Rainie nie wiedziala, co powiedziec. Tragedie czesto wyzwalaja w ludziach najlepsze instynkty. Ale moga tez wyzwalac najgorsze.
Ledwie Luke i Tom zamkneli za soba drzwi, gdy do centrum operacyjnego wkroczyl burmistrz. Wlasnie dzwonili do niego rodzice Sally Walker. Z jakiego powodu przeniesiono sekcje na nastepny dzien? Dlaczego rodziny nie mogly odebrac cial zamordowanych dziewczynek i przygotowac ich do pogrzebu? Rodzice ofiar byli wsciekli.
A czy Rainie widziala George’a Walkera w wiadomosciach o piatej? Zgadza sie. Oswiadczyl przed kamera, ze Danny’emu O’Grady morderstwo moze ujsc plazem. Co prawda dran zabil trzy osoby, ale policjanci w Bakersville nie kiwna palcem, bo jest synem ich szefa. Najzwyklejszy przypadek kumoterstwa. Wiec niech mieszkancy miasteczka lepiej pozamykaja dzieci w domach, bo niedlugo Danny O’Grady wyjdzie z aresztu, jak gdyby nigdy nic.
W sklepie z akcesoriami sportowymi strzelby zaczely isc jak swieze buleczki. Nie tylko w Bakersville, ale i w calym okregu Cabot.
Ludzie sie boja, oswiadczyl bez ogrodek burmistrz. Sa wsciekli. Niech Rainie szybko doprowadzi sprawe do konca. W przeciwnym razie na ulicach rozpeta sie pieklo.
Kiedy wreszcie wyszedl, Rainie wyjela z szafki nowe pudelko olowkow 2H i usiadla za prowizorycznym biurkiem naprzeciw Quincy’ego. Jeden po drugim, olowki pekaly w jej reku. Potem polowki polamala raz jeszcze. I w koncu zebrala mysli.
Jednak wcale nie poczula sie lepiej. Drugi dzien sledztwa i czym dysponowala? Dluga lista pytan. Dlaczego Danny zastrzelil akurat te nauczycielke, ktora najwyrazniej probowala mu pomoc? Czy Charlie Kenyon mial wplyw na Danny’ego? A moze ktos, kogo Danny poznal przez Internet? Wydawalo sie malo prawdopodobne, by obca osoba mogla pchnac nastolatka do morderstwa, ale wedlug wszystkich relacji Danny byl wrazliwym dzieckiem i Bog wie, ze zdarzaly sie dziwniejsze rzeczy.
Pojedynczy strzal z broni malego kalibru w czolo Melissy Avalon. Liczne rany u pozostalych.
Rainie uwazala, ze powinna wiedziec juz cos wiecej, ale jak dotad na zadne z tych pytan nie znalazla odpowiedzi. Za to doprowadzila sie do takiego stanu, ze na sam dzwiek dlugopisu skrzypiacego po papierze miala ochote wyrwac Quincy’emu notes i walic nim agenta po glowie. W dodatku smial sie, kiedy lamala olowki. Ci federalni maja oryginalne poczucie humoru.
Chociaz Quincy i tak nie byl najgorszy. Opanowany jak przystalo na faceta z FBI. Tajemniczy – co chwila spogladal na komorke, jakby oczekiwal waznego telefonu i obawial sie go zarazem. I zaangazowany w sledztwo. Bardziej, niz mogla przypuszczac dzis rano.
Sposob, w jaki poruszal sie na miejscu przestepstwa, w jaki skrupulatnie przeszukiwal zdewastowane mieszkanie Melissy Avalon, jakby chcial zapamietac kazdy najdrobniejszy szczegol, a potem jedynie wysilkiem woli zlozyc kawalki ukladanki, zaimponowal Rainie. Quincy wydawal jej sie bystry, powazny i silny. Za to Sandersa potrzebowala tak bardzo jak dziury w glowie. Poczula ucisk w zoladku.
Cholerny agent FBI. Cholerny detektyw stanowy szukajacy dowodow na potwierdzenie swojej tezy. I cholerni pijani glupcy, ktorzy uwazali, ze jedyna odpowiedzia na przemoc jest przemoc.
Rainie odwrocila wzrok od okna, za ktorym zapadla juz noc. Spojrzala w dol, na blat biurka, i dopiero teraz zauwazyla, ze nadal zaciska piesci. Mysli chaotycznie klebily jej sie w glowie. Mogla poradzic sobie z agentem FBI i detektywem stanowym. Szczerze mowiac, miala w nosie burmistrza i jego konferencje prasowa. Nie bala sie miejscowych wyrostkow, ktorzy mieli w brzuchach za duzo piwa, a w glowach za malo rozumu. Z tym wszystkim potrafila sie uporac.
Prawdziwym strachem napawalo ja to, co mialo wydarzyc sie nazajutrz o piatej rano. Bedzie musiala pojechac do Portland i patrzec, jak patolog kroi ciala dwoch dziewczynek.
Mysl o tym dreczyla ja. Rainie nie chciala znowu ogladac Sally i Alice. Nie teraz, kiedy zna ich imiona, ich rodziny i wie, ze te male od najmlodszych lat byly najlepszymi przyjaciolkami. Nie chciala myslec o ich ostatnim spacerze szkolnym korytarzem ani o cmentarnej dzialce, ktora pomiesci dwie blizniacze trumny.
Zeszlej nocy po raz pierwszy od pieciu lat przysnila jej sie smierc matki. Krew i mozg na scianach. Zapach, ohydny smrod posoki i swiezego prochu. Bezglowe cialo na podlodze. Wygladalo tak dziwnie i obco, ze Rainie nie poznalaby kto to, gdyby nie butelka whisky w zacisnietej martwej dloni.
I gdy stala tam, przerazona siedemnastolatka, a rozbryzniete na suficie szczatki mozgu skapywaly jej na wlosy, z kuchni wyszedl Danny O’Grady i spokojnie podal Rainie ciepla jeszcze bron.
– Zrobilem tylko to, co chcialas – powiedzial i wyszedl frontowymi drzwiami.
Obudzila sie o czwartej nad ranem, zlana zimnym potem i cala rozdygotana. Zmusila sie, zeby przejsc do malego salonu, gdzie brazowy dywan i zlocista tapeta w kwiaty juz dawno zostaly wymienione. Przygladala sie kazdemu zakatkowi pokoju – urzadzonego na nowo, nowoczesnego, w czternascie lat pozniej – ale moglaby przysiac, ze widzi krew na suficie.
Wrocila do lozka, jednak kiedy obudzila sie po godzinie, nadal trzesla sie, udreczona okropnymi snami.
To sledztwo wyprowadzalo ja z rownowagi. Nigdy by sie tego nie spodziewala. Przerazalo ja. Rozwscieczalo.
– Musze cos zjesc – oznajmila niespodziewanie, wstajac od prymitywnego biurka i zbierajac swoje rzeczy.
Quincy podniosl wzrok znad notatek. Popatrzyl na nia lagodnie. Bez marynarki, z podwinietymi rekawami i poluzowanym purpurowym krawatem wygladal bardziej przystepnie. Ale tez cienie pod jego oczami staly sie widoczniejsze. Najwyrazniej superagent nie sypial zbyt wiele nawet przed przyjazdem do Bakersville.
– Daja w tej miescinie jakies zarcie? – zapytal z udawanym zdziwieniem. – A myslalem, ze lunch opuscilismy z koniecznosci.
– Lunche sa dla mieczakow – wpadla w jego ton Rainie. – Chodz. Zabiore cie do baru u Marthy. Najlepszy stek z kurczaka w calym miescie.
Quincy uniosl sceptycznie brew. Moze nie dowierzal umiejetnosciom kulinarnym Marthy, a moze oczami wyobrazni juz widzial ruine swego zdrowia. Tak czy inaczej, chwycil granatowa marynarke i ruszyl za Rainie.
O tej porze w barze bylo dosyc luzno. Wiekszosc ludzi pracy udala sie do domow. Farmerzy szykowali sie juz spac. Nie ma to jak miasteczka, gdzie nocne zycie zalezy od krowich obyczajow. Rainie zauwazyla prezesa Credit Union, Donalda Leydena, ktory po rozwodzie zaczal sie tu stolowac. A po chwili Rainie dostrzegla Abe’a Sandersa.
Siedzac samotnie przy stoliku w kacie sali, w jednej rece trzymal telefon komorkowy, a druga walczyl z piersia kurczaka. Miedzy rzucanymi do telefonu slowami chrupal surowa marchewke prosto z plastikowej torebki. Rainie wypatrzyla tez pojemniczek z salata. Detektyw stanowy podrozowal z wlasnymi warzywami! Teraz miala juz pewnosc – Abe Sanders byl cholernym diablem.
– Tak, slysze pieska – mowil z pewnym zniecierpliwieniem do telefonu. – Nie, Saro, nie musisz podsuwac mu sluchawki. Nie, nie. Hej… – Jego glos nagle przeszedl na wyzsze rejestry. – Czesc Murphy. Tak, dobry piesek. Bardzo dobry. A teraz daj mi mamusie. Daj mamusie… Saro, no nareszcie. Tak, tak, przywitalem sie, ale to przeciez tylko pies, na litosc boska. Nie rozumie cudow techniki takich jak AT &T. Tak, oczywiscie. Popiskuje teraz? Dlaczego? Co sie stalo? Co takiego? Naprawde? – Sanders wydawal sie zaskoczony, a potem w jakis niesmialy sposob zadowolony. – Murphy co rano chodzi po domu i mnie szuka? Teskni za mna. Cos takiego. To naprawde bystre stworzenie.
W koncu zauwazal, ze Rainie i Quincy przypatruja mu sie. Zaczerwienil sie, jakby schwytano go na goracym uczynku, pospiesznie sie pozegnal i schowal telefon.
– Nowy pies – wymamrotal. – Moja zona… ma na jego punkcie zupelnego bzika. Wiecie, jak to jest. – Przelknal sline i wskazal na sasiednie krzesla. – Usiadziecie? Mam troche nowych wiadomosci.
Rainie od razu poczula niepokoj, ale zajela miejsce przy czerwonym plastikowym stoliku i przedstawila Quincy’ego. Panowie najwyrazniej znali sie ze slyszenia, wiec uscisk dloni byl tylko formalnoscia.
– Co cie sprowadza do Bakersville? – zapytal Sanders, kiedy Quincy, nie zwazajac na dobre rady, zamiast steku z kurczaka zamowil salatke cesarska. Rainie pokrecila glowa, dajac mu do zrozumienia, ze robi blad i poprosila o stek, tluczone ziemniaki i podwojny sos. Nie jadla nic przez caly dzien, wiec wolalaby raczej smazyc sie w piekle niz ze wstydu przed dwoma facetami poprzestac na salatce. Zastanawiala sie wlasnie, czy wcisnie w siebie jeszcze krem czekoladowy, kiedy padla odpowiedz Quincy’ego.
– Zbieram dane dotyczace szkolnych strzelanin. Dla Sekcji Badan Behawioralnych. Ten przypadek naturalnie bardzo mnie interesuje.