Czternastoletni Randy Hapgood maszerowal przez brudna, siegajaca lydek wode w przepelnionym rynsztoku, usmiechajac sie pogardliwie, jakby chcial powiedziec, ze natura musialaby ustawic tysiac razy wieksza zapore, by zbic go z pantalyku. Nie nosil czegos tak staromodnego jak plaszcz przeciwdeszczowy czy kalosze. Wspaniale blondynki nie przytulaja sie do ramienia idiotow z parasolami. Szczerze mowiac, szalowych blondynek nie widzialo sie rowniez u boku Randy’ego, ale zakladal, ze po prostu jeszcze nie zauwazyly, jakim byl swietnym chlopakiem, jak obojetnie traktowal pogode i wszystko, co zaskakiwalo innych malolatow.

Przemoczony i zly gwizdal wesolo dla niepoznaki. Dotarl ze szkoly do domu za dwadziescia piata, po cwiczeniach orkiestry skroconych z powodu zlej pogody. Mokra kurtke dzinsowa powiesil na drzwiach od spizarni.

Zdjal takze przesiakniete woda tenisowki.

– Jestem tuuuuuuuttaaaaaj – wrzasnal, parodiujac mala dziewczynke z filmu Duch.

Cisza.

Wiedzial, ze rodzice sa w domu, poniewaz palilo sie swiatlo i drzwi wejsciowe byly otwarte. Ostatnio coraz czesciej pracowali w domu nad jakims produktem z New Wave.

Randy wyjal puszke coli z lodowki i pociagnal spory lyk, po czym skierowal sie na gore, by wyschnac i opowiedziec rodzicom, jak minal dzien. Nie mowil do nich tata i mama, co wcale im nie przeszkadzalo. Byli w porzadku. Czasem myslal, ze sa az za bardzo w porzadku. Jezdzili porshe, nosili supermodne ubrania duzo wczesniej niz inni, i szczerze jak kumple rozmawiali z nim o wszystkim, wlacznie z seksem. Totez obawial sie, ze gdy spotka wymarzona szalowa blondynke, dziewczyna, poznawszy rodzicow uzna jego tate za nieskonczenie rowniejszego i wspanialszego niz on. Czasami zalowal, ze Pete i Marsha nie sa grubi, fatalnie ubrani i nie molestuja, by zwracal sie do nich per tata i mama. Szkolne wspolzawodnictwo o stopnie i popularnosc zupelnie mu wystarczaly. Nie chcial konkurencji w domu.

Dotarl do szczytu schodow i zawolal slowami wspolczesnego amerykanskiego intelektualisty, Johna Rambo: Yo!, co oznaczalo – witam was.

Znowu nie odpowiedzieli.

Zblizajac sie do pracowni przy koncu korytarza poczul cos w rodzaju dreszczy. Drgnal i zmarszczyl sie, ale nie przystanal, gdyz okazywanie strachu nie licowalo z jego przekonaniem o wlasnej doroslosci.

Przekroczyl prog, majac na koncu jezyka dowcipny komentarz na temat ich milczenia i skamienial ze strachu.

Pete i Marsha siedzieli po przeciwnych stronach duzego stolu, na ktorym staly dwa komputery. Nie siedzieli – byli powiazani z krzeslami i komputerami mnostwem obrzydliwych, mechowatych kabli niknacych w podlodze. Ich twarze, choc oblednie zmienione, wciaz w jakims stopniu przypominaly dawne oblicza.

Randy nie mogl oddychac.

Ale po chwili niepewnie cofnal sie.

Drzwi zatrzasnely sie z hukiem.

Odwrocil sie na piecie.

Organiczno-metaliczne macki wystrzelily ze scian. Caly pokoj ozyl niczym w koszmarnym snie. Macki blyskawicznie oplotly go, zamykajac w potrzasku i odwrocily w strone rodzicow. Wciaz tkwili na krzeslach, ale nie siedzieli juz twarza do komputerow. Wpatrywali sie w niego promieniujacymi zielonymi oczyma, ktore jakby bulgotaly w oczodolach.

Randy krzyknal. Szarpnal sie, ale macki trzymaly go mocno.

Pete otworzyl usta i szesc srebrzystych przedmiotow, jak duze kulki lozyskowe, uderzylo chlopca w piers.

Kilka sekund czul rozrywajacy bol, a potem lodowaty dreszcz przenikal cale jego cialo, az do twarzy.

Probowal ponownie krzyknac, ale z ust nie wydobyl sie zaden dzwiek.

Macki chowaly sie z powrotem w scianie, ciagnac go z soba, az plecami przywarl do tynku.

Uczucie zimna wypelnialo teraz jego glowe.

I znow chcial krzyknac. Tym razem wydal z siebie cienki, elektroniczny poglos.

We wtorkowe popoludnie, ubrana w luzne, welniane spodnie, bawelniana koszule i sweter, Meg Henderson siedziala przy kuchennym stole pod oknem, ze szklanka chenin blanc, talerzem cebulowych krakersow, kawalkiem sera gouda i ksiazka Rex Staouta, ktorej bohaterem byl Nero Wolfe. Wieki temu przeczytala wszystkie ksiazki o Wolfie, ale teraz wracala do nich. Lektura starych powiesci przynosila jej ulge, poniewaz bohaterowie nigdy nie zmieniali sie. Wolfe wciaz byl geniuszem i swiatowcem, Arche czlowiekiem czynu, a Fritz nadal prowadzil najlepsza prywatna jadlodajnie. Zaden rowniez nie zestarzal sie od czasu ostatniego spotkania, co bylo sztuczka, ktora chcialaby poznac.

Meg miala 80 lat i bez zludzen – wygladala na tyle. Czasami patrzyla zdumiona na siebie w lustrze, jak na obca osobe. Spodziewala sie, ze jakims cudem zobaczy odbicie mlodosci, poniewaz w glebi serca byla dziewczynka. Na szczescie nie czula osiemdziesieciu lat. Nie dokuczal jej artretyzm i inne powazne schorzenia, dzieki Bogu, a miesnie miala prezne jak Jabby z trzeciej czesci Gwiezdnych Wojen, ktora ogladala tydzien temu na wideo.

Wciaz mieszkala w bungalowie na Concord Circle, dziwnej, malej uliczce w ksztalcie polksiezyca, ktora zaczynala sie i konczyla przy Sierra Avenue na wschodnim krancu miasta. Czterdziesci lat temu kupili z Frankiem ten dom, gdy oboje byli nauczycielami w szkole Jeffersona. Od smierci Franka juz czternascie lat mieszkala sama. Krzatala sie, sprzatala i gotowala dla siebie, za co dziekowala Bogu.

Jeszcze bardziej blogoslawila swoja sprawnosc umyslowa. Koszmarnie obawiala sie sklerozy albo wylewu. Cwiczyla umysl czytajac duzo ksiazek i ogladajac mnostwo filmow na kasetach, unikala natomiast jak ognia oglupiajacej sieczki, ktora w telewizji uchodzila za rozrywke.

Przed czwarta trzydziesci po poludniu we wtorek przeczytala juz polowe ksiazki, choc robila przerwe po kazdym rozdziale, by spojrzec na deszcz. Lubila deszcz. Lubila kazda pogode, jaka Bog zeslal na swiat – burze, grad, wiatr, zimno, upal.

W ulewnym deszczu za oknem nagle zobaczyla trzy duze, ciemne i calkowicie fantastyczne istoty, wynurzajace sie zza drzew na koncu posesji. Zatrzymaly sie na chwile, a cienka mgielka owijala sie wokol ich stop. Przypominaly koszmarne mary senne, ktore rownie szybko znikaja jak pojawiaja sie. Ale te zjawy popedzily w strone tylnego ganku.

Gdy zblizaly sie, upiorne wrazenie nie opuszczalo Meg. Nic podobnego nie widziala na tej ziemi… chyba ze ozyly chimery na dachach katedr i zeszly na dol. Byla przekonana, ze to wczesne stadium rozleglego wylewu, czego zawsze obawiala sie najbardziej. Tylko zdziwila sie, ze zaczynala sie taka niesamowita halucynacja.

Ale tak to wygladalo – halucynacja poprzedzajaca pekniecie uciskajacego mozg krwiaka. Czekala na ostry bol glowy, po ktorym zostanie sparalizowana.

Nawet wowczas, gdy jedna z chimer wpadla do srodka tlukac szybe i skoczyla na Meg z wyszczerzonymi zebami i wysunietymi szponami, staruszka dziwila sie, ze wylew wywoluje tak realistyczna wizje, choc nie zaskoczyl jej potworny bol. Zawsze wiedziala, ze smierc bedzie bolec.

Dora Hankins, recepcjonistka w glownym hallu New Wave, przyzwyczaila sie, ze ludzie wychodza z budynku o czwartej trzydziesci, choc praca oficjalnie konczyla sie o piatej. Wiele osob wykonywalo obowiazki w domu, wiec nie wymagano osmiogodzinnego siedzenia. Od chwili konwersji wszyscy i tak pracowali dla tej samej idei, dla nowego swiata, a wystarczajacym rygorem byl wszechobecny strach przed Shaddackiem.

Dora zaniepokoila sie, gdy okolo czwartej piecdziesiat piec jeszcze nikt nie wyszedl z firmy. W budynku bylo dziwnie cicho, choc setki ludzi pracowaly w biurach i laboratoriach na parterze i dwoch pietrach. Prawde powiedziawszy, gmach wydawal sie wyludniony.

O piatej Dora postanowila sprawdzic, co sie dzieje. Opusciwszy stanowisko przy recepcji, udala sie na koniec tego duzego marmurowego hallu i przeszla do skromniejszego korytarza, z podloga wylozona winylowymi plytkami i biurami po obu stronach. Zajrzala do pierwszego pokoju z lewej strony, gdzie pracowalo osiem kobiet, bedacych do dyspozycji szefow mniejszych wydzialow, ktorzy nie mieli osobistych sekretarek.

Wszystkie siedzialy przy komputerach. W tym fluorescencyjnym oswietleniu bez trudu dostrzegala, ze ich ciala laczyly sie z maszynami.

W ostatnich tygodniach Dora odczuwala jedynie strach. Sadzila, ze poznala juz wszystkie jego odcienie i

Вы читаете Polnoc
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату