ujme.
Ale urodzony i wychowany w Meksyku, a naturalizowany w Stanach Julio mial szacunek dla demokracji. I to nie tylko dla demokracji w sensie politycznym, lecz takze we wszystkich sferach zycia, rowniez w stosunkach z przyjacielem. Przyjal pozycje dominujaca, gdyz byla oparta na wzajemnym, nie wypowiedzianym, ale istniejacym porozumieniu. Gdyby jednak jego rola zostala potwierdzona slowami, nie wytrzymalby tego i ich przyjazn moglaby na tym ucierpiec.
– Dzialamy razem – powtorzyl Reese, pluczac pod kranem filizanki po kawie.
– No, to jestesmy gliniarzami na chorobowym. Zacznijmy sie kurowac.
21
Sklep z artykulami sportowymi znajdowal sie w poblizu jeziora w drewnianym baraku imitujacym wiejska chate. SPRZET WEDKARSKI I SPORTOWY – WYPOZYCZALNIA LODZI – anonsowala tablica, w oknach zas umieszczono reklamy piwa marki Coors i Miller Lite. Na naslonecznionej czesci sklepowego parkingu staly trzy samochody: dwa pickupy i jeep. Wczesne promienie poranka blyszczaly na lakierze karoserii i odbijaly sie od szyb bialym swiatlem.
– Bron – powiedzial Ben, gdy zobaczyl budynek. – Moze sprzedaja tam rowniez bron.
– Mamy bron – odrzekla Rachael.
Benny dojechal do konca parkingu i zjechal z asfaltowej nawierzchni na pokryty dywanem sosnowych igiel zwir, ktory zachrzescil pod kolami. Ukryl samochod w cieniu masywnych, wiecznie zielonych krzewow otaczajacych dzialke. Miedzy liscmi zamigotala mu tafla jeziora, dostrzegl tez kilka lodzi, ktore unosily sie na skapanej w sloncu powierzchni. Drugi brzeg byl daleko i znajdowaly sie tam tylko porosniete lasem wzgorza.
– Twoja trzydziestkadwojka to wprawdzie nie proca, ale tez nie miotacz laserowy – powiedzial Ben, wylaczywszy silnik. – Bron, ktora odebralem Vincentowi Baresco, jest lepsza, prawie taka jak dzialko, ale idealem bylby tu karabin.
– Karabin? Czyzbysmy rozpoczynali trzecia wojne swiatowa?
– Gdy scigam zywego trupa, zawsze postepuje tak, jakbym zaczynal trzecia wojne swiatowa – wyjasnil Ben, probujac obrocic wszystko w zart, ale nie bardzo mu to wyszlo.
Juz i tak wystraszone oczy Rachael nabraly teraz wyrazu przerazenia, drzala przy tym na calym ciele.
– Nie przejmuj sie – pocieszyl ja. – Wszystko bedzie dobrze.
Wysiedli z wypozyczonego samochodu i przez chwile stali w bezruchu, wdychajac czyste, swieze gorskie powietrze. Dzien byl cieply i zupelnie bezwietrzny. Drzewa nie kolysaly sie, nie szumialy liscmi, jak gdyby ich galezie skamienialy. Droga nie przejezdzal zaden samochod, w poblizu nie widac bylo rowniez ani jednego czlowieka. Ptaki przerwaly spiew i pochowaly sie gdzies. Zapadla gleboka, doskonala, niesamowita cisza.
Ben wyczul w niej cos zlowrogiego, prawie jak znak z zaswiatow, przestroge, by opuscili to gorskie pustkowie i powrocili w bardziej cywilizowane strony, do swiata dzwiekow i ruchu, tam gdzie sa ludzie, ktorzy w razie zagrozenia mogliby im udzielic pomocy.
Rachael opanowaly najwyrazniej podobne niewesole mysli, gdyz powiedziala:
– Cos mi sie tutaj nie podoba. Moze powinnismy odjechac stad i zatrzymac sie w innym miejscu.
– I dac Ericowi wiecej czasu na odzyskanie sil?
– Moze nigdy nie dojdzie do siebie w pelni?
– Ale jesli mu sie to uda, bedziesz w niebezpieczenstwie.
Westchnela, potakujac ruchem glowy.
Przeszli przez parking i weszli do sklepu, by kupic strzelbe i troche amunicji.
Z Erikiem dzialo sie cos dziwnego, dziwniejszego nawet niz jego zmartwychwstanie. Zaczelo sie od kolejnego bolu glowy, jednej z wielu przychodzacych i mijajacych dokuczliwych migren, jakie miewal od chwili „powrotu do zycia”. Nie od razu zdal sobie sprawe z tego, ze ten bol byl inny, dziwny. Zamknal oczy, gdyz razilo go swiatlo, i staral sie nie zwazac na nieprzerwane, przysparzajace mu smiertelnego cierpienia i oslabiajace go pulsowanie pod czaszka.
Przysunal sobie fotel do okna w salonie i rozpoczal czuwanie. Wygladal na porastajacy zbocza las i blotnista droge, ktora wiodla od usianych licznymi domostwami gorskich podnozy, a zaczynala sie nad jeziorem Arrowhead. Wyzej chowala sie wsrod drzew, ale w dolnym odcinku byla odslonieta. Gdyby nadjezdzali wrogowie Erica, wypatrzylby ich na czas. Opuscilby wtedy dom tylnym wyjsciem, ukryl sie w lesie i pozniej zaatakowal z zaskoczenia.
Mial nadzieje, ze gdy usiadzie w fotelu, pulsowanie pod czaszka ustapi choc troche. Bol jednak narastal i stawal sie gorszy niz wszystko, czegokolwiek Eric w zyciu doswiadczyl. Mial wrazenie, ze jego glowa jest z gliny, a kazde kolejne uderzenie niewidzialnym mlotem nadaje jej nowy ksztalt. Zacisnal mocno zeby, zdecydowany stawic czolo nieszczesciu. A moze bol nasilil sie w zwiazku z koncentracja, konieczna do obserwowania drogi? Jesli stanie sie juz zupelnie nie do zniesienia, Eric zrezygnuje z wypatrywania wrogow – aczkolwiek bardzo niechetnie, gdyz przeczuwa niebezpieczenstwo – i bedzie musial polozyc sie na chwile.
Siekiere i dwa noze trzymal na podlodze kolo fotela. Za kazdym razem, gdy spogladal na ich lsniace ostrza, czul sie nie tylko bezpieczny, ale i napelniony dziwna radoscia. A kiedy ujal w dlon trzonek siekiery, przeszedl go cudowny, prawie erotyczny dreszcz.
Niech przychodza, pomyslal. Pokaze im, ze Eric Leben jest wciaz czlowiekiem, z ktorym trzeba sie liczyc. Niech przychodza.
Choc nadal mial trudnosci z uswiadomieniem sobie, kto moglby go poszukiwac, to jednak czul, ze jego obawy sa uzasadnione. I nagle w umysle Erica pojawily sie nazwiska: Baresco, Seitz, Geffels, Knowls, Lewis. Tak, oczywiscie, wspolnicy z Geneplan! Oni wszystko o nim wiedza. Na pewno juz postanowili, ze nalezy go szybko znalezc i zlikwidowac, aby nie dopuscic do ujawnienia tajnych projektow. Ale nie tylko tych pieciu mezczyzn powinien sie bac. Byli jeszcze inni… jakies cienie, ktorych nie potrafil zidentyfikowac, ludzie majacy wiecej wladzy niz wspolnicy z Geneplan.
Przez chwile wydawalo mu sie, ze jest bliski zburzenia otaczajacego go muru tajemnicy wejscia do swiata prawdy. Znalazl sie na krawedzi oswiecenia i pelnego odzyskania pamieci takiej, jaka mial przed powstaniem ze stolu w kostnicy. Wstrzymal oddech i pochylil sie w fotelu; drzac caly, oczekiwal dalszych postepow. Prawie mu sie udalo, prawie juz wiedzial, kim byli pozostali przesladowcy, co oznaczaly myszy i skad wzial sie ten przerazajacy obraz kobiety ukrzyzowanej na scianie…
I wtedy przeszywajacy bol stracil go na powrot z obszaru swiatla w kraine ciemnosci. Jasne mysli zasnula mgla i Eric wyrzucil z siebie cienki okrzyk rozpaczy.
Nagle jego uwage zwrocil jakis ruch w lesie za oknem. Mruzac swe rozpalone wodniste oczy, Eric przesunal sie na brzeg fotela i przechylil w strone parapetu. Bacznie obserwowal porosniety drzewami stok i zanurzona w cieniu blotnista droge. Nikogo nie bylo. Ruch wywolal nagly powiew wiatru, ktory przerwal wreszcie panujaca w powietrzu cisze. Krzewy drgnely lekko, a korony wiecznie zielonych drzew zaczely sie kolysac rownym rytmem, jak gdyby wachlujac sie dla ochlody.
Zamierzal wlasnie znow zaglebic sie w fotelu, kiedy potezna fala bolu przetoczyla sie w glab jego czaszki i doslownie odrzucila go do tylu. Przez chwile znajdowal sie niemal w stanie agonalnym, niezdolny poruszyc sie ni zaplakac, ni oddychac. Kiedy wreszcie doszedl do siebie, krzyknal glosno, choc byl to juz bardziej okrzyk gniewu niz bolu. Bol bowiem minal rownie szybko, jak przyszedl.
Przestraszyl sie, ze ten nagly wybuch cierpienia moglby oznaczac niespodziewany zwrot na gorsze, moze nawet rozpad na kawalki popekanej czaszki. Podniosl reke i dotknal nia glowy – najpierw uszkodzonego prawego ucha, ktorego wczoraj o malo nie stracil. Bylo w dotyku grube i wyjatkowo chrzastkowate, ale juz przynajmniej nie zwisalo bezuzytecznie i nie krwawilo.
Jak to mozliwe, ze tak szybko zdrowial? Proces mial trwac kilka tygodni, a nie kilka godzin.
Powoli powedrowal palcami wyzej i ostroznie zbadal glebokie wgniecenie po prawej stronie czaszki, w miejscu w ktorym uderzyla go ciezarowka. Wprawdzie wciaz tam jeszcze bylo, ale juz jakby mniejsze, kosc czaszki zas twardsza, jak lupina orzecha, a nie skorka pomaranczy. Eric nie czul juz zadnej miekkosci. Zachecony