Peake’a.
Odlozyl na bok remingtona, pospiesznie wyciagnal na wierzch przewody zaplonu i, wciskajac pedal gazu, polaczyl dwie gole koncowki. Silnik parsknal, zaskoczyl i zawarczal.
O ile Sharp mogl nie slyszec walenia kolba w stacyjke, o tyle na pewno uslyszal, ze jeden z samochodow rusza. Wiedzial, co to oznacza, i bez watpienia wspinal sie juz goraczkowo na skarpe, po ktorej niedawno zszedl do lasu.
Ben zwolnil reczny hamulec, wrzucil bieg i wyjechal na trase. Skierowal sie na poludnie, gdyz w takim kierunku zaparkowano samochod, a nie bylo czasu na zawracanie.
Z tylu rozlegl sie huk wystrzalu.
Zacisnal usta i, spogladajac we wsteczne lusterko, wtulil glowe w ramiona. Zobaczyl Sharpa, slaniajacego sie na nogach gdzies miedzy dodge’em a sedanem, na srodku drogi, skad mogl lepiej mierzyc.
– Za pozno, frajerze – powiedzial Ben, wciskajac pedal gazu do samej podlogi.
Chevette parsknal, jakby byl chorym na gruzlice, kulawym, starym koniem pociagowym, ktoremu zaproponowano udzial w Kentucky Derby.
Nagle uslyszal, jak druga kula trafia w tylny zderzak, a moze blotnik. Przeciagly jek dziurawionej blachy zabrzmial jak wyrazany przez zdziwiony samochod okrzyk bolesci.
Chevette zatrzymal sie, charczac i trzesac, ale w koncu pomknal do przodu, zostawiajac za soba chmure niebieskiego dymu.
Patrzac we wstecznym lusterku na Sharpa, Benny zobaczyl, ze agent robi sie coraz mniejszy, jakby byl diablem, schowanym w oparach piekielnych dymow do Hadesu. Mozliwe, ze jeszcze raz strzelil, ale nic nie bylo slychac poprzez rzezenie silnika.
Droga wznosila sie najpierw, potem opadala, dalej skrecala w prawo i znow opadala. Ben zwolnil troche. Pamietal o zastepcy szeryfa, ktory zainteresowal sie nimi kolo sklepu ze sprzetem sportowym i bronia. Stroz prawa mogl krazyc po okolicy. Benny pomyslal, ze gubiac Sharpa wykorzystal juz swoj limit szczescia i teraz, przekraczajac dozwolona predkosc w pragnieniu oddalenia sie od Arrowhead, prowokowalby tylko los. W koncu mial na sobie podejrzanie brudna odziez, prowadzil kradziony samochod, byl uzbrojony w karabin i rewolwer, gdyby wiec zostal zatrzymany za jazde z nadmierna predkoscia, nie mogl oczekiwac, ze skonczy sie na mandacie.
Najwazniejsze, ze znow byl w drodze. Teraz musial spotkac sie z Rachael – albo na miedzystanowej „pietnastce”, albo juz w Vegas.
Rachael nic sie nie stanie. Byl pewien, ze nic sie jej nie stanie.
Biale chmury osiadaly coraz nizej na blekitnawym niebie. Stawaly sie coraz gestsze. Krawedzie wielu z nich byly szare jak metal.
Las po obu stronach drogi pograzal sie w coraz wiekszym mroku.
28
Rachael dojechala do Barstow we wtorek o pietnastej czterdziesci. Zamierzala zjechac z „pietnastki”, by cos przekasic; rano jadla tylko kanapke z jajkiem, a potem dwa male batony, ktore kupila na stacji benzynowej przed wjazdem na te autostrade. Poza tym poranna kawa i niedawno wypita coca-cola zrobily swoje: Rachael zaczela odczuwac niepohamowana potrzebe skorzystania z toalety. Postanowila jednak, ze nie bedzie sie zatrzymywac. Barstow bylo na tyle duze, ze mogl sie tu znajdowac komisariat policji, a takze oddzial patroli autostrad. Chociaz istniala mala szansa, ze spotka jakichkolwiek przedstawicieli wladzy i zostanie przez nich rozpoznana jako nieslawna zdrajczyni ojczyzny, o ktorej mowi sie w radiu, to jednak glod i parcie na pecherz byly zbyt blahymi powodami do podjecia takiego ryzyka.
Na tym samotnym odcinku autostrady miedzy Barstow a Vegas powinna byc w zasadzie bezpieczna. Rzadko sie tu trafialy patrole, wiec ryzyko zatrzymania jej za przekroczenie predkosci bylo niewielkie. Wszystkie samochody jechaly z predkoscia stu dwudziestu – stu trzydziestu kilometrow na godzine, totez i Rachael rozpedzila mercedesa do stu dwudziestu. Co pewien czas ktos ja wyprzedzal, wskutek czego nabrala pewnosci, ze nawet gdyby pojawil sie jakis woz policyjny, to najpierw zatrzyma kogos innego.
Pamietala, ze w odleglosci okolo czterdziestu pieciu kilometrow znajdowal sie parking z sanitariatami. Tyle jeszcze wytrzyma. Jesli zas chodzi o jedzenie, to nic sie nie stanie, jesli zje dopiero kolacje po przyjezdzie do Vegas.
Od kiedy wyjechala z przeleczy El Cajon, Rachael spostrzegla, ze im dalej zapuszcza sie w pustynie Mojave, tym wiecej przybywa chmur i tym ciemniejsze staje sie niebo. Najpierw wszystkie obloki byly biale, potem ich brzegi zaczely pokrywac sie szaroscia, by wreszcie poszarzec calkowicie i przyozdobic sie ciemnymi smugami. Opady nieczesto nawiedzaly pustynie, ale latem niebiosa potrafily sie czasami otworzyc i spuscic na jalowa ziemie niewyobrazalne ilosci wody, jakby chcialy powtorzyc biblijny potop. Wprawdzie ze wzgledu na to niebezpieczenstwo autostrada przebiegala po nasypie, a wokol niej wykopano specjalne rowy, co pewien jednak czas znaki ostrzegaly przed „naglymi ulewami”. Rachael nie bala sie samego deszczu, ale tego, ze wymusilby znaczne ograniczenie predkosci, a bardzo chciala znalezc sie w Vegas miedzy osiemnasta pietnascie a osiemnasta trzydziesci.
Nie bedzie sie czula ani troche bezpieczna, dopoki nie dotrze do zamknietego motelu Bena. I nie poczuje sie calkowicie bezpieczna, dopoki on nie pojawi sie w pokoju, nie zasunie zaslon i nie odizoluje ich od swiata.
Pare minut po opuszczeniu Barstow Rachael minela zjazd do Calico, przy ktorym znajdowaly sie ostatnie stacje benzynowe, warsztaty, motele i restauracje. Teraz lezalo przed nia nie zamieszkane pustkowie. Do najblizszej ludzkiej osady, malutkiego Baker, bylo dziewiecdziesiat kilometrow. Autostrada i jadace po niej samochody stanowily jedyny dowod na to, ze Ziemia jest jednak zaludniona planeta, a nie sterylnym, pozbawionym zycia kawalkiem skaly, krazacym cicho po swej orbicie w morzu zimnej przestrzeni kosmicznej.
Ruch byl niewielki, jak w kazdy wtorek, i przewazaly samochody ciezarowe. Od czwartku do poniedzialku dziesiatki tysiecy ludzi przemieszczaly sie tedy do i z Las Vegas. W kazdy piatek i sobote ruch wzrastal tak bardzo, ze na tym jalowym pustkowiu, ktorego wyglad nie zmienil sie od dwustu milionow lat, wydawal sie razacym anachronizmem pomylka w chronologii, ktora naraz cofnela wszystkich tych podroznych w ere mezozoiczna. Teraz jednak bardzo czesto mercedes Rachael byl jedynym pojazdem na autostradzie.
Jechala przez ten wysuszony obszar pelen golych wzgorz i kamienistych rownin, gdzie sterczaly w niebo biale, szare i umbrowe skaly niczym odsloniete zebra, obojczyki, lopatki, strzalki, kosci promieniowe, lokciowe, biodrowe, udowe oraz kosci stop, jakby ziemia ta byla cmentarzyskiem gigantow z minionych epok, a wicher otworzyl ich groby. Pustynne drzewka o szerokich elipsowatych lisciach, przypominajace posagi wielorekiego boga Siwy, oraz charakterystyczne dla wyzszych partii pustyni kaktusy nie wystepowaly na tych nizej polozonych i goretszych obszarach. Wegetacja ograniczala sie do paru bezwartosciowych gatunkow karlowatych drzewek oraz rosnacych gdzieniegdzie w niewielkich kepkach suchych, brazowych traw. Na Mojave dominowal piasek, skaly, alkaliczne rowniny i poklady zakrzeplej lawy. Na polnocy widac bylo odlegle pasmo gor Calico, a jeszcze dalej za nimi wyrastaly majestatycznie zza horyzontu szkarlatne Gory Granitowe, na poludniowym wschodzie zas znajdowaly sie gory Cady. Wszystkie wygladaly na potezne, strome monolity golego i ponurego kamienia.
O szesnastej dziesiec dojechala do przydroznego parkingu, o ktorym przypomniala sobie, kiedy postanowila nie zatrzymywac sie w Barstow. Zwolnila, zjechala z autostrady i wjechala na olbrzymi, pusty plac. Zatrzymala sie przed parterowym domkiem z plyt betonowych, w ktorym znajdowaly sie toalety. Z prawej strony stala niewielka altana, oslonieta przed sloncem gruba metalowa krata, zawieszona na czterech trzymetrowej wysokosci slupach. W srodku znajdowaly sie trzy stoly do spozywania posilkow. Nie bylo tu zadnej trawy czy innej roslinnosci, tylko czysty piasek i niebieskie puszki na odpadki z pokrywami, na ktorych duzymi bialymi literami wypisano grzeczne zyczenie: PROSZE NIE SMIECIC.
Rachael wysiadla z mercedesa; zabrala ze soba tylko kluczyki i torebke. Bron i pudelka z amunicja zostawila ukryte pod siedzeniem, gdzie wsunela je, zjezdzajac na stacje benzynowa. Bardziej z przyzwyczajenia niz koniecznosci zamknela drzwi na kluczyk.
Przez chwile patrzyla na niebo, ktore w dziewiecdziesieciu procentach pokryte bylo stalowoszarymi chmurami,