2
Shaddack wrocil na krotko do domu przy polnocnym krancu zatoki. Do przenosnej lodowki schowal trzy sandwicze z szynka i kilka puszek coli. Zapakowal lodowke do furgonetki oraz koce i poduszke. Z szafy na bron wyjal rewolwer Smith and Wesson 0.375 Magnum, polautomatyczna strzelbe Remingtona z uchwytem pistoletowym i mnostwo amunicji. Tak wyposazony wyruszyl w te burzowa noc na inspekcje Moonlight Cove i okolic. Przez komputer sledzil realizacje pierwszej fazy Projektu, ktora miala zakonczyc sie za niespelna dziewiec godzin, o polnocy.
Przestraszyl sie grozby Watkinsa, ale o polnocy utrwali przeciez wladze. Wtedy zajmie sie gliniarzem.
Zlapie go i zakuje w kajdany przed transformacja. Wowczas w laboratorium zbada jego psychike i budowe, by rozwiazac problem regresji.
Nie akceptowal wyjasnien Watkinsa. Regresja nie byla ucieczka od zycia Nowych Ludzi. Uznawszy te teorie, musialby przyznac, ze Projekt to absolutna kleska, a Zmiana nie byla dla ludzkosci dobrodziejstwem, lecz przeklenstwem. A zatem, ze geniusz popelnil tragiczny w skutkach blad. Nie mogl uznac niczego podobnego.
Jako tworca i pan Nowych Ludzi, zasmakowal we wladzy absolutnej i nie mial ochoty z niej rezygnowac.
Po pustych ulicach w strugach deszczu przejezdzaly jedynie samochody policyjne i cywilne, w ktorych siedzieli mezczyzni poszukujacy Bookera, Tessy Lockland, dziewczynki Fosterow albo regresywnych polujacych na zdobycz. Doskonale wiedzieli, kto jezdzi furgonetka.
Shaddack znal wszystkich, poniewaz pracowali w New Wave i przekazal ich do dyspozycji komendy policji zaledwie pare godzin temu. Za zlanymi deszczem szybami te blade twarze bez wyrazu przypominaly oblicza manekinow albo robotow. Inni patrolowali miasto pieszo, skrywajac sie w ciemnych zakatkach i alejkach. Minal rowniez dwa zespoly dokonujace konwersji, szybko i cicho przemykajace do domow. Za kazdym razem po zabiegu ludzie z zespolu wprowadzali dane do terminalu zamontowanego w samochodzie, na biezaco informujac centralny system w New Wave o realizacji planu.
Stojac na swiatlach przy skrzyzowaniu sprawdzil w komputerze aktualna liste. Zostalo tylko piec osob do konwersji miedzy dwudziesta czwarta a szosta. Rzesisty deszcz zacinal od zachodu polyskujac srebrzyscie niczym lod w swietle reflektorow. Drzewa trzesly sie, jakby opanowane strachem. A Shaddack krazyl w nocnej ciemnosci jak tajemniczy ptak drapiezny, ktory poluje w czasie burzy.
3
Z Tuckerem na czele polowali i zabijali, gryzli i szarpali, rozdzierali pazurami i gryzli, polowali i zabijali, i pozerali zdobycz, pili krew, krew ciepla i slodka, gesta i slodka, slodka i gesta krew, sycac wewnetrzny zar.
Tucker odkryl, ze z uplywem czasu slabl szarpiacy trzewia ogien, co ulatwialo
Biegali wiec po polach i wzgorzach w blasku ksiezyca, biegali, wloczyli sie, wolni, tak bardzo wolni w blasku ksiezyca i mgle, we mgle i wietrze, a Tucker im przewodzil. W przerwach zabijali i zarli, albo kopulowali z samica, rozkoszujac sie dzika i podniecajaca agresywnoscia.
Potem nadszedl deszcz.
Zimny.
Zacinajacy.
Grzmoty i oslepiajace blyskawice na niebie.
Tucker niby wiedzial, co to za postrzepione blyski rozdzieraja niebo, ale wystraszony nie przypomnial sobie i szukal schronienia wsrod drzew, gdy to swiatlo dopadlo go na otwartej przestrzeni, i kulil sie z drugim samcem i samica, az niebo znow pociemnialo.
Szukal kryjowki przed burza. Wiedzial, ze powinni wrocic tam, skad wyruszyli, do suchych pokoi ze swiatlem, ale nie pamietal dokladnie, gdzie sa. Poza tym, powrot oznaczalby rezygnacje z wolnosci i przybranie ludzkiej postaci. A tego nie chcial. Drugi samiec i samica tez woleli biegac, wloczyc sie, zabijac i kopulowac wyzwoleni. Wracajac utraciliby wolnosc, wiec przekradali sie z dala od domow w strone wyzszych wzgorz.
Tucker wiedzial, ze musza znalezc schronienie jeszcze przed switem. Jakas jaskinie, gdzie w ciemnosci zwineliby sie w klebek wokol siebie, dzielac sie cieplem, ciemnoscia i cieplem, rozkoszujac sie wspomnieniem krwi i rui. Byliby tam bezpieczni, z dala od swiata, do ktorego juz nie nalezeli. A nocami znow wloczyliby sie i zabijali, gryzli i zarli, az moze nadejdzie moment, gdy nie beda juz w mniejszosci i zaczna wychodzic w dzien, ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie.
Dotarli do blotnistej drogi i Tucker jak przez mgle przypomnial ja sobie. Czul, ze droga ta zaprowadzi ich do swietnej kryjowki. Szedl wzdluz niej ku wzgorzom, przywolujac kompanow gardlowymi pomrukami. Po kilku minutach dotarli do ogromnego, zniszczonego domu z wybitymi szybami i polamanymi drzwiami. W strugach deszczu majaczyly walace sie budynki gospodarskie i stodola.
Na scianie domu pomiedzy oknami na pierwszym pietrze widnialy ogromne, recznie malowane tablice. Wiedzial, ze te napisy cos
Pozostali czlonkowie grupy rowniez wpatrywali sie w czarne litery na bialym tle. Niejasne symbole majaczyly w deszczu i mroku. Niesamowicie tajemnicze znaki.
KOLONIA IKARA
A pod spodem:
RESTAURACJA KOLONII IKARA
ZYWNOSC NATURALNA
Na zniszczonej stodole wisiala inna tablica – PCHLI TARG. Te slowa byly dla Tuckera rownie niejasne, jak poprzednie, wiec doszedl do wniosku, ze nie musi ich rozumiec. Wazne, ze nikt nie szwendal sie tutaj. Nie czul zadnego swiezego zapachu i wibracji wywolanej przez istoty ludzkie, wiec schronienie, ktorego poszukiwal, bylo wlasnie tutaj; nora, jaskinia, cieple i ciemne miejsce, bezpieczne i ciemne.
4
Sam polozyl koc i poduszke na sofie w salonie, przy hallu wejsciowym na dole. Z ostroznosci wolal spac na parterze, by w pore wykryc intruzow. Zgodnie z harmonogramem, ktory widzial na ekranie terminalu w radiowozie, Harry’ego Talbota przewidziano do konwersji nastepnego wieczoru. Watpil, ze przyspiesza akcje tylko dlatego, iz w Moonlight Cove ujawnili agenta FBI. Ale nie chcial ryzykowac.
Sam czesto cierpial na bezsennosc, lecz nie tej nocy. Zdjawszy buty wyciagnal sie na sofie i wkrotce zasnal.
Czesto nekaly go koszmary senne. Teraz powrocil obraz utraconej zony Karen, jak zwykle w snach plujacej krwia i wychudzonej w ostatnim stadium raka po nieskutecznej chemioterapii. Nie mogl jej uratowac. Czul sie maly, bezradny i okropnie przerazony.
Ale ten koszmar go nie obudzil.
Akcja we snie przeniosla sie ze szpitala do ciemnego, walacego sie budynku, przypominajacego hotel projektu Salvadora Dali: labirynt korytarzy roznej wielkosci, w ktorych sciany i podlogi laczyly sie pod niesamowitymi katami, a drzwi do pokoi mialy rozne rozmiary. Niektore byly tak male, ze mogla przesliznac sie jedynie mysz, w innych miescil sie normalny czlowiek, a jeszcze inne byly odpowiednie dla mierzacego trzydziesci stop giganta.
Ciagnelo go do niektorych pomieszczen, a w kazdym spotykal znajomych z przeszlosci albo z obecnego