natezenia. Ale tak upiornego leku jak teraz nie doswiadczyla wczesniej.
Polyskliwy przewod wystrzelil ze sciany po prawej rece Dory. Byl bardziej metaliczny niz pozostale, choc ociekal zoltawym sluzem. Ruszyl w strone jednej z sekretarek i bezkrwawo wkrecil sie w tyl jej glowy. Z czaszki innej kobiety wystrzelila nastepna sonda i uniosla sie jak waz tanczacy w takt fletu zaklinacza. Zatrzymala sie na chwile, po czym z ogromna predkoscia pomknela w strone sufitu, przeniknela przez jedna z plyt wyciszajacych i zniknela gdzies w pokojach na gorze.
Dora zrozumiala, ze wszystkie komputery i ludzie zatrudnieni w New Wave polaczyli sie jakos w jedna calosc, nierozerwalnie zwiazana z budynkiem. Chciala uciekac, ale nie mogla poruszyc sie moze dlatego, ze zdawala sobie sprawe, iz kazda proba ucieczki skazana jest na niepowodzenie.
Chwile pozniej zostala wlaczona do systemu.
Betsy Soldonna starannie przyklejala ogloszenie na scianie za biurkiem w bibliotece miejskiej w Moonlight Cove. Dotyczylo Fascynujacego Tygodnia Fikcji, kampanii zachecajacej dzieci do czytania ksiazek.
Byla asystentka bibliotekarki, ale we wtorki szefowa Cora Danker miala wolne. Lubila Core, ale chetnie zostawala sama. Cora byla okropna gadula, bez przerwy plotkowala albo nudzila na temat swoich ulubionych programow w TV. Betsy, od lat zagorzaly bibliofil z obsesyjna wrecz miloscia do ksiazek, z zachwytem rozmawialaby bez konca o lekturach, ale Cora, choc szefowa biblioteki, bardzo malo czytala.
Betsy oderwala z rolki czwarty kawalek tasmy klejacej i przymocowala do sciany ostatni rog plakatu. Cofnela sie o krok, by podziwiac prace.
Byla dumna ze swego skromnego talentu artystycznego. Narysowala chlopca i dziewczynke z ksiazkami w rekach, ktorzy z wytrzeszczonymi oczyma wpatrywali sie w otwarte strony, a wlosy staly im deba. Brwi dziewczynki i uszy chlopca zdawaly sie odrywac od twarzy. Nad nimi widnial napis: KSIAZKI TO DOMY RADOSCI PELNE DRESZCZU I DZIWNOSCI.
Z tylu, zza polek z ksiazkami w koncu biblioteki, dobiegl dziwny odglos – pomruk, duszacy kaszel, a po chwili jakby warkniecie. Nastepnie bez watpienia rozlegl sie loskot ksiazek spadajacych z regalu na podloge.
W bibliotece byl jeszcze Dale Foy, emeryt, ktory przedtem pracowal jako kasjer w supermarkecie Lucky. Zawsze szukal nowych autorow thrillerow i narzekal, ze zaden nie jest tak dobry jak stare wygi. Myslal raczej o Johnie Buchanie, a nie R. L. Stevensonie.
Nagle przyszla jej do glowy okropna mysl, ze pan Foy dostal ataku serca i tak belkotliwie wzywal ja na pomoc, i ze zwalil ksiazki chwytajac sie polek. Oczami wyobrazni widziala, jak zwija sie w agonii, z posiniala twarza i krwawa piana na ustach…
Lata czytania wyostrzyly jej wyobraznie, az stala sie rownie ostra jak brzytwa z doskonalej niemieckiej stali.
Wybiegla zza biurka i ruszyla wzdluz wysokich regalow.
– Panie Foy, czy wszystko w porzadku?
Dotarla do rozwalonych ksiazek, ale nie znalazla go. Zdziwiona odwrocila sie, by udac sie z powrotem do biurka, a za nia stal
Ciemne, burzowe chmury nad Moonlight Cove potegowaly zmierzch, a cale miasto zdawalo sie swietowac Fascynujacy Tydzien Fikcji, ktory wlasnie trwal w bibliotece. Ten zamierajacy dzien byl dla wielu pelen dreszczy i tajemnic, niczym gabinet osobliwosci w najbardziej makabrycznym wesolym miasteczku, jakie kiedykolwiek rozbilo namioty.
37
Sam oswietlil latarka strych. Na podlodze z surowych desek nie bylo nic z wyjatkiem ton kurzu, pajeczyn i mnostwa wysuszonych pszczol, ktore zbudowaly gniazda pod belkami, a potem zginely w wyniku jakiejs zarazy albo po prostu ich zycie dobieglo kresu. Zadowolony, wrocil do klapy w podlodze i zszedl po drabinie do garderoby przy sypialni Harry’ego na drugim pietrze. Wczesniej usuneli ubrania, by otworzyc klape na strych i spuscic skladana drabine.
Tessa, Chrissie, Harry i Moose czekali na niego w ciemnej sypialni.
– Owszem, moze byc – stwierdzil Sam.
– Ostatni raz wlazilem tam przed wojna – powiedzial Harry.
– Troche brudu, kilka pajakow, ale dobra kryjowka. O ile
Sam nie byl pewien, czy wierzy w to, co mowi. Ale dla wlasnego i Harry’ego spokoju – chcial wierzyc.
– Moge zabrac Moose’a? – spytal Harry.
– Wez strzelbe, o ktorej wspominales, ale nie psa – wtracila Tessa. – Choc jest dobrze wytresowany, moze zaszczekac w nieodpowiednim momencie.
– Czy Moose bedzie bezpieczny tu na dole… kiedy
– Na pewno tak – powiedzial Sam. – Nie zalezy im na psach, tylko na ludziach.
– Lepiej wniesmy Harry’ego na gore – powiedziala Tessa. – Wkrotce musimy wyjsc.
Sypialnia wypelnila sie cieniami niemal tak szybko, jak kieliszek krwawoczerwonym winem.
CZESC TRZECIA. NOC NALEZY DO NICH
H. G. WELLS
„WYSPA DR. MOREAU”
1
Na zarosnietych wzgorzach wokol opuszczonej Kolonii Ikara susly, myszy polne, kroliki i lisy wygrzebaly sie z nor i drzaly na deszczu, nasluchujac. W dwoch pobliskich zagajnikach, gdzie rosly sosny, gumowce i nagie jesienne brzozy, znieruchomialy wiewiorki i szopy.
Ptaki zareagowaly pierwsze. Pomimo deszczu sfrunely z gniazd skrytych w koronach drzew, w rozpadajacej sie stodole i pod zniszczonymi okapami domu. Kraczac i skrzeczac wzniosly sie spirala w gore, znizyly i zanurkowaly, po czym pofrunely prosto w strone domu. Szpaki, strzyzyki, wrony, sowy i jastrzebie nadlecialy w halasliwej i trzepoczacej gromadzie. Niektore uderzaly uparcie o sciany, az skrecily sobie lebki lub polamaly skrzydelka i spadly na ziemie, gdzie rzucaly sie, popiskiwaly i wyczerpane zdychaly.
Inne, rownie oszalale, trafialy w otwarte drzwi i okna, nie robiac sobie krzywdy.