Oporny, lekko oszolomiony, ale zainteresowany. Niech ja nazwa glupia, a jednak cieszyla sie z tego.
Pochylila sie do przodu i przygotowujac sie do powaznej rozmowy, przerzucila dlugie, rozpuszczone wlosy na jedno ramie.
– Opowiedz mi cos wiecej o sobie, Quincy, Jestesmy w barze, daleko od miejsc zbrodni, a ty juz prawie konczysz pierwsze piwo. Kawa na lawe. Lubie zaczynac od wyrzucenia wszystkich smieci. To pozwala zaoszczedzic duzo czasu.
– Nie mam ciekawych smieci.
– Wszyscy maja.
– Normalna historia agenta FBI. Byla zona. Dwoje doroslych dzieci, ktore ledwie pamietaja o moim istnieniu. Za bardzo oddany pracy, za malo zainteresowany domem. Typowe bledy.
– Tak? Wiec dlaczego unikasz telefonow?
Drgnal, zbity z tropu. Po chwili rzucil jej pelne uznania spojrzenie. Rainie ucieszylo, ze zdolala go zaskoczyc.
– Nie zdawalem sobie sprawy, ze to takie widoczne.
– Pierce?
– Nie nazywaj mnie tak. Tylko moja byla zona zwraca sie do mnie po imieniu. Wszyscy inni mowia po prostu Quincy. Jak do tego lekarza ze starego programu telewizyjnego. Seryjni mordercy, specyficzne poczucie humoru – wymamrotal.
Nie przestawala sie w niego wpatrywac. W koncu odstawil szklanke.
– Jedna z moich corek – powiedzial nagle – jest w szpitalu.
– Cos powaznego?
– Ona umiera. Nie, to nieprawda – poprawil sie. – Wlasciwie juz nie zyje. Nie zyje od czterech tygodni. Dwadziescia trzy lata. Miala ciezki wypadek samochodowy. Roztrzaskala twarz o przednia szybe. Wiem, bo kazalem policjantom pokazac mi cala dokumentacje. – Zapatrzyl sie w przestrzen. Rainie byla zaskoczona, jak bardzo sie nagle postarzal. Wygladal na wykonczonego.
– Teraz lezy w szpitalu – powiedzial cicho – gdzie maszyny oddychaja za nia pompuja jej krew do serca, odzywiaja a my siedzimy przy niej dzien za dniem z nadzieja ze stanie sie cud. Ale jej mozg juz nie pracuje i medycyna nic na to nie poradzi. Cuda nauki tez maja swoje granice, jeszcze nie siegaja tak daleko.
– Jezu. Nie powinienes tam byc?
– Owszem.
– No to dlaczego tracisz czas w Bakersville?
– Bo bym zwariowal, gdybym spedzil jeszcze jedna minute, patrzac, jak odgrywa sie przede mna te parodie ludzkiego zycia. – Oczy nagle rozblysly mu jasniej od lez. Otarl je wierzchem dloni i dorzucil niemal z niecierpliwoscia: – Rainie, moja corka nie ma juz twarzy. Jej woz trzasnal w slup telefoniczny z predkoscia szescdziesieciu kilometrow na godzine, a ona nie zapiela pasow. Chcesz wiedziec, jak dziala sila uderzenia? Kolumna kierownicy jest tak zbudowana, zeby zapasc sie i nie zmiazdzyc klatki piersiowej i wewnetrznych organow kierowcy, ale, jesli pasy nie zostaly zapiete, cialo leci do przodu i do gory. Glowa uderza o metalowa rame, ktora jest tak zaprojektowana, zeby nie peknac, nie ustapic. Nos, cala twarz wali z impetem w szybe. Kosci czaszki ulegaja zmiazdzeniu, ich fragmenty wbijaja sie coraz glebiej w mozg…
– Moja corka nie ma juz glowy – ciagnal monotonnym glosem. – Tylko bezksztaltna mase, ktora przytrzymuja spinacze, nici i kilometry bandazy. Zreszta lekarze podlaczyli ja do tej aparatury tylko dlatego, ze czekali na nasza zgode na wyciecie narzadow. A teraz ona lezy tam jak groteskowa lalka, podtrzymywana przy zyciu przez maszyny. Moja byla zona, Berthie, caly czas ludzi sie, ze to jeszcze nie koniec. A moim zdaniem tak nie powinno byc. Nie ma w tym zadnej… godnosci. Nasza mlodsza corka, Kimberly, nie powinna siedziec przy lozku konajacej siostry i patrzec, jak klocimy sie z matka, kiedy ja odlaczyc. Ja juz podjalem decyzje w tej sprawie. Teraz wszystko zalezy od tego, kiedy Berthie da za wygrana.
– Wiec przyjechales, podjales decyzje i wyjechales.
Quincy zamrugal kilka razy.
– Moglabys chociaz udawac, ze mnie nie przejrzalas – powiedzial w koncu. – Zwlaszcza ze jestes trzezwa.
Pociagnal kolejny lyk piwa. Chyba naprawde go potrzebowal. Butelka byla juz prawie pusta. Kelnerka, ktora wyrosla jak spod ziemi, zapytala, czy nie podac mu nastepnej. Quincy zawahal sie. Jego oczy zdradzaly, ze ma ochote jeszcze sie napic, ale pokrecil glowa.
– Dziwie sie, ze nie szukales pocieszenia w whisky – skomentowala Rainie.
– Szukalem. Przez tydzien. Potem musialem przestac. Jak na ironie, Amanda zginela przez pijanego kierowce.
– Ach.
– Potem przerzucilem sie na jedzenie. Chrupki ziemniaczane, batoniki, zelatynowe misie. Co tylko mozna bylo dostac w szpitalnym automacie. A w koncu wrocilem do biegania. To jakby pomoglo. Biegasz?
– Dwadziescia kilometrow, Cztery dni w tygodniu. Ale moglabym cie pobic na glowe.
– Jestem od ciebie starszy o prawie pietnascie lat, Rainie. Na pewno pobilabys mnie na glowe.
– Och nie przesadzaj z tym wiekiem.
Znowu cos miedzy nimi zaiskrzylo. Quincy pierwszy odwrocil wzrok.
– Teraz twoja kolej – powiedzial nagle. – Szczerosc za szczerosc.
– Dobrze. – Podniosla wojowniczo glowe i mocniej scisnela butelke piwa. – Moja matka byla pijaczka. Do tego agresywna. I puszczala sie na prawo i lewo. Glownie z kierowcami ciezarowek, znasz ten typ. Wdawala sie ciagle w jakies burdy, zadawala z facetami, ktorzy ja bili, a kiedy wracala do domu, bila mnie. Ale ktoregos dnia, gdy przyszlam ze szkoly, lezala w salonie z odstrzelona glowa. I na nieszczescie dla mnie, to ja ja znalazlam.
– Aresztowal cie Shep O’Grady?
– Tak. – Wzruszyla ramionami. – Tez bym na jego miejscu tak postapila. Cale miasteczko wiedzialo, co wyprawia moja matka. A teraz lezala martwa, a ja mialam na wlosach kawalki jej mozgu. Bylam idealna podejrzana. Tyle ze zamordowal ja kto inny.
– Kto?
– Oficjalnie sprawa pozostala nierozwiazana. Nieoficjalnie zrobil to jej owczesny absztyfikant. Sasiadka widziala, jak wchodzil do naszego domu, a niedlugo potem uslyszala strzal. Moze doszlo do klotni kochankow, a moze facet po prostu sie spil. Matka nie spotykala sie z subtelnymi intelektualistami. To byl, o ile wiem, jakis kierowca. Rozeslano list gonczy, ale dran zniknal jak kamfora. Pewnie wyjechal. Minelo tyle lat, ze nawet nie pamietam, jak sie nazywal. – Rainie znow wzruszyla ramionami. – Biorac pod uwage styl zycia mojej matki, ta historia chyba nie mogla inaczej sie skonczyc.
– A co z toba? – zapytal cicho Quincy. – Na twoim miejscu wyjechalbym z Bakersville na dobre.
– Probowalam. Przenioslam sie do Portland. Studiowalam. Upijalam sie. Przez cztery lata. Potem trafilam do AA. Ale gdy w koncu obronilam dyplom, stwierdzilam, ze rownie dobrze moge wrocic do Bakersville, bo choc caly czas uciekalam, ciagle ladowalam w punkcie wyjscia. Poza tym podoba mi sie tutaj. Odziedziczylam po matce dom. Juz jest splacony, co stanowi pewna ulge, kiedy sie zarabia pietnascie tysiecy rocznie.
– Mieszkasz w domu, w ktorym sie wychowywalas? – Quincy rzucil jej sceptyczne spojrzenie.
– Nie przeszkadza mi to. Najbardziej lubie werande. – Usmiechnela sie zagadkowo. – Szczerze mowiac, podoba mi sie praca policjantki w malym miasteczku. Mam kontakt z ludzmi i niewiele papierowej roboty. A mieszkancy Bakersville sa z gruntu porzadni. Wielu z nich naprawde da sie lubic.
– Nie liczac sasiadow, ktorzy nie pisneli ani slowa, kiedy matka codziennie cie tlukla. I nie liczac tych, ktorzy wciaz uwazaja cie za morderczynie.
– A jednak nie przeszkadza im to mnie akceptowac. Ich zdaniem czlowiek dostaje to, na co sobie zasluzyl.
– Ale ty tak nie myslisz, prawda, Rainie? I przez ostatnie dwa dni musialo ci byc bardzo ciezko z powodu Danny’ego O’Grady.
Wyprostowala sie. Zacisnela dlonie na butelce piwa.
– Tylko bez psychoanalizy.
– Jasne – powiedzial spokojnie. – Ale nie moglem nie zauwazyc, jak szybko podalas definicje zaburzenia wiezi. Do tego dochodzi fakt, ze sama bylas ofiara przemocy w rodzinie. Twoje wspomnienia nie odbiegaja zbytnio od doswiadczen, ktore sa udzialem wiekszosci agresywnych dzieci. Znasz te sprawy. Myslalas o nich. I jeszcze