wtedy interesowaly ludzi. Sharp nie ustosunkowywal sie tez do wojny; nie byl ani za, ani przeciw. Nie zalezalo mu na tym, kto wygra. Dazacy do demokracji Wietnam Poludniowy stawial na rowni z totalitarna polnocna czescia kraju, jesli w ogole rozwazal relacje miedzy nimi w kategoriach moralnych. Wstapil do piechoty morskiej, zeby uniknac wcielenia do wojsk ladowych, i – w przeciwienstwie do wiekszosci zolnierzy – nie czul sie dumny z przynaleznosci do „skorzanych kolnierzykow”. Nie angazowal sie uczuciowo we wspolne zycie, nie zalezalo mu na stworzeniu tam swego drugiego domu. Zamierzal zrobic kariere, choc do sluzby nie pchnelo go ani poczucie obowiazku wobec ojczyzny, ani duma z jej armii, lecz pragnienie awansu do pozycji, ktora dawalaby mu wladze. Poza tym wojskowi mieli rozne przywileje, a juz po dwudziestu latach czekala ich wysoka emerytura. Potrafil godzinami sie nad tym rozwodzic.
Nie interesowal sie ani muzyka, ani malarstwem, ani literatura, ani sportem, ani myslistwem, ani lowieniem ryb, ani czymkolwiek innym – poza samym soba. On sam byl dla siebie jedynym punktem zainteresowan. Choc nie nalezal do hipochondrykow, z pewnoscia mial bzika na punkcie zdrowia i mogl dlugo opowiadac o swym trawieniu, ewentualnych zaparciach i porannym stolcu. Ktos inny powiedzialby: „Leb mi peka”, ale Anson Sharp, cierpiacy na podobna dolegliwosc, wyrazilby ja w postaci eseju, nie tylko opisujac w najdrobniejszych szczegolach charakter i stopien zaawansowania cierpienia, ale rowniez zakreslajac palcem w okolicach brwi dokladna granice bolu.
Duzo czasu poswiecal na czesanie sie, zawsze tez udawalo mu sie gladko ogolic, nawet w warunkach polowych. Z narcystyczna przyjemnoscia przegladal sie w lustrach i innych gladkich powierzchniach. W ogole czerpal z zycia tyle przyjemnosci, ile tylko sie na wojnie dawalo.
Trudno bylo lubic czlowieka, ktory dbal wylacznie o swoj interes.
Ale jesli Anson Sharp przed przybyciem do Wietnamu nie byl ani dobry, ani zly, lecz umiarkowany, to wojna zaczela urabiac nie uformowana gline jego osobowosci i w efekcie stworzyla potwora. Kiedy do Bena dotarly szczegolowe i przekonywajace informacje na temat udzialu Sharpa w czarnorynkowym handlu, wszczal dochodzenie, ktore odslonilo zdumiewajaca przeszlosc kryminalna tego czlowieka. Sharp zamieszany byl w zagarniecie transportu artykulow przeznaczonych na zaopatrzenie kantyn i uczestniczyl w pertraktacjach z handlowym podziemiem w Sajgonie w celu sprzedania owych skradzionych zapasow. Co wiecej, okazalo sie, ze – choc sam nie uzywal ani bezposrednio nie sprzedawal narkotykow – to jednak ulatwial wietnamskiej mafii dostarczanie ich dla amerykanskich zolnierzy. Najbardziej szokujace bylo jednak odkrycie, ze Sharp finansowal z czesci swych nielegalnych dochodow utrzymanie piet-a-terre w dzielnicy najgorszych nocnych klubow Sajgonu. Tam trzymal jedenastoletnia dziewczynke, Mai Van Trang, ktora traktowal doslownie jak niewolnice i gdy tylko mial okazje, wykorzystywal seksualnie. W czasie jego nieobecnosci dziecko pozostawalo na lasce ponurego wietnamskiego zbira, ktory sluzyl Sharpowi jako lokaj i zarazem straznik.
Zdawaloby sie, ze sad wojenny jest w takiej sytuacji nieunikniony. Ben mial nadzieje, ze wysle Sharpa na dwadziescia lat wojskowego wiezienia. Ale zanim sprawa trafila do sadu, potencjalni swiadkowie oskarzenia zaczeli w zastraszajacym tempie umierac albo znikac. Dwoch podoficerow podejrzanych o rozprowadzanie narkotykow, ktorzy zgodzili sie zeznawac przeciwko Sharpowi w zamian za obietnice lagodnego potraktowania, znaleziono w bocznej uliczce Sajgonu z poderznietymi gardlami.
Pewnemu porucznikowi podrzucono w czasie snu granat, ktory rozerwal go na kawalki. Lokaj o twarzy lasicy oraz biedna Mai Van Trang znikneli, a Ben byl pewien, ze o ile ten pierwszy zyl gdzies w ukryciu, o tyle dziewczynke zamordowano i zakopano w bezimiennym grobie; nie stanowilo to problemu w kraju szarpanym wojna, gdzie takich grobow byly tysiace. Siedzac w areszcie i czekajac na proces, Sharp mogl z powodzeniem udawac, ze nie ma nic wspolnego z tymi czestymi i wygodnymi dla niego przypadkami znikniec i smierci. Choc bylo pewne, ze to jego ludzie, powiazani z przestepczym swiatem Sajgonu, wykonywali dla niego te robote. Zanim doszlo do procesu przed sadem wojennym, nie zostal juz ani jeden swiadek i cala sprawa ograniczyla sie do zarzutow Bena i jego wywiadowcow. Zadowolony z siebie Sharp twierdzil oczywiscie, ze jest niewinny. Nie bylo dosc konkretnych dowodow, by trzymac go dalej w areszcie, istnialo jednak zbyt wiele poszlak obciazajacych sierzanta, by moc przywrocic go do lask. Ostatecznie wiec Sharpa pozbawiono pagonow, zdegradowano i w nieslawie wyrzucono z wojska.
Ale nawet ten wzglednie lagodny wyrok stanowil dla Sharpa policzek. W swoim glebokim, niezmiennym egocentryzmie nigdy nie dopuszczal do siebie mysli, ze moze zostac w jakikolwiek sposob ukarany. Osobisty komfort i dobre samopoczucie byly jego glownymi – jesli nie jedynymi – troskami. Zdawalo sie, ze stanowi dla niego pewnik, iz jest pupilkiem calego swiata i los zawsze sie bedzie usmiechal do niego. Zanim odlecial w hanbie z Wietnamu, uzyl jeszcze resztek dawnych kontaktow, by zaaranzowac krotka, niespodziewana wizyte u Bena. Trwala zbyt krotko, by mogl w tym czasie wyrzadzic Shadwayowi jakas krzywde, ale byla na tyle dluga, by zdazyl przekazac mu pogrozke „Sluchaj, gnoju, kiedy znowu wyladujesz w Stanach, pamietaj, ze ja tam jestem i czekam na ciebie. Dowiem sie, kiedy wracasz, i zgotuje ci odpowiednie powitanie”.
Ben nie potraktowal tej grozby powaznie. Po pierwsze, na dlugo przed postawieniem Sharpa w stan oskarzenia znacznie zmalala aktywnosc bojowa sierzanta. Czasami tak wyraznie unikal walki, ze wolalby zaryzykowac odmowe wykonania rozkazu niz wlasna skore. Gdyby nie oddano go pod sad za kradziez, nielegalny handel, narkotyki oraz gwalty, prawdopodobnie wkrotce zostalby oskarzony o dezercje i inne wystepki wyplywajace z jego rosnacego tchorzostwa. Mogl sobie gadac o zemscie w kraju, za bardzo sie bal o wlasna dupe. Po drugie, Benny nie martwil sie, co z nim bedzie po powrocie do domu, poniewaz na dobre i na zle zaciagnal sie na te wojne do samego jej konca, a to oznaczalo, ze wroci raczej w trumnie. A wtedy niestraszna bylaby mu zemsta Ansona Sharpa, o ile oczywiscie naprawde by czekal. Teraz, idac po zboczu przez ciemny las i widzac juz w oddali pierwsze zabudowania przykucniete wsrod drzew, Ben zastanawial sie, jak zdegradowany i w nieslawie wyrzucony z wojska Anson Sharp mogl zostac agentem DSA. Zwykle czlowiek, ktory raz zszedl na zla droge, kontynuuje osuwanie sie na dno. Do tej pory Sharp powinien miec juz na koncie ze dwie odsiadki za przestepstwa kryminalne. W najlepszym razie Ben mogl sie spodziewac, ze byly sierzant bedzie siedzial cicho niczym mysz pod miotla, zeby nie zwracac na siebie uwagi wladz, i wymazywal nieuczciwe zycie steranego weterana. Ale nawet gdyby „wyczyscil” swoje akta, nie mogl zatrzec sprawy nieslawnego wydalenia z armii. Tak zdyskredytowanego czlowieka powinno sie z miejsca odrzucic przy staraniach o prace w jakiejkolwiek agencji rzadowej, zwlaszcza takiej jak DSA, gdzie obowiazuja przeciez bardzo wysokie kryteria kwalifikacyjne.
Jak udalo mu sie tam wkrecic? Ben nie przestawal sie dziwic.
Trawiac ten problem, przeskoczyl drewniany parkan i ostroznie okrazyl jednopietrowy, czesciowo murowany domek letniskowy, kryjac sie za drzewami i zaroslami. Gdyby ktos wyjrzal przez okno i zobaczyl mezczyzne z karabinem w jednej rece i duzym rewolwerem wetknietym z tylu za pas, niewatpliwie zaraz wezwalby policje.
Zakladajac, ze Sharp nie klamal, podajac sie za oficera DSA, a nie mial zadnego powodu, by klamac, nalezalo sie zastanowic, jak daleko zdolal zajsc w agencji. Poza tym przydzielenie go akurat do sprawy, w ktora zamieszany byl Ben, wydawalo sie nieprawdopodobnym zbiegiem okolicznosci. Za duzo bardziej wiarygodne uznal Ben swoje podejrzenie, iz Sharp – zapoznawszy sie z aktami pani Leben – odkryl jej powiazania ze swym starym i prawie zapomnianym wrogiem. Wtedy sam tak wszystko zorganizowal, zeby sledztwo przydzielono wlasnie jemu. Dostrzegl szanse zalatwienia dlugo odwlekanej zemsty i uchwycil sie jej. Ale na pewno zwykly agent nie mial mozliwosci wyboru sprawy do prowadzenia, a to znaczy, ze Sharp musial zajmowac na tyle wysoka pozycje, by samemu planowac sobie dzialania. Co gorsza, byl zapewne tak dobrze ustawiony, ze mogl sobie pozwolic na strzelanie do czlowieka, ktory go niczym nie sprowokowal, i oczekiwac, ze uda mu sie zatuszowac morderstwo popelnione w bialy dzien na oczach swego wspolpracownika.
Anson Sharp zaczal gorowac nad wszystkimi niebezpieczenstwami, ktore czyhaly teraz na Bena i Rachael. Mezczyzna poczul sie tak, jakby znow byl na wojnie; wtedy pociski lecialy na czlowieka, gdy sie tego najmniej spodziewal, z najbardziej nieprawdopodobnych zrodel i kierunkow. Tym samym bylo obecne pojawienie sie Ansona Sharpa: ogniem z zaskoczenia. Przy trzecim domu Ben nieomal wpadl na czterech chlopcow bawiacych sie w wojne. Dobrze sie pochowali i Shadway w ostatniej chwili zauwazyl, ze jeden z nich wyskakuje z ukrycia i „strzela” do drugiego z korkowca. Po raz pierwszy w zyciu Ben przezyl „powrot pamieci” w czasy wojny, ktory prasa opisuje zawsze jako psychiczna dolegliwosc kazdego weterana. Mezczyzna upadl i przeturlal sie za nisko rosnace zarosla dereniowe. Tam lezal przez chwile, sluchajac szybkiego bicia swego serca i przez pol minuty powstrzymujac sie od krzyku. Wreszcie atak ustapil.
Chlopcy nie zauwazyli go. Ben zaczal sie czolgac – to na brzuchu, to na kolanach, kryjac sie zrazu za dereniami, a potem w cieniu dzikich azalii i skal wapiennych, gdzie – niczym ostrzezenie – lezala na ziemi martwa, wyschnieta wiewiorka. Nastepnie przebiegl niewielkie wzniesienie pokryte ostrymi chwastami, ktore podrapaly mu