Nastapila dluga chwila ciszy. Wiedzieli, ze jest kaleka. Dawali mu czas na otwarcie drzwi.
W koncu znow zadzwonili.
Spojrzal na zegarek. Dopiero siodma czterdziesci piec. Najwyrazniej nie umiescili go na koncu listy.
Dzwonek rozbrzmiewal teraz nieprzerwanie. Z parteru dobieglo przytlumione szczekanie Moose’a.
15
Tessa chwycila dziewczynke za reke. Wraz z Samem wybiegli z pracowni komputerowej. Latarka coraz slabiej swiecila.
Miala nadzieje, ze nie zgasnie zanim znajda wyjscie. Nagle szkola zaczela przypominac labirynt, gdy w poplochu szukali bezpiecznej drogi ucieczki przed smiercia.
Przeszli przez cztery korytarze i skrecili w kolejny, nim Tessa zorientowala sie, ze ida w zlym kierunku.
– Nie szlismy tedy.
– Niewazne – powiedzial Sam – wydostaniemy sie przez jakiekolwiek drzwi.
W slabym swietle z latarki na koncu korytarza ukazala sie sciana.
– Tedy – Chrissie wyrwala sie do przodu, w ciemnosc, zmuszajac ich, by podazyli za nia, albo porzucili ja.
16
Shaddack uznal, ze nie wlamaliby sie do szkoly od ulicy, gdzie byliby widoczni – wiec podjechal na tyly budynku.
Ominawszy stalowe drzwi, ktore stanowily zbyt powazna przeszkode, szukal stluczonego okna.
Niebawem zauwazyl w swietle reflektorow puste miejsce po szybie w prawym dolnym rogu ostatnich drzwi.
– Tam – powiedzial do Raczego Jelenia.
– Tak, Maly Wodzu.
Zaparkowal samochod tuz obok i chwycil zaladowana strzelbe Remingtona.
Pudelko zapasowej amunicji lezalo na siedzeniu pasazera. Kilka pociskow wepchnal do kieszeni plaszcza, jeszcze szesc wzial w reke, wysiadl z furgonetki i skierowal sie do drzwi z wybita szyba.
17
Rozlegly sie trzy uderzenia, ktore dotarly nawet na strych, i Harry uslyszal gdzies w oddali brzek tluczonego szkla.
Moose szczekal jak oszalaly. Przypominal najbardziej wscieklego psa obronnego, jakiego kiedykolwiek wyhodowano, a nie sympatycznego czarnego labradora. Moze chcial udowodnic, ze wbrew lagodnemu usposobieniu jest gotow bronic domu i pana.
Nie rob tego, chlopie, myslal Harry. Nie probuj byc bohaterem. Wcisnij sie gdzies w kat, pozwol im wejsc, nawet poliz ich w reke, ale nie…
Pies zawyl i zamilkl.
Nie, pomyslal Harry i poczul przejmujacy zal. Stracil nie tylko psa, ale rowniez najlepszego przyjaciela.
Moose tez mial poczucie obowiazku.
W domu zapanowala cisza. Pewnie przeszukiwali parter.
Harry czul, jak zal i strach ustepuja miejsca zlosci. Moose. Cholera, biedny, nieszkodliwy psiak. Poczul wscieklosc. Chcial zabic ich wszystkich.
Sprawna reka polozyl pistolet na kolanach. Wiedzial, ze nie znajda go od razu, ale czul sie pewniej z bronia.
W wojsku zdobywal medale w zawodach strzeleckich z broni dlugiej i krotkiej. Bylo to dawno temu. Juz ponad dwadziescia lat nie strzelal nawet dla wprawy. Od czasu, gdy walczyl na tej dalekiej, pieknej azjatyckiej ziemi i pewnego slonecznego ranka zostal kaleka na cale zycie. Czyscil oraz oliwil swoje pistolety, glownie z przyzwyczajenia. Zolnierskie lekcje i nawyki pozostawaly na cale zycie – teraz cieszyl sie z tego.
Brzek.
Szum i lomot maszynerii.
Winda.
18
W koncu znalezli sie we wlasciwym korytarzu. Z przygasajaca latarka w lewej, a rewolwerem w prawej dloni Sam dogonil Chrissie i w tej samej chwili uslyszal narastajacy odglos syreny na zewnatrz. Nie mogl ustalic, czy woz patrolowy podjezdzal na tyly szkoly, gdzie wlasnie zmierzali, czy tez zblizal sie do glownego wejscia.
Wygladalo na to, ze Chrissie tez nie wiedziala, gdyz zatrzymala sie i spytala:
– Dokad Sam? Dokad?
– Sam, wejscie! – krzyknela Tessa.
Dopiero po chwili zorientowal sie, ze na koncu korytarza w odleglosci jakichs trzydziestu jardow otwieraja sie drzwi, przez ktore weszli do budynku. Do srodka wkroczyl jakis czlowiek. Syreny wciaz wyly, wiec nadjezdzaly posilki, chyba caly pluton. W progu majaczyla postac wysokiego, ponad szesc stop wzrostu, faceta nieznacznie rozjasniona przez lampe znajdujaca sie na zewnatrz przy wejsciu.
Sam wystrzelil ze swojej trzydziestkiosemki, nie zastanawiajac sie, czy czlowiek ten byl wrogiem, poniewaz wszyscy tu nim byli, kazdy z osobna w calym legionie – i spudlowal. Po upadku w kanale jak diabli bolal go nadgarstek. Odrzut wystrzalu wywolal przeszywajacy bol az do ramienia. Jezu, rozlal sie niczym kwas od glowy po czubki palcow. Niemal upuscil rewolwer.
Gdy huk wystrzalu odbil sie od scian i powrocil do Sama, facet otworzyl ogien ze swojej strzelby, jak z ciezkiej artylerii. Na szczescie byl kiepskim strzelcem. Celowal zbyt wysoko, zapominajac, ze kopniecie podniesie bron. W rezultacie pocisk trafil w sufit tylko dziesiec jardow od miejsca, w ktorym stal, rozbijajac jedna ze zgaszonych jarzeniowek i kilka plytek dzwiekoszczelnych. Teraz z kolei wzial zbyt duza poprawke na odrzut, opuszczajac lufe zbyt nisko i druga kula uderzyla w podloge, z dala od celu.
Sam nie obserwowal biernie tej kanonady. Pchnal Chrissie w drzwi prowadzace do ciemnej sali, nie zwazajac na to, ze naboje dziurawia winylowa podloge. Tessa wbiegla do srodka tuz za nim. Zatrzasnawszy drzwi oparla sie o nie, jakby wydawalo sie jej, ze jest superkobieta i pociski bez sladu odbija sie od plecow.
Sam podal jej zalosnie swiecaca latarke.
– Z moim nadgarstkiem musze trzymac pistolet w obu dloniach.
Tessa omiotla pomieszczenie slabym, zoltawym strumieniem swiatla. Wyladowali w sali koncertowej. Na prawo od drzwi przy scianie staly krzesla i stojaki na nuty dla orkiestry. Na lewo widnialo sporo pustego miejsca, a w glebi pulpit dyrygencki z jasnego drewna i metalu. I dwoje otwartych drzwi do sasiednich pomieszczen.
Chrissie bez popedzania szybko podazala za Tessa, Sam zas na koncu kryl drzwi, ktorymi weszli z korytarza.
Syreny zamilkly. Nalezalo sie spodziewac mnostwa ludzi ze strzelbami.