Benny, pomyslala, tak bardzo bym chciala, zebys byl teraz ze mna.
Minela martwe, porazone piorunem drzewo, ktore wznosilo ku niebu swe czarne, bezlistne konary.
Biale chmury, ktore pojawily sie niedawno, stawaly sie coraz gestsze. Niektore z nich nie byly juz biale.
W pustym garazu, w jakiejs oleistej mazi na betonowej posadzce, Ben odkryl kolejny odcisk piety. Ten mial wymiary okolo siedemdziesieciu na sto trzydziesci milimetrow i blyszczal jasno w swietle wdzierajacego sie przez okienko slonca. Benny przykleknal i przysunal nos do plamy. Byl pewien, ze lekki zapach sosu od gulaszu wolowego nie stanowil wytworu jego wyobrazni.
Odcisk piety musial juz tu byc, kiedy wrocil wraz z Rachael i aktami „Wildcard” do garazu, ale nie zauwazyli go. Ben powstal i ruszyl dalej przez garaz, patrzac uwaznie na podloge. Juz po kilku sekundach spostrzegl jakas brazowa plamke wielkosci ziarenka pszenicy. Dotknal jej palcem, po czym przyblizyl palec do nosa. Maslo orzechowe. Eric musial przyniesc je tu na podeszwie buta, podczas gdy on i Rachael zajeci byli w salonie zbieraniem do plastykowego worka na smieci akt „Wildcard”.
Kiedy wracali tedy z dokumentami, Benny spieszyl sie bardzo, gdyz myslal, ze najwazniejsza rzecza jest odeslanie Rachael, zanim pojawi sie Eric lub agenci federalni. Nie patrzyl wiec pod nogi i nie zobaczyl odcisku piety ani kapki masla orzechowego. I oczywiscie nie widzial powodu, by szukac sladow Erica w miejscach, ktore dopiero co sam sprawdzil. Nie podejrzewal, ze czlowiek, ktory doznal ciezkich uszkodzen mozgu, okaze sie tak sprytny. Ten zywy trup, jesli wszystko odbylo sie podobnie jak w wypadku myszy laboratoryjnych, powinien byc zdezorientowany, doprowadzony do obledu, niestaly umyslowo i emocjonalnie. Dlatego Ben nie mogl winic siebie; w koncu postapil slusznie, odsylajac Rachael mercedesem. Myslal przeciez, ze nikt sie o tym nie dowie, nie przypuszczal, ze nie bedzie w aucie sama. Czyz mogl przewidziec…? Nie, jedyne, co mogl zrobic, to wlasnie wyslac ja do Las Vegas. Nie, to nie jego wina, nie mogl przewidziec, jak rozwinie sie sytuacja, nie mogl i juz. Ale i tak zawziecie przeklinal samego siebie.
Kiedy Eric czekal na nich w kuchni z siekiera w dloni, podsluchujac ich odbywana w garazu narade, musial zdac sobie nagle sprawe, ze nadarza sie szansa, by dopasc Rachael bez swiadkow. Najwyrazniej ta perspektywa byla dlan na tyle mila, ze mogl obejsc sie bez zdzielenia siekiera jej towarzysza. Ukryl sie za lodowka i odczekal, az przeszli do salonu. Wtedy zakradl sie do garazu, wyjal kluczyki ze stacyjki, otworzyl po cichu bagaznik, wlozyl kluczyki na miejsce, wgramolil sie do bagaznika i zamknal za soba metalowa pokrywe.
Jesli Rachael zlapie gume i otworzy bagaznik… Lub jesli w czasie jazdy przez pustkowie Eric postanowi silnym kopnieciem wypchnac oparcie tylnej kanapy i przeczolgac sie do kabiny samochodu…
Serce bilo Benowi tak mocno, ze bal sie, iz mu wyskoczy. Pobiegl szybko w strone wypozyczonego forda, ktory stal zaparkowany przed domem.
Jerry Peake wypatrzyl czerwono-bialego koguta z blachy na szczycie jednej sposrod dziesieciu skrzynek na listy. Skrecil w boczna droge, ktora prowadzila stromo pod gore. Mijali liczne domostwa, ukryte przewaznie za gesto rosnacymi po obu stronach drzewami. Prowadzily do nich zamkniete szlabanami lub bramami alejki.
Sharp skonczyl przykrecac tlumiki do obu pistoletow, ktore wydobyl z teczki. Nastepnie wyjal z niej dwa zaladowane zapasowe magazynki, zatrzymal jeden dla siebie, a drugi polozyl kolo pistoletu przeznaczonego dla Peake’a.
– Ciesze sie, Jerry, ze bierzesz ze mna udzial w tej akcji.
Wlasciwie Peake nie zadeklarowal jednoznacznie, ze wezmie udzial w „akcji” i na dobra sprawe nie wyobrazal sobie, jak moglby z zimna krwia zamordowac kogos i zyc dalej, nie dreczony wyrzutami sumienia. Jedno jest pewne: prysna marzenia o tym, by stac sie legenda DSA. Z drugiej strony, jesli wejdzie Sharpowi w droge, ten zniszczy jego kariere.
– Nawierzchnia tluczniowa ma przejsc w droge zuzlowa – powiedzial Sharp, czytajac z kartki objasnienia Stone’a.
Mimo wgladu w nature swego szefa i calej wiedzy, jaka dzieki temu uzyskal, Jerry Peake wciaz nie wiedzial, co ma robic. Nie widzial wyjscia, ktore pozwoliloby mu pogodzic szacunek dla samego siebie i pomyslny rozwoj kariery. W miare jak wznosili sie coraz wyzej, a drzewa coraz bardziej zacienialy droge, narastalo w nim uczucie paniki i po raz pierwszy od wielu godzin poczul, ze nie nadaje sie do tej roboty.
– Zuzel – zauwazyl Anson Sharp, gdy skonczyla sie nawierzchnia.
Nagle Peake zrozumial, ze znajduje sie w duzo gorszym polozeniu, niz mu sie dotad wydawalo, gdyz Sharp prawdopodobnie chce zabic i jego. Gdyby probowal powstrzymac szefa przed zamordowaniem Shadwaya i tej Leben, wtedy on po prostu najpierw zastrzelilby uciazliwego agenta i wszystko tak zainscenizowal, zeby wygladalo, iz zginal z rak dwojki uciekinierow. Co wiecej, uzyskalby wytlumaczenie, dlaczego zabil Shadwaya i pania Leben: „Ukatrupili, cholera, biednego Peake’a! Czy mialem inne wyjscie?” W ten sposob Sharp moze nawet wykreowac sie na bohatera. Z drugiej strony Peake nie mogl tak po prostu zejsc mu z drogi i pozwolic, by zwierzchnik sam zlikwidowal te dwojke. To nie usatysfakcjonowaloby Sharpa. Jesli Peake nie wezmie z entuzjazmem udzialu w podwojnym morderstwie, szef nie bedzie juz mu ufal i najprawdopodobniej zastrzeli go zaraz po ukatrupieniu tej pary. A potem powie, ze to jedno z nich go zastrzelilo. O Boze! Umysl Peake’a pracowal w tej chwili szybciej niz kiedykolwiek w zyciu. Wygladalo na to, ze ma dwie mozliwosci: albo wziac udzial w morderstwie i w ten sposob zaskarbic sobie pelne zaufanie Sharpa, albo zabic go, zanim ten szaleniec sam zdola kogokolwiek usmiercic. Chociaz nie! To tez nie bylo wyjscie…
– Juz niedaleko – powiedzial Sharp, przechylajac sie do przodu i wygladajac uwaznie przez przednia szybe. – Jedz najwolniej, jak tylko potrafisz.
…to tez nie bylo wyjscie, poniewaz – gdyby zastrzelil Sharpa – nikt nie uwierzylby mu, ze ten zamierzal zlikwidowac Shadwaya i pania Leben. W koncu, jaki mial ku temu powod? Peake zarobilby tylko proces za sprzatniecie zwierzchnika. A zaden sad nie jest wyrozumialy dla zabojcy policjanta, nawet jesli on sam jest policjantem. Na pewno wpakuja go do wiezienia, gdzie ci wszyscy kryminalisci o wygladzie troglodytow z rozkosza oddadza sie gwaltom na bylym agencie rzadu Stanow Zjednoczonych. W zwiazku z tym pozostawalo tylko… co? Tylko jedno, straszliwe wyjscie: obnizyc sie do poziomu Sharpa, wziac udzial w podwojnym morderstwie, zapomniec o staniu sie legenda i zostac bandyta nie lepszym od gestapowca. Peake znalazl sie w potrzasku, w sytuacji z ktorej nie istnialo normalne wyjscie, lecz tylko nikczemne, okrutne i szalone rozwiazanie. Sam byl juz bliski szalenstwa. Czul, ze glowa mu zaraz odpadnie od tego intensywnego myslenia.
– To jest brama, ktora opisala Sarah Kiel – powiedzial Sharp. – Prosze, nawet otwarta! Zatrzymaj sie przed nia.
Jerry Peake zaparkowal samochod i wylaczyl silnik.
Zamiast oczekiwanej lesnej ciszy przez otwarte okna chevroleta dobiegl ich, odbijajacy sie glebokim echem, odglos pracy innego silnika. Gdzies pomiedzy drzewami jechal jakis samochod.
– Nie jestesmy sami – rzekl Sharp, szybko chwytajac swoj wyposazony w tlumik pistolet i wysiadajac z samochodu. W tej samej chwili u wylotu piaszczystej alei pojawil sie, jadacy z duza szybkoscia, niebieski ford.
Rachael zatrzymala sie na stacji benzynowej kompanii Arco. Kazala obsludze zatankowac mercedesa benzyna bezolowiowa, a sama kupila w automatach troche slodyczy i puszke coca-coli. Potem oparla sie o bagaznik i zdarla opakowanie z batona Mr Goodbar. Miala nadzieje, ze duza porcja kalorii podniesie ja na duchu i sprawi, ze dluga droga, ktora byla przed nia, stanie sie mniej uciazliwa.
– Pani do Vegas? – spytal pracownik stacji.
– Zgadl pan.
– Wiedzialem. Jestem dobry w zgadywaniu, dokad ludzie jada. Pani wyglada na taka, co to do Vegas… Niech pani najpierw zagra w ruletke i obstawi numer dwadziescia cztery. Ja mam nosa. Patrze na pania i wiem. Okay?
– Okay. Numer dwadziescia cztery.
Rachael wyjela portfel, by zaplacic, a mezczyzna potrzymal w tym czasie jej puszke z coca-cola.
– Wygra pani mnostwo forsy. Oczywiscie, oczekuje, ze podzieli sie pani ze mna po polowie. Ale jesli pani przegra, to juz diabelska sprawka, nie moja.
Rachael wsiadla do samochodu, a mezczyzna pochylil sie jeszcze i zajrzal przez okienko.
– Niech pani uwaza, jadac przez pustynie. Tam nie ma zartow.
– Wiem – odpowiedziala kobieta.
Wyjechala na miedzystanowa pietnasta w kierunku polnocnym. Potem skrecila na polnocny-wschod w strone Barstow. Czula sie bardzo samotna.