nasienie z rodzaju tych, jakie rozrastaly sie w rodzicach. Placzac byla wciaz dawna Chrissie, ktorej nikt nie ukradl duszy.
Zasnela.
43
Sam zapamietal budke telefoniczna przy stacji obslugi Union siedemdziesiat szesc, przecznice za Ocean Avenue. Byla nieczynna. W jednym z zakurzonych okien wisiala pospiesznie nabazgrana kartka „NA SPRZEDAZ”, jakby wlascicielowi tak naprawde nie zalezalo, czy ktos to kupi, a wywieszke sporzadzil dla swietego spokoju. Stosy suchych lisci i sosnowych igiel, spadajacych z pobliskich drzew, zalegaly wokol niczym sniezne zaspy.
Budka telefoniczna przylegajaca do poludniowej sciany budynku byla widoczna z ulicy. Sam wszedl do srodka, ale nie zamknal drzwi, zeby nie zapalila sie zarowka. Zwrocilby uwage policjantow, ktorzy mogli tedy przejezdzac.
Telefon byl gluchy. Wrzucil monete z nadzieja, ze wywola sygnal. Nic z tego. Poruszyl widelkami. Wyleciala moneta. Sprobowal jeszcze raz, ale na prozno.
Czasem publiczne telefony na stacjach benzynowych i w sasiednich budynkach byly wspolne, a dochod dzielono miedzy przedsiebiorstwo telekomunikacyjne i wlasciciela stacji. Moze wiec po jej zamknieciu wylaczono linie telefoniczna.
Przypuszczal jednak, ze to policja przerwala lacznosc w Moonlight Cove wykrywszy, ze w miescie dziala tajny agent. Podjeto wszelkie kroki, by uniemozliwic mu kontakt ze swiatem.
Mogl oczywiscie przeceniac ich mozliwosci. Sprobuje zatem jeszcze raz porozumiec sie z Biurem, zanim zrezygnuje.
Na spacerze po kolacji minal samoobslugowa pralnie, znajdujaca sie dwie ulice na zachod od Union siedemdziesiat szesc. Byl pewien, ze przez ogromna szybe zauwazyl telefon na tylnej scianie za rzedem suszarek.
Trzymajac sie w miare mozliwosci z dala od latarni, przemykal cichymi alejkami i ulicami w okolice, gdzie, jak pamietal, znajdowala sie pralnia. Zalowal, ze silny wiatr szybko rozwiewa mgle.
Na skrzyzowaniu, nie opodal Ocean Avenue, znalazl sie dokladnie w polu widzenia policjanta jadacego w kierunku centrum. Na szczescie gliniarz patrzyl gdzie indziej, gdy Sam wkroczyl na oswietlony teren, ktorego w zaden sposob nie mogl ominac.
Rzucil sie do tylu i wcisnal w gleboka nisze z drzwiami do dwupietrowego murowanego budynku, w ktorym mieszkalo kilku specjalistow: na ogromnej wizytowce widnialy nazwiska dentysty, dwu prawnikow, lekarza. Policjant prawdopodobnie zauwazy Sama, jesli skreci w lewo i przejedzie obok domu. Ale gdy ruszy prosto albo skreci w prawo, nie zobaczy go. Czekajac, az wlokacy sie samochod dotrze do skrzyzowania Sam uswiadomil sobie, ze w Moonlight Cove byl dziwny spokoj, a ulice wyjatkowo opustoszale nawet jak na pierwsza trzydziesci w nocy. Male miasteczka tez mialy swoich nocnych markow, wiec od czasu do czasu powinni pojawic sie jacys przechodnie,
Radiowoz skrecil na rogu w prawo i oddalal sie od kryjowki Sama.
Choc niebezpieczenstwo minelo, zostal jeszcze w ciemnej wnece, przypominajac sobie droge od Cove Lodge do budynku wladz miejskich, stamtad do stacji obslugi i wreszcie tutaj. W zadnym domu nie grala muzyka, nie migotal ekran telewizora, nie slyszal smiechu biesiadnikow czy odglosow zabawy. Nie widzial calujacych sie par w samochodach. Restauracje oraz puby byly najwidoczniej zamkniete, kino nieczynne, wiec Moonlight Cove mozna by uznac za wymarle miasto, gdyby nie obecnosc Sama i policji. Salony, sypialnie i kuchnie mogly wypelniac rozkladajace sie ciala albo roboty, udajace ludzi, a w nocy, gdy nie trzeba juz stwarzac iluzji zycia, wylaczano je dla oszczednosci energii.
Coraz bardziej zaniepokojony slowem „konwersja” i jego tajemniczym znaczeniem w kontekscie Projektu Ksiezycowy Jastrzab, opuscil kryjowke i pobiegl wzdluz jasno oswietlonej ulicy do pralni. Pchnieciem otworzyl drzwi i dostrzegl telefon.
Przebyl juz polowe pomieszczenia – minal suszarki po prawej stronie, podwojny rzad pralek na srodku, kilka krzesel, automaty ze slodyczami i proszkami do prania, lade do pakowania bielizny – zanim zorientowal sie, ze ktos tu jest. Drobna blondynka w wyplowialych dzinsach i niebieskim pulowerze siedziala na jednym z zoltych plastikowych krzesel. Zadna pralka ani suszarka nie byla wlaczona i kobieta raczej nie miala ze soba kosza z bielizna.
Tak go wystraszyla – zywa osoba, zywa
Spieta przycupnela na brzegu krzesla z szeroko otwartymi oczami. Zacisniete rece polozyla na udach. Wydawalo sie, ze nie oddycha.
Zdajac sobie sprawe z tego, ze ja przerazil, powiedzial:
– Przepraszam.
Popatrzyla na niego jak krolik stojacy oko w oko z lisem. Swiadomy tego, iz wyglada dziko czy jak wariat, dodal:
– Nie jestem grozny.
– Wszyscy tak mowia.
– Naprawde?
– Za to ja
Zmieszany spytal:
– Jaka?
– Niebezpieczna.
– Naprawde?
Wstala.
– Mam czarny pas.
Na twarzy Sama, po raz pierwszy od wielu dni, pojawil sie szczery usmiech.
– Potrafi pani zabic golymi rekoma?
Wpatrywala sie w niego chwile blada i drzaca, po czym powiedziala wkurzona:
– Ej, nie smiej sie ze mnie, dupku, bo tak ci przywale, ze odejdziesz stad grzechoczac jak worek potluczonego szkla.
Zdumiony jej tupetem Sam szybko przeanalizowal sytuacje. Nie dzialaly pralki ani suszarki. Nie bylo kosza z brudna bielizna ani pudelka z proszkiem czy butelki z plynem do zmiekczania rzeczy.
– Jakies problemy? – spytal podejrzliwie.
– Zadne, jesli bedzie sie pan trzymal z daleka.
Zastanawial sie, czy ta kobieta orientuje sie, ze policjanci polowali na niego. Idiotyczne przypuszczenie. Skad moglaby wiedziec?
– Co pani tu robi. Bo chyba nie pranie?
– Nie panski interes. Czy ta buda nalezy do pana?
– Nie. I prosze mi nie wmawiac, ze nalezy do pani.
Spojrzala na niego. Uswiadomil sobie, ze jest bardzo atrakcyjna. Miala oczy blekitne jak czerwcowe niebo i czyste jak letnie powietrze, i zupelnie nie pasowala do tego ponurego pazdziernikowego wybrzeza, nie mowiac juz o zapuszczonej pralni o pierwszej trzydziesci w nocy. Dostrzegl rowniez malujace sie na jej twarzy przerazenie. Gdyby byl poteznym, wytatuowanym motocyklista z rewolwerem w jednej a nozem w drugiej dloni i wpadl do pralni z okrzykiem na czesc szatana, zrozumialby jej trupia bladosc i koszmarny strach. Ale stal przed nia niepozorny Sam Booker, ktorego najwieksza zaleta jako agenta byl wlasnie przecietny wyglad i aura nieszkodliwosci, jaka wokol siebie roztaczal. Zaniepokojony
– Telefon.
– Co?
Wskazal na automat.
– Tak – powiedziala.
– Wszedlem, zeby zadzwonic.