Choc stworzenia w promieniu dwustu jardow uslyszaly wolanie, tylko zwierzeta z bliskiej okolicy zareagowaly nan. Kroliki kicaly, wiewiorki mknely, kojoty i lisy pedzily, a szopy kolysaly sie w ten swoj dziwny sposob przez mokra trawe, chwasty i bloto w strone zrodla syreniego spiewu. Drapiezniki i z natury bojazliwe ich ofiary teraz posuwaly sie w zgodnej gromadzie. Scena zupelnie jak z rysunkowego filmu Disneya – zyjacy po sasiedzku mieszkancy pol i lasow biegna na wezwanie slodkiej gitary czy harmonijki starszego Murzyna, ktory opowie im historie o czarach i wspanialych przygodach. Ale tam, dokad zmierzaly te stworzenia, nie bylo przyjaznego gawedziarza, a przyciagaly je ponure, zimne i pozbawione melodii dzwieki.

2

Sam z wysilkiem podsadzil Harry’ego na drabine i pomagal mu dostac sie na strych, a Tessa i Chrissie zniosly wozek do garazu. Byl to ciezki, wyposazony w silnik fotel, a nie lekkie skladane krzeslo, i nie zmiescilby sie we wlazie na strych. Specjalnie postawily go w duzych drzwiach, co sugerowalo, ze Harry dotarl na wozku do tego wlasnie miejsca i odjechal samochodem z jakims przyjacielem.

– Sadzisz, ze nabiora sie? – spytala Chrissie z troska w glosie.

– Jest szansa – odpowiedziala Tessa.

– Moze nawet pomysla, ze Harry wyjechal z miasta wczoraj, zanim ustawili zapory na ulicach.

Tessa zgodzila sie z nia, choc obydwie wiedzialy, ze ten numer ma male szanse powodzenia. Sam i Harry tak naprawde tez nadrabiali mina. Na strychu wcale nie bylo bezpiecznie, bo nie ukryli tam rowniez Chrissie, zamiast zabierac ja do chlostanego deszczem koszmarnego swiata Moonglight Cove.

Wrocily winda na drugie pietro, gdzie Sam wlasnie skladal drabine i zamykal klape. Moose obserwowal go zaciekawiony.

– Piata czterdziesci dwie – powiedziala Tessa, patrzac na zegarek.

Sam chwycil podporke, ktora wczesnie usunal spod klapy, i umiescil ja w uchwytach.

– Pomoz mi zawiesic ubrania.

Koszule i spodnie, wciaz na wieszakach, wczesniej przeniesli na lozko i teraz podawali sobie jak ludzie wiadra wody przy gaszeniu pozaru. Szybko uporzadkowali garderobe.

Tessa zauwazyla slady swiezej krwi na obandazowanym prawym nadgarstku Sama. Rany otwieraly sie przy wysilku. Nie byly smiertelne, lecz zapewne bardzo bolesne, a wszystko, co oslabialo lub rozpraszalo go, zmniejszalo szanse na sukces.

Zamykajac drzwi Sam powiedzial:

– Boze, to okropne, ze go tu zostawiamy.

– Piata czterdziesci szesc – przypomniala Tessa.

Ladowal rewolwer, ona zas nakladala skorzana marynarke, a Chrissie kurtke przeciwdeszczowa Harry’ego. Sam zuzyl wszystkie naboje, jakie wzial do domu Coltrane’ow. Ale Harry posiadal rewolwer kaliber 0.45 i pistolet 0.38, ktore zabral ze soba na strych, oraz skrzynke amunicji do nich, wiec Sam wzial kilkadziesiat pociskow kalibru 0.38.

Przypinajac bron, przez teleskop obserwowal ulice, prowadzace do Szkoly Centralnej.

– Wciaz duzy ruch – stwierdzil.

– Patrole? – spytala Tessa.

– Ale takze ulewa, poza tym szybko naplywa gesta mgla.

Choc resztki ponurego swiatla przebijaly wsrod sklebionych chmur, dzieki burzy wczesnie zapadaly ciemnosci.

– Piata piecdziesiat – naciskala Tessa.

– Moga zjawic sie lada chwila, jesli pan Talbot jest na poczatku tej listy – odezwala sie Chrissie.

Odwracajac sie od teleskopu Sam stwierdzil:

– W porzadku. Wynosimy sie.

Tessa z Chrissie podazyly za nim i wszyscy zeszli schodami na parter.

Moose zjechal winda.

3

Tej nocy Shaddack byl dzieckiem.

Krazac po Moonlight Cove nie mogl przypomniec sobie, kiedy mial lepszy nastroj. Zmienial pozycje patroli dla pewnosci, ze kazdy kwartal ulic w miescie jest pod kontrola. Widok domow i pieszych w deszczu dzialal na niego jak nigdy dotad, poniewaz teraz wiedzial, ze nalezeli do niego i ze moze zrobic z nimi, co zechce.

Wypelnialy go uczucia podniecenia i oczekiwania, podobnie jak przed wielu laty w wigilie Bozego Narodzenia. Moonlight Cove bylo ogromna zabawka i za pare godzin, gdy wybije polnoc, ta ciemna wigilia zmieni sie niepostrzezenie w radosne swieto. Od tej chwili spelni wszystkie pragnienia, nawet te najbardziej okrutne. Nie bedzie sedziow i wladz, ktore moglyby go ukarac.

Niczym dziecko, ktore zakrada sie do garderoby, by zwedzic na lody monety z ojcowskiego plaszcza, byl tak pochloniety marzeniami, ze zupelnie zapomnial o mozliwosci porazki. Grozni regresywni znikneli z jego swiadomosci, jak przez mgle pamietal o Lomanie Watkinsie, ale nie kojarzyl juz, dlaczego caly dzien ukrywal sie w garazu Pauli Parkins przed szefem policji.

Ponad trzydziesci lat morderczej samokontroli, zmudnej i wyczerpujacej pracy badawczej od dnia zamordowania rodzicow i Raczego Jelenia, trzydziesci lat tlumienia potrzeb i pragnien wienczylo w koncu spelnienie sie snu. Nie mogl watpic w swoja misje lub martwic sie o wynik, gdyz to oznaczalo zwatpienie w swiete przeznaczenie i obraze wielkich duchow, ktore obdarzyly go laska. Nie dostrzegal wiec nawet cienia porazki, wyrzucil z umyslu wszelka mysl o klesce.

W burzy wyczuwal obecnosc wielkich duchow.

Czul, jak sekretnie kraza po miescie.

Przybyly, zeby swietowac jego wstapienie na tron przeznaczenia.

Nie jadl kaktusowego cukierka od dnia, w ktorym zabil matke, ojca i Indianina, ale przez te wszystkie lata nachodzily go wizje.

Pojawialy sie niespodziewanie. Nagle przenosil sie do tego niesamowitego swiata, do barwnej krainy o jaskrawych, ale subtelnych kolorach i wielowymiarowych przedmiotach, gdzie on, Shaddack, unosil sie w przestrzeni niczym balon i gdzie przemawialy do niego glosy wielkich duchow. Owe wizje nachodzily go dwa razy w tygodniu w roku poprzedzajacym zbrodnie, jakie popelnil, pozniej byly rzadsze, choc rownie intensywne. Te zwidy senne, przypominajace fuge muzyczna, zazwyczaj trwaly godzine lub dwie, ale zdarzalo sie, ze i pol dnia. Po czesci z tej przyczyny wsrod rodziny i nauczycieli uchodzil za dziecko oderwane od rzeczywistosci. Wszyscy mu oczywiscie wspolczuli, sadzac, ze zaciazyl na nim jakis gleboki uraz.

Teraz, krazac w furgonetce po okolicy, zapadal powoli w ten stan, wywolywany niegdys przez kaktusowy cukierek. Wizja ogarnela go niespodziewanie, ale nie nagle, jak w innych sytuacjach. On jakby… zanurzal sie w niej coraz glebiej, glebiej. Im dluzej trwala, tym bardziej upewnial sie, ze tym razem nic nie wyrwie go brutalnie z tego krolestwa. Od tej chwili mial zamieszkiwac oba swiaty, na podobienstwo wielkich duchow. Myslal nawet, ze teraz ulega swoistej konwersji, tysiac razy glebszej niz ta, jakiej poddal mieszkancow Moonlight Cove.

Wszystko wydalo mu sie niezwykle i zdumiewajace. Swiatla mrugajace w strugach deszczu przypominaly klejnoty rozrzucone w zapadajacej nocy, a srebrzyste piekno kropel zadziwilo go rownie mocno jak szybko ciemniejace, wspaniale sklebione w chmurach niebo.

Gdy zatrzymal sie na skrzyzowaniu Paddock Lane i Saddleback Drive, dotknal piersi wyczuwajac telemetryczne urzadzenie na lancuszku. Nie pamietal, co to jest, i to tez wydawalo sie tajemnicze i cudowne. Dopiero po chwili przypomnial sobie, ze urzadzenie przesylalo dane o pracy jego serca do odbiornika w New Wave w promieniu pieciu mil, nawet wowczas, gdy znajdowal sie w czterech scianach. Gdyby dane nie docieraly ponad minute, Slonce wyslaloby przez mikrofale rozkaz zniszczenia do mikrosfer komputerow wewnatrz

Вы читаете Polnoc
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату