Rainie stlumila usmiech. Quincy zaczal powoli wycofywac sie w strone drzwi. Chwile pozniej znalezli sie na parkingu. Z miejsca, gdzie stali, budynek motelu wygladal jak rozowa litera V.

– Gdzies ty mnie przywiozla? – Agent znalazl wejscie do swojego apartamentu i wsunal klucz do zamka.

– Miejscowy koloryt – odparla Rainie. – Tylko turysci zatrzymuja sie w motelu numer 6.

– A nie moglbym byc po prostu turysta?

– Oczywiscie, ze nie. Ginnie jest najwieksza plotkara w Bakersville… po Walcie, rzecz jasna. Jutro rano przyjdz na sniadanie, pochlon kilka pelnoziarnistych buleczek, a bedziesz zdumiony, jak duzo sie dowiesz.

– I jak zdrowo sie poczuje – wymamrotal Quincy i pchnal stare drzwi.

Rainie przygladala mu sie, gdy kladl podrozna torbe na duzym lozku.

Umiescil komputer na sosnowym stole i rozejrzal sie za gniazdkiem telefonicznym. Zapewne byly to rytualne czynnosci, ktore agent wykonywal juz w setkach pokoi hotelowych setce miast i miasteczek. Zajrzal do szafy, wyjal z niej dodatkowa poduszke i starannie powiesil marynarke na oparciu krzesla. Potem wszedl do miniaturowej lazienki, sprawdzil zapas mydla i szamponu. W koncu wrocil do pokoju i obejrzal zamki w drzwiach i oknie. Zabezpieczajacy okno haczyk wydawal sie starszy od samego motelu. Quincy skrzywil sie. Stan drzwi ucieszyl go w rownym stopniu. Pojedynczy, latwy do zerwania lancuch. Zasuwa, z ktora mogl poradzic sobie dwulatek.

– Czy w tej okolicy ktos ma pojecie o podstawowych zasadach bezpieczenstwa?

– Chcialbys zniszczyc caly malomiasteczkowy urok? Rada miejska nigdy by sie nie zgodzila. Poza tym, jaki idiota okrada agenta federalnego?

– Bede potrzebowal kija od szczotki, zeby zablokowac to okno – powiedzial powaznym tonem… – A klamke podepre krzeslem.

– Nie nosisz przy sobie broni, agespie?

– Owszem, ale zdobycie kija wymaga mniej papierkowej roboty.

Quincy wyszedl przed pawilon, znalazl odpowiednio solidna galaz i w miare mozliwosci, prowizorycznymi metodami, zabezpieczyl pokoj. Najwyrazniej powaznie traktowal wlasne bezpieczenstwo. Rainie widziala zdjecia, ktore przy sobie nosil, wiec poniekad go rozumiala. Gdyby codziennie musiala patrzec na ofiary mordow, tez mialaby obsesje na punkcie zasuw i zamkow.

Quincy otrzepal rece. Zrobil wszystko, co mogl w tych okolicznosciach. Jego spojrzenie bezwiednie powedrowalo w strone telefonu. Rainie zauwazyla, jak szybko odwrocil oczy. Niestety nie bylo tu zbyt wiele rzeczy, na ktorych mogl zawiesic wzrok. Ginnie nie nalezala do zwolennikow telewizji.

Na zewnatrz panowaly zupelne ciemnosci. Pokoj wypelnialy cienie. Teraz pozostawalo tylko pozegnac sie i zyczyc sobie nawzajem, by przez cala noc nie dreczyly ich sny o uzbrojonych chlopcach i malych dziewczynkach biegnacych przez tunele korytarzy.

– Rainie – przerwal milczenie Quincy – moge cie zaprosic na drinka?

Rainie oniemiala. Nie spodziewala sie tej propozycji. Przyjrzala mu sie uwaznie, usilujac zgadnac, co to znaczy. Na drinka? Tylko na drinka? Randka z agentem specjalnym Piercem Quincy? Wydawal jej sie czlowiekiem, ktory zyje wedlug scislych zasad. Ale teraz patrzyl na nia lagodniej. Nie jak kolega po fachu, tylko jak mezczyzna.

Zupelnie nie wiedziala, co z tym zrobic.

Byla zmeczona i zdenerwowana. Widziala za duzo smierci, a jutro miala wstac o swicie, zeby znowu ja ogladac. Powinna zostac sama. Posiedziec na werandzie, potrzymac zimna butelke piwa i posluchac pohukiwan sowy. Ale ogarnela ja nieprzeparta chec, zeby pojsc do baru. Gdzies, gdzie gra glosna muzyka, na parkiecie jest tlum, gdzie wszystkie kobiety sa ladne, a mezczyzni maja blysk w oku. Mogla kogos poderwac. Mogla dac komus w nos. W noce takie jak ta nie byla pewna, co by wolala.

Wiedziala jednak, ze jest corka swojej matki i nigdy nie ufala takim nastrojom. Idz do domu, Rainie. Znasz przeciez ten schemat.

Jednak zamiast odejsc, jak zahipnotyzowana wpatrywala sie w Quincy’ego. Mocny rysunek warg. Silne ramiona. I te niebieskie oczy mezczyzny, ktory wie, czego chce.

Niech go cholera.

Trzydziesci minut pozniej, przebrana w cywilne ciuchy, siedziala z agentem FBI przy barze.

„Tequila” tetnila zyciem. Zasypana lupinami orzechow podloga. Plastikowe stoliki o brazowych blatach. Kufel piwa za dolara piecdziesiat w srodowe wieczory, a podczas „happy hour” darmowe paleczki z mozzarelli. Szafa grajaca ryczala przebojami muzyki country. Na parkiecie kilka par podskakiwalo razno w rownym rzadku. Dalej, w polmroku, poruszaly sie rytmicznie sylwetki tanczacych.

Przekrzykujac halas, Rainie zamowila butelke Bud Light. Quincy zaskoczyl ja, bo wzial to samo. Bardziej pasowal jej do Heinekena, ale czlowiek uczy sie cale zycie.

Przez chwile siedzieli w milczeniu i obserwowali rozbawiony tlum, probujac zapomniec o szkole podstawowej K-8 i Dannym O’Grady.

– Fajnie tu – odezwal sie wreszcie Quincy.

– Moze byc – potwierdzila Rainie.

– Czesto tu bywasz?

– Uwazaj, agespie. Za chwile zapytasz, spod jakiego jestem znaku.

Quincy usmiechnal sie. Podobal sie Rainie z usmiechem na twarzy, w koszuli ze swobodnie podwinietymi rekawami i niedbale rozluznionym jedwabnym krawacie. Pociagnal dlugi lyk z butelki.

– Dobre i zimne – powiedzial. – A twoje?

– Nie wiem. Jestem alkoholiczka, Quincy. Matka byla alkoholiczka. Ojciec pewnie tez. Chociaz mialabym wieksza pewnosc, gdyby matka choc raz otrzezwiala na tyle, zeby sobie przypomniec, kto to taki.

Quincy rzucil jej zaciekawione spojrzenie.

– Nie musielismy przychodzic do baru.

– Nie ma problemu. Nie pije od dziesieciu lat. Wiem, co robie.

– A mimo to zamawiasz piwo?

– Tak. Lubie trzymac w reku butelke i wiedziec, ze w kazdej chwili moge ja odstawic. To chyba kwestia poczucia wlasnej sily. A poza tym – mrugnela do niego – butelka piwa ma cholernie przyjemny falliczny ksztalt.

Smiech Quincy’ego sprawil Rainie dziwna satysfakcje. Mogla sie zalozyc, ze agent specjalny nie smial sie czesto. A szkoda, bo bylo mu z tym do twarzy.

Odstawila butelke.

– Powiedz mi prawde, agespie, co sprowadza cie do Bakersville?

– Praca, oczywiscie. Jak zwykle.

– Duzo podrozujesz?

– Do trzech, czterech miast tygodniowo. Czasem juz nie wiem, czy jestem agentem federalnym, czy gwiazda rocka.

– I jak tu sie z kims zwiazac na dluzej? – rzucila niby od niechcenia.

Quincy uniosl kacik ust. Przejrzal ja.

– Bylem zonaty – powiedzial. – Trwalo to pietnascie lat. Pewnie o siedem dluzej, niz na to zaslugiwalem. Nosilem w torbie jej zdjecie w srebrnej ramce. W kazdym pokoju hotelowym, w ktorym sie zatrzymywalem, zaczynalem od ustawienia go przy lozku. Niestety, zona inaczej wyobrazala sobie szczescie malzenskie. Rozwiedlismy sie. Nauczylem sie pracowac bez jej zdjecia na biurku. A ty?

– Ja sie nie bawie w zwiazki. Mam na ich temat okreslona opinie. Wystarczy, ze polowa Amerykanow sie rozwodzi.

Quincy rzucil swojej towarzyszce sceptyczne spojrzenie. Wiedziala, ze probuje ocenic, czy mozna jej slowa potraktowac powaznie.

– Jestes mloda, inteligentna i ladna. Czemu nie zalozysz rodziny?

– O nie, tylko nie dzieci. Sa klopotliwe, egoistyczne i latwo je uszkodzic. Powiem szczerze. Duzo przeszlam, zeby odciac sie od swoich korzeni, ale nadal jestem corka agresywnej alkoholiczki. Co by ze mnie byla za matka. Niestety wiec rod Connerow nie ma szans na przetrwanie.

– Nie powinnas tak nisko sie oceniac, Rainie.

– Jestem tylko szczera.

Patrzyla, jak pociaga kolejny lyk piwa. Byl nia zdecydowanie zainteresowany. Widziala to w jego oczach.

Вы читаете Trzecia Ofiara
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату