorium, gdzie stanie sie przedmiotem licznych doswiadczen wytrzeszczajacych na niego oczy szalonych naukowcow. Dla nich beda to tylko zgodne z prawem i moralnoscia eksperymenty, ktore jednak dla Erica oznaczac beda nie konczaca sie torture. A moze ucieknie gdzies na zupelne pustkowie i bedzie prowadzil tam wzruszajacy zywot, dajac poczatek legendom o pojawieniu sie nowego potwora? Az pewnego dnia natknie sie przez przypadek na jakiegos mysliwego, ktory go zalatwi. Niezaleznie jednak od tego, ktora z tych smutnych wersji mialaby sie sprawdzic, jedno bylo pewne: czekalo go zycie w strachu i samotnosci. Strach wynikac bedzie mniej z tego, co mogliby mu uczynic zli ludzie, a bardziej z tego, co dzialo sie z jego organizmem. Samotnosc zas bedzie absolutna – taka jakiej nie zaznal i nie zazna zaden czlowiek, gdyz Eric bedzie na tej Ziemi jedynym tego rodzaju stworzeniem.

Na szczescie ciekawosc odsuwala jeszcze na bok rozpacz i przerazenie, byla to ta sama potezna ciekawosc, ktora uczynila zen wspanialego naukowca. Kiedy patrzyl na swe przerazajace lustrzane odbicie, na postepujacy proces genetycznej katastrofy, podniecala go swiadomosc, ze oto obserwuje rzeczy, ktorych nie widzial jeszcze

Вы читаете Niesmiertelny
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату