26
Ben wyjezdzal wlasnie zza zakretu i zamierzal przyspieszyc, kiedy dostrzegl zaparkowanego po drugiej stronie bramy zielonego chevroleta. Przyhamowal i prowadzony przez niego ford zarzucil tylem. Kierownica szarpnela mu w dloniach, ale nie stracil panowania nad pojazdem i nie wpadl do rowu. Zatrzymal sie lagodnie w chmurze pylu okolo piecdziesieciu metrow przed brama.
Tymczasem z zielonego sedana wysiadlo dwoch mezczyzn w ciemnych garniturach. Jeden z nich trzymal sie z tylu, ale drugi – solidniejszej budowy ciala – ruszyl pod gore wprost na Bena i zblizal sie szybko, niczym nadgorliwy maratonczyk, ktory zapomnial o zalozeniu sportowych spodenek i obuwia. Zoltawy pyl, unoszacy sie w wystepujacych na przemian strefach swiatla i cienia, nadawal prazkowanej atmosferze wyglad solidnej bryly marmuru. Ale mimo chmury kurzu i mimo duzej, choc wciaz malejacej, odleglosci, ktora dzielila obu mezczyzn, Ben dostrzegl u nieznajomego bron. Zobaczyl tez, ze pistolet wyposazony jest w tlumik. To zdziwilo go najbardziej.
Ani policja, ani agenci federalni nie uzywali tlumikow. Natomiast wspolnicy Erica w centrum Palm Springs strzelali z pistoletu maszynowego, nie bylo wiec prawdopodobne, ze nagle zaczelo im zalezec na dyskrecji.
I wtedy Ben dostrzegl wyraznie skrzywiona twarz zblizajacego sie czlowieka. Zdumiony, przestraszony i wytracony z rownowagi, poznal go. To byl Anson Sharp. Minelo szesnascie lat od chwili, kiedy go widzial po raz ostatni, w Wietnamie, w tysiac dziewiecset siedemdziesiatym drugim roku. Teraz jednak nie mial zadnych watpliwosci, ze to wlasnie on. Uplyw czasu tylko nieznacznie zmienil Sharpa zewnetrznie. Wiosna i latem siedemdziesiatego drugiego Ben oczekiwal, ze to tluste prosie wpakuje mu kule w plecy albo – gdyz Sharp byl zdolny do wszystkiego – wynajmie do tej roboty jakiegos rzezimieszka z Sajgonu. Ben jednak byl bardzo ostrozny i nie dal mu zadnej szansy. I teraz, jak gdyby cofnal sie w czasie, znowu mial przed soba Sharpa.
Co, do cholery, sprowadzilo go tutaj? Minelo juz tyle czasu od wojny, ale Shadway mial idiotyczne przeczucie, ze Sharp szukal go przez te wszystkie lata. A poniewaz bal sie stawic mu czolo, poczekal na dogodny moment i wlasnie teraz, kiedy wszystko walilo sie Benowi na glowe, zapragnal wyrownac rachunki. Ale nie, to nieprawdopodobne, to niemozliwe. Sharp jest chyba po prostu w jakis sposob zwiazany ze sprawa akt „Wildcard”.
Kiedy odleglosc miedzy nimi wynosila juz tylko okolo dwudziestu metrow, Sharp zatrzymal sie i – rozstawiajac szeroko nogi – przyjal pozycje strzelecka. Po chwili otworzyl ogien. Cos puknelo o przednia szybe, a gdy pekla tafla bezpiecznego zywicznego szkla, towarzyszylo temu glosne cmokniecie. Pocisk przeszedl w odleglosci trzydziestu centymetrow od twarzy Bena.
Ten natychmiast wrzucil wsteczny bieg i obrocil sie w fotelu, by widziec droge przed soba. Prowadzil teraz jedna reka, druga opierajac na siedzeniu pasazera. Jechal pod gore najszybciej, jak tylko potrafil. Uslyszal, ze druga kula, gdzies bardzo blisko, odbija sie rykoszetem od karoserii. Ale juz dotarl do zakretu i zniknal Sharpowi z oczu.
Na wstecznym biegu dojechal z powrotem do domu. Tam sie zatrzymal, zwolnil na luz, wlaczyl hamulec reczny – jedyna rzecz, ktora mogla utrzymac samochod stojacy na pochylosci – i wysiadl, nie wylaczajac silnika. Polozyl karabin i combat magnum na ziemi obok siebie, a Sam schylil sie, wsunal glowe do wnetrza forda, zlapal za dzwignie hamulca i spojrzal na droge.
Dwiescie metrow dalej wylanial sie zza zakretu zielony sedan i jechal szybko pod gore. Kiedy kierowca zauwazyl Bena, zwolnil, ale nie zatrzymal pojazdu. Shadway odczekal jeszcze kilka sekund, zanim zwolnil reczny hamulec i cofnal sie.
Podlegajac prawu grawitacji, ford zaczal staczac sie alejka, ktora byla tak waska, ze chevrolet nie mial mozliwosci zjechania na bok. Ford podskoczyl na jakims wyboju i skrecil w strone rowu. Przez chwile Ben myslal juz, ze samochod wypadnie z trasy, ale inna nierownosc sprawila, ze znow skierowal sie w dol alei.
Kierowca chevroleta zatrzymal sie i zaczal zawracac, ale ford nabieral predkosci i tak szybko sunal w strone zielonego sedana, ze kolizja wydawala sie nie do unikniecia. Ale znow pojawily sie wyboje i ford zboczyl troche w lewo, tak ze prowadzacy chevroleta w ostatniej chwili zdolal skrecic kierownica w prawo, zapobiegajac czolowemu zderzeniu, lecz o malo nie ladujac w rowie. Do kolizji jednak doszlo, choc sila uderzenia nie byla tak wielka i niszczaca, jak Ben planowal. Rozlegl sie huk i trzask gniecionego metalu. Prawy przedni blotnik forda trafil w prawy przedni blotnik chevroleta, potem samochodem Bena zarzucilo w lewo i, gdyby tylne kola nie wpadly do rowu, zamiast cwierci ford wykonalby pelen obrot o sto osiemdziesiat stopni, ustawiajac sie frontem do wzniesienia. Pojazd podskoczyl i zatrzymal sie w poprzek drogi, skutecznie ja blokujac.
Pod wplywem uderzenia chevrolet potoczyl sie kilka metrow w dol i malo brakowalo, a rowniez wpadlby do rowu. Kierowca zapanowal jednak nad pojazdem i zatrzymal go. Prawie natychmiast otworzylo sie szeroko dwoje przednich drzwi i z samochodu wysiedli Anson Sharp i kierowca. Zaden z nich nie wygladal, jakby odniosl jakies obrazenia. Zreszta kiedy ford uniknal czolowego zderzenia z chevroletem, Ben przestal wierzyc, ze ktoremukolwiek z pasazerow – moglo stac sie cos powaznego.
Benny podniosl z ziemi karabin oraz combat magnum, odwrocil sie i pobiegl na podworko po drugiej stronie domu. Nie zatrzymal sie jednak na wyschnietej trawie, lecz ukryl za zebatymi granitowymi skalkami, zza ktorych wraz z Rachael nie tak dawno obserwowal dom. Odwrocil sie i przez chwile patrzyl na sciane lasu, szukajac najlepszej drogi odwrotu. Wreszcie dal nura miedzy drzewa i pobiegl w strone rowu odwadniajacego, otoczonego z obu stron gestymi krzakami, ktorym szedl juz wczesniej z Rachael.
Slyszal, jak gdzies daleko w tyle Sharp wola go po nazwisku.
Jerry Peake wciaz znajdowal sie w pajeczej sieci moralnych rozterek. Ostroznie obserwowal swojego szefa, trzymajac sie pare krokow za nim.
Wicedyrektor stracil glowe w chwili, gdy zobaczyl Shadwaya za kierownica niebieskiego forda. Wyskoczyl podniecony z samochodu i zaczal biec pod gore, a potem strzelac ze straconej pozycji, nie majac najmniejszej szansy, by trafic w cel. Poza tym jakby nie zauwazyl, ze w samochodzie nie bylo kobiety. Gdyby zabili mezczyzne na miejscu, zapewne juz nigdy nie dowiedzieliby sie, gdzie ona jest. Jednakze Peake byl zadowolony, ze szef sfuszerowal robote.
Obecnie Sharp lustrowal wzrokiem podworko na tylach domu. Sapal przy tym jak wsciekly byk, niepomny niebezpieczenstw czyhajacych na czlowieka, ktory nie potrafi trzymac nerwow na wodzy. Znajdowal sie w stanie szczegolnego rozdraznienia i wscieklosci. Kilka razy wszedl po kolana w zarosla na skraju lasu, szukajac Shadwaya posrod zwartych szeregow drzew.
Ale lesisty teren stwarzal nieskonczone mozliwosci ukrycia sie. Widoczne wszedzie dokola skaliste zbocza i niewielkie wawozy uswiadomily Peake’owi, ze zgubili Shadwaya na dobre. Teraz nalezalo wezwac posilki, w przeciwnym razie przestepca zdola przedrzec sie przez dziki las i juz nigdy go nie znajda.
Ale Sharp palal zadza zabicia Shadwaya. Nie posluchalby glosu rozsadku.
Peake patrzyl wiec na niego i czekal w milczeniu.
Sharp krzyknal nagle, wciaz patrzac miedzy drzewa:
– Shadway, reprezentuje rzad Stanow Zjednoczonych! Pracuje dla Defense Security Agency! DSA! Czy mnie slyszysz? Chcemy z toba porozmawiac, Shadway!
Odwolanie sie do wladzy nie skutkowalo. Sharp popsul wszystko tym, ze najpierw zaczal strzelac.
Peake zastanawial sie, czy jego zwierzchnik nie przechodzi ostatnio jakiegos kryzysu. To tlumaczyloby jego zachowanie wobec Sarah Kiel i determinacje, z jaka dazyl do zamordowania Shadwaya, jak rowniez ten bezmyslny, szalony i nieskuteczny atak z bronia w reku na jadacego z gory forda.
Tymczasem Sharp, biegajac jak opetany wzdluz krawedzi lasu, znow skoczyl w zarosla i wrzasnal:
– Shadway! Hej, Shadway, to ja! Anson Sharp! Pamietasz mnie jeszcze, Shadway? Pamietasz mnie?
Jerry Peake cofnal sie o krok i zamrugal oczami, jak gdyby ktos uderzyl go w twarz. Na Boga! Sharp i Shadway znali sie! Znali sie nie tyle w teorii jako mysliwy i jego zwierzyna, lecz osobiscie! I patrzac na Sharpa, na jego niegodne agenta zachowanie, spasowiala twarz, wylupiaste, nabiegle krwia oczy i sluchajac wscieklego sapania, nietrudno sie bylo domyslic, ze obaj mezczyzni nie nalezeli raczej do przyjaciol. Tu sie liczyly stare urazy i Peake nie mial juz najmniejszej watpliwosci, ze nie bylo zadnego rozkazu zwierzchniej, najwyzszej wladzy, by zlikwidowac Shadwaya i pania Leben. To Sharp zdecydowal sie ich zabic; Sharp i nikt wiecej. Instynkt Peake’a byl