Mechanizm dzialal. On go zaprojektowal, zbudowal i nacisnal wlacznik. Teraz pracowal juz bez jego pomocy.
W samochodzie marzyl o chwili, gdy zakonczy sie ostatni etap Projektu i caly swiat przyjmie nowa wiare.
Juz nie bedzie Dawnych Ludzi, a on na nowo zdefiniuje slowo „wladza”, bowiem jeszcze zaden czlowiek w historii nie posiadal tak absolutnej kontroli nad innymi. Teraz moglby zaprogramowac caly rodzaj ludzki dla swoich potrzeb. Ludzkosc stalaby sie jednym wielkim ulem, bzyczacym pracowicie i sluzacym jego wizji. Te marzenia wywolaly silna erekcje, az odczul tepy bol.
Shaddack znal wielu naukowcow szczerze przekonanych, ze postep techniczny ma na celu polepszenie losu ludzkosci, wydzwigniecie jej z blota i wzniesienie do gwiazd. On widzial sprawy inaczej. Wedlug niego, dzieki rozwojowi nauki zdobywal wladze. Niedoszli odnowiciele swiata opierali sie na przemocy. Hitler, Stalin, Mao, Pol Pot i inni zdobywali wplywy przez zastraszenie i masowe zbrodnie. Brneli do tronu przez jeziora krwi i w koncu zaden nie osiagnal tego, czym krzemowy obwod obdarzyl wlasnie Shaddacka. Wieczne pioro nie pokonalo miecza, ale mikroprocesor byl potezniejszy niz ogromne armie.
Zapewne wszyscy ludzie nauki, dowiedziawszy sie o jego przedsiewzieciu i snach o podboju swiata, oglosiliby go zboczencem, chorym, oblakanym. Nie dbal o to. Wiedzial, ze nie zdawali sobie sprawy, iz byl dzieckiem Ksiezycowego Jastrzebia. Bezkarnie zabil naturalnych rodzicow, co dowodzilo, ze zostal wyniesiony ponad zasady obowiazujace innych ludzi.
Byl centrum stworzenia, jedynym czlowiekiem, ktory liczyl sie. Powiedzialy mu to wielkie duchy. Szeptaly mu te prawdy we snie i na jawie ponad trzydziesci lat.
Pod wieczor coraz bardziej ekscytowal sie zakonczeniem pierwszej fazy Projektu. Nie mogl juz zniesc odosobnienia w garazu Pauli Parkins, choc wiedzial, ze powinien trzymac sie z dala od miejsc, w ktorych moglby go znalezc Loman Watkins. Koszmarne wydarzenia w domu Mike’a Peysera poprzedniej nocy teraz uznal po prostu za zwykle niepowodzenie. Byl pewien, ze w koncu rozwiaze problem regresywnych. Jego geniusz zrodzil sie z wiezi z duchowymi silami, wiec pokona wszelkie trudnosci, poniewaz owe wielkie duchy pragnely jego powodzenia. Stopniowo zapominal o strachu przed Watkinsem, az grozby szefa policji wydaly mu sie puste, a nawet zalosne.
Byl dzieckiem Ksiezycowego Jastrzebia. Zdziwil sie, ze umknela mu ta wazna prawda i uciekl wystraszony. Coz, nawet Jezus odczuwal strach walczac z demonami. Garaz Pauli Parkins byl dla Shaddacka gajem oliwnym, gdzie schronil sie, by pozbyc sie ostatnich watpliwosci.
Byl dzieckiem Ksiezycowego Jastrzebia.
O czwartej trzydziesci podniosl drzwi garazu.
Uruchomil furgonetke i wyjechal na podjazd.
Byl dzieckiem Ksiezycowego Jastrzebia.
Skrecil na droge do miasta.
Byl dzieckiem Ksiezycowego Jastrzebia, spadkobierca korony, ktory o polnocy wstapi na tron.
36
Pack Martin, a wlasciwie Packard, poniewaz matka nazywala go tak na pamiatke samochodu, ktory byl duma jej ojca – mieszkal w starej przyczepie na poludniowo-zachodnim krancu miasta. Lakier zbladl i popekal jak emalia na starozytnej wazie. Ta przerdzewiala w kilku miejscach i powgniatana buda stala na betonowych podporach na zachwaszczonej posesji. Pack wiedzial, ze dla wielu ludzi w Moonlight Cove to bylo szkaradne miejsce, ale mial to w nosie.
Przyczepe podlaczyl do sieci elektrycznej, mial olejowy piec i kibelek, co w pelni zaspokajalo jego potrzeby. W cieplym, suchym pomieszczeniu mogl wypic swoje piwo. Czul sie jak w prawdziwym mieszkaniu.
Najwazniejsze, ze splacil przyczepe dwadziescia piec lat temu za pieniadze odziedziczone po matce, zatem nie wisiala mu nad glowa zadna hipoteka. Pozostalo mu cos jeszcze ze spadku, ale rzadko naruszal kapital. Procent wynosil prawie trzysta dolarow miesiecznie, a mial jeszcze rente po wypadku, jaki zaaranzowal w trzy tygodnie po wcieleniu do armii. Jedyna prawdziwa praca, ktora Pack kiedykolwiek naprawde wykonal, bylo skrupulatne przestudiowanie najbardziej zlozonych i subtelnych symptomow powaznego uszkodzenia kregoslupa, jakie zglosil przelozonym zgodnie z instrukcjami w karcie powolania. Byl stworzony do leniuchowania o czym wiedzial od najwczesniejszych lat. On i praca wykluczaly sie. Wyobrazal sobie, ze powinien wzenic sie w bogata rodzine, ale cos nie wyszlo i skonczyl jako syn kelnerki, dostatecznie pracowitej, by odziedziczyl spory spadek.
Ale nie zazdroscil nikomu. Co miesiac kupowal dwanascie albo czternascie opakowan taniego piwa w sklepie z przecenionymi towarami przy autostradzie, no i mial jeszcze telewizor, a gdy od czasu do czasu zjadl kanapke z kielbasa i musztarda oraz chrupki, to wystarczalo mu do szczescia.
Nim wybila czwarta w to wtorkowe popoludnie, Pack zaglebiony w zniszczonym fotelu wypil sporo piwa z drugiego szesciobutelkowego kartonu. Ogladal teleturniej, w ktorym cudowna dziewczyna wreczajaca nagrody, zawsze wystepujaca w skapych sukienkach, byla o wiele bardziej interesujaca niz pytania i prowadzacy program uczestnicy.
Pytanie: – A wiec, jaki numer panstwo wybieraja? Jeden, dwa czy trzy?
Pack zwrocil sie do telewizora.
– Wezme to, co kryje sie pod strojem tej niezwyklej panienki, dziekuje bardzo – i lyknal piwa.
Wlasnie w tym momencie ktos zapukal do drzwi.
Pack nie zareagowal. Nie mial przyjaciol, wiec goscie nie interesowali go. Zazwyczaj nachodzili go chetni do scinania chwastow i uporzadkowania posesji, czego nie chcial, poniewaz lubil swoje chwasty.
Znow pukanie.
Pack zglosnil telewizor.
Zapukali mocniej.
– Odejdzcie – krzyknal.
Zaczeli doslownie
– Co, do cholery? – wkurzyl sie. Wylaczyl odbiornik i wstal.
Walenie ustalo, ale uslyszal dziwne drapanie o sciany.
Cale domostwo zatrzeszczalo na betonowych podstawach, co czasami zdarzalo sie przy silnym wietrze. Ale teraz nie wialo.
– Dzieciaki – stwierdzil.
W rodzinie Aikhornow, mieszkajacej po drugiej stronie szosy w odleglosci dwustu jardow na poludnie, byly tak wredne bachory, ze powinno sie je uspic zastrzykami, zakonserwowac w formaldehydzie i pokazywac w jakims muzeum przestepczosci. Te szczeniaki zabawialy sie odpalaniem petard wcisnietych miedzy betonowe slupki i budzily go w nocy.
Drapanie o sciane ucichlo, ale teraz z kolei dzieciaki chodzily po dachu.
Tego juz za wiele. Co prawda metalowy dach nie przeciekal, ale w kazdej chwili mogl wygiac sie albo nawet peknac na zlaczach.
Pack otworzyl drzwi i wyszedl na deszcz, przeklinajac glosno intruzow. Dostrzegl jakies stwory z filmow grozy z lat piecdziesiatych, wielkosci czlowieka, o klapiacych szczekach i wybaluszonych oczach, wokol ktorych widnialy male kleszcze. O zgrozo, na tym koszmarnym obliczu zauwazyl kilka cech ludzkiej twarzy, przypominajacej Daryla Aikhorna, ojca dzieciakow.