dlugo po zakonczeniu sledztwa bedziesz o nich myslec.
– Coz, przynajmniej moje zainteresowania wynikaja z pobudek osobistych, a nie z kompleksu bohatera.
Prawie krzyczala. Nie zdawala sobie sprawy, ile zlosci i goryczy bylo w jej glosie, poki nie dostrzegla wyrazu twarzy Quincy’ego.
– Poddaje sie wymamrotal.
Spuscila wzrok, zawstydzona. To swinstwo naklaniac czlowieka, zeby podzielil sie z nia swymi problemami, a potem obrocic te zwierzenia przeciwko niemu. Chciala byc kims lepszym, ale jakos sie nie udawalo. Miala ciety jezyk i latwo wpadala w zlosc. Przeprosiny przychodzily jej z trudem.
– Nie zamierzalem zrobic ci przykrosci – powiedzial cicho Quincy.
– Danny nie daje mi spokoju – wyrzucila z siebie, zanim sie zastanowila. – Widzialam jego oczy. Bezradne, nienawistne, nieprzytomne. Znam to spojrzenie. Patrzylam na te ciala i zastanawialam sie… Wszyscy mowia, ze zwykla zlosc nie moze doprowadzic dziecka do morderstwa, ale ja wiem, ze moze. Czasem trudno sie przed nia obronic. Gdy sie jest bardzo mlodym, bezradnym i wrazliwym… – Glos Rainie zalamal sie. Siedziala, duszac w sobie niewypowiedziane slowa, a serce tluklo sie jej w piersi jak ptak w klatce.
– Martwisz sie, ze moglas kiedys postapic jak Danny O’Grady? – zapytal Quincy.
Nie odpowiedziala.
– Nie jestes Dannym dodal stanowczo.
– Wiem o tym! Jestem kobieta, a kobiety nie wyladowuja sie na niewinnych. Z reguly nie bywamy masowymi czy seryjnymi morderczyniami. Koncentrujemy nasz gniew na tym, kto nas zranil albo niszczymy same siebie. Ale nie w tym rzecz. Mysle, ze to problem przemocy. Przeciez strzelanina to nie katastrofa samochodowa czy wypadek przy kombajnie. Nie jestem pewna dlaczego, ale przeszlosc nagle wrocila. Zupelnie jakby matka umarla wczoraj. Tamtego dnia wszyscy tylko zastanawiali sie, czy zabilam, a nikt nie pomyslal, zeby zapytac mnie, jak sie czuje. Nie wiem nawet, czy ja sama umialam zastanowic sie nad tym. Ona zachowywala sie okropnie. Ale byla moja matka. Poszlo tyle wapna, zeby usunac z sufitu krew. A ja cale dnie szorowalam podloge, a mimo to wciaz wychodzily jakies plamki. Byla moja matka, na litosc boska. Jedyna bliska osoba, jaka mialam.
– Rainie, dobrze sie czujesz?
– Tak, swietnie. Do diabla, musze zamknac dziob. – W ktoryms momencie wzial ja za reke. Nie pamietala kiedy i zdziwilo ja, ze nie zauwazyla czegos takiego. Rainie zwykle draznil dotyk obcej dloni. Przez cale lata zwracala duza uwage na przestrzen pomiedzy wlasnym a cudzym cialem. Delikatnie cofnela sie wiec i odgarnela wlosy. Zdawala sobie sprawe, ze jest bardziej wzburzona, niz przedtem sadzila. Quincy przygladal sie jej z niepokojem. Chciala rozesmiac sie beztrosko, ale nie potrafila sie na to zdobyc.
– Przepraszam – rzucila, zazenowana swoim wybuchem. – Zarzucam ci, ze traktujesz mnie jak pacjentke, a tymczasem to ja traktuje cie jak psychiatre.
– Nie jestem twoim terapeuta – powiedzial spokojnie. – Wyjasnijmy to od razu.
– Oczywiscie, ze nie. Nie potrzebuje terapeuty!
Uniosl brwi. Rainie jeszcze bardziej sie zmieszala. Znow wzial ja za reke. Jego spojrzenie dzialalo na nia uspokajajaco.
– Rainie, posluchaj mnie. To syndrom stresu pourazowego. Czternascie lat temu przezylas wielki wstrzas. I choc poradzilas sobie z nim na wielu plaszczyznach, on wciaz mial na ciebie wplyw. Teraz, kiedy bylas swiadkiem podobnej sytuacji, wspomnienia wrocily. Kazdemu moze sie taka historia przytrafic. Podczas wojny w Zatoce zwiazek weteranow musial powolac specjalne telefony zaufania dla zolnierzy z Wietnamu, ktorym nagle zaczely sie przypominac wydarzenia sprzed dwudziestu lat. Za kazdym razem, gdy w ktorejs ze szkol dochodzi do strzelaniny, wszystkie dotkniete kiedys podobna tragedia spolecznosci przezywaja od nowa pieklo. Wspomnienia, koszmary, napady leku. Tak to sie objawia.
– Jestem policjantka. Sledztwa w sprawie morderstw wchodza w zakres moich obowiazkow. Nie moge sie rozklejac.
– Jestes czlowiekiem. – Scisnal jej dlon. – Inteligentnym, wrazliwym czlowiekiem. Twoj mozg bedzie pracowal wbrew twojej woli.
– To zrob z nim cos. Zacial sie na funkcji odtwarzania. Mam juz tego dosyc.
Quincy usmiechnal sie lekko.
– Im dawniejszy wstrzas, tym szybciej znikna skutki. Tymczasem przydalaby ci sie rozmowa z kims, kto sie zna na rzeczy. Czy biuro szeryfa zapewnia pomoc terapeutyczna?
– Nasze biuro nie zapewnia nawet kawy.
– Moze w takim razie zwrocisz sie do jednego z psychologow, ktorych sprowadzi szkola?
– Tak, moze. – Ale ton jej glosu dowodzil, ze Rainie nigdzie nie pojdzie. Szukanie profesjonalnej pomocy byloby przyznaniem sie do slabosci. A ona nigdy sobie na to nie pozwalala.
– Robi sie pozno.
Rainie rozejrzala sie po sali. Muzyka przycichla, stoliki opustoszaly. Quincy mial racje; powinni juz isc. Wiedziala, ze zaraz sie rozstana. Powiedziala za duzo. Nie mozna proponowac komus przygody na jedna noc, jesli obnazylo sie przed nim dusze.
Wstala, a on poszedl w jej slady.
– Quincy… Przykro mi z powodu twojej corki.
– Dziekuje. To nie pomaga, ale mimo wszystko dziekuje.
– Wiem. – Zawahala sie. – Przepraszam tez za to, co powiedzialam wczesniej. Wiesz, o kompleksie bohatera. Rola milej panienki nie wychodzi mi najlepiej.
– No prosze, a ja myslalem, ze ten ciety jezyk to czesc twojego uroku.
Objal ja ramieniem i poprowadzil do drzwi.
Na zewnatrz bylo chlodno. Rainie probowala zebrac mysli. Ale reka Quincy’ego wciaz spoczywala na jej plecach. Jego cialo bylo blisko. Wyczuwala zapach wody po goleniu, delikatnej i drogiej. Nie wiedziala, co na nia tak dziala. Byl silny, inteligentny, wymagajacy. Nigdy nie probowala szukac mezczyzny, ktory bylby dla niej wyzwaniem. Zawsze wybierala zwolennikow seksu bez zobowiazan. Nie zadawali zbyt wielu pytan. Tak bylo bezpieczniej.
Spojrzala na Quincy’ego. Spod rozpietej pod szyja koszuli wystawaly kepki ciemnych wlosow. Podniosla wzrok na jego twarz, na niebieskie oczy o badawczym spojrzeniu, ktore widzialy zbyt duzo.
Odruchowo cofnela sie o krok, oszolomiona i nagle przestraszona. Musnal ustami jej policzek.
– Nie jestem twoim terapeuta, Rainie.
– Wiem.
Dotknal wargami drugiego policzka. Byly cieple, twarde i suche.
– Nie wiem, co sie ze mna dzieje. W tych sprawach mam swoje zasady. – Poczula jego usta na szyi. Odchylila glowe do tylu. Wiedziala, ze nie powinna. Pocalunek byl lekki. Polaskotal ja.
– Nie spoufalac sie? – wymamrotala.
Podniosl glowe.
– Zadnych przygod na jedna noc. Zadnych szalenstw. Jestem na to za stary, Rainie. Bylem juz w tylu miejscach i spedzilem za duzo czasu na badaniu tego, co w czlowieku najgorsze. Sprobowalem malzenstwa, sprobowalem ojcostwa. Z wielu rzeczy w zyciu jestem dumny, a wielu zaluje. Nie wierze juz w ucieczke od rzeczywistosci na jedna noc. Nie widze w tym sensu.
Chciala cos powiedziec, ale zamknal jej usta pocalunkiem. Zadrzala ze zdziwienia. Przez chwile nie odrywal od niej poszukujacych warg. Czula jego dlonie na swoich plecach. Przytrzymywal ja lekko, pozostawiajac mozliwosc wycofania sie. Byla mu za to wdzieczna, ale i troche rozczarowana.
Nagle przerwal pocalunek.
– Zaintrygowalas mnie, Rainie – szepnal jej do ucha. – Nie spodziewalem sie kogos takiego. Jestes bystra. Skomplikowana. I wiem juz, ze nie pojdziesz dzis ze mna.
– Nie pojde – szepnela.
– Bedziesz sie zadreczac mysla, o jutrzejszej wizycie u patologa. Bedzie ci sie snila matka i te niezyjace dziewczynki.
– Nie…
– Nie jestem twoim terapeuta, Rainie. Jestem tylko czlowiekiem, ktory przeszedl przez to samo.
Oderwal dlonie od jej plecow. Odsunal sie. Rainie poczula, jak wdziera sie miedzy nich noc. Zaczely jej marznac rece. Drzala, patrzac, kiedy odchodzil do swojego wozu, ale nie zawolala za nim. Miala wlasny