samochod. Jedna z jej zasad. Jedna z jej wielu zasad, ktorymi sie obwarowala przed niebezpieczenstwami zycia.
Agent specjalny Pierce Quincy odjechal.
Po chwili Rainie ruszyla w kierunku domu. Sama.
14
Na werandzie Rainie zastala Shepa. Sadzac z liczby pustych butelek po piwie walajacych sie u jego stop, siedzial tam juz od dluzszego czasu, a czekanie nie wplynelo korzystnie na jego nastroj.
– Gdzie ty sie, do diabla, podziewasz? – warknal, gdy otwierala rozsuwane szklane drzwi.
Rainie przygladala mu sie przez moment. Bylo pozno, dobrze po polnocy, a ona nie miala ochoty na te rozmowe. Z drugiej strony powinna byla przewidziec, ze do niej dojdzie.
Rozpiela mankiety znoszonej flanelowej koszuli.
– Wracaj do domu, Shep.
– Nie masz sekcji zwlok jutro z samego rana? Jezu, Rainie, to jest sledztwo w sprawie morderstwa. A ty wloczysz sie gdzies do Bog wie ktorej. Co ty wyprawiasz?
– Zdaje sie, ze to ja prowadze te sprawe. A teraz zmiataj stad.
Shep udal, ze nie slyszy. Odstawil piwo i podniosl sie, probujac przyjac wladcza poze. Fakt, ze chwial sie na nogach, nie pomagal mu. Rainie pokrecila glowa.
– Musimy pogadac.
– Jestes kompletnie pijany. Jesli ktos cie tu zobaczy, George Walker bedzie mial jeszcze wiecej rewelacji dla dziennikarzy z wiadomosci. Ojciec podejrzanego w najlepszej komitywie z policja.
– Danny tego nie zrobil!
– Mamy jego odciski na luskach, Shep.
– Nie na wszystkich.
– Co ty, do cholery, opowiadasz?
– Sanders ci nie mowil? – W oczach Shepa pojawil sie blysk samozadowolenia. – Mam swojego czlowieka w laboratorium kryminalistycznym. Dzis po poludniu rozmawialem z nim i powiedzial mi, ze znalezli odciski na luskach z trzydziestki osemki i dwudziestki dwojki. Na wszystkich, oprocz jednej – kaliber trzydziesci osiem. Nie ma na niej zadnych sladow ani odciskow. Innymi slowy, wytarta do polysku. I jeszcze jedno, z ta luska jest cos nie tak. Moj czlowiek nie potrafil powiedziec co, ale odeslal ja do dalszych analiz. No i prosze. Wreszcie jakas luka, Rainie. Nie wiemy, co naprawde wydarzylo sie w szkole i to jest dowod.
– Chryste Panie, Shep. Nie na wszystkich luskach mozna znalezc odciski. Wiesz o tym. Mowie po raz ostatni, wracaj do domu.
– Jedna luska wytarta do czysta, Rainie! Mowie ci, ktos jeszcze tam byl. To jest dowod. Danny moze byc w to zamieszany. Dobra. Z tym sie zgadzam. Przyniosl bron, moze myslal, ze pomaga przyjacielowi. Ale ktos inny pociagnal za spust. Musisz isc tym tropem, Rainie. Musisz mi uwierzyc.
– Nic z tych rzeczy.
– Co to znaczy?
Rainie spojrzala szeryfowi prosto w oczy.
– Shep, najpierw przekazujesz mi dowodztwo – powiedziala surowym glosem. – Nie dotarles jeszcze do szkoly, a juz wiesz, ze twoj syn jest zaplatany w sprawe. Potem ta konfrontacja z Dannym. Zmuszasz mnie, zebym strzelila. Udaje ci sie zostawic na broni swoje odciski. Trzydziesci sekund pozniej wiekszosc dowodow jest zniszczona. A ty robisz wszystko, zeby cale miasteczko sie o tym dowiedzialo. Lorraine Conner spieprzyla sprawe. Danny wyjdzie na wolnosc. Shep, co sie do cholery wydarzylo? Jesli chcesz, zebym ci pomogla, musisz mi powiedziec, co naprawde sie wtedy stalo.
– Rainie, przysiegam…
– Gowno prawda! Nie chrzan. – Wsciekla sie. Nagle poczula zniecierpliwienie i gleboka niechec do Shepa. Przez niego byla uwiklana w te tragedie. A teraz on ma czelnosc upijac sie na jej werandzie i blaga o pomoc po tym, jak Rainie w to wpakowal. Jak smie? Tym bardziej ze uwazala go za przyjaciela.
– Wiedziales, co tam sie stalo, Shep. Od pierwszej chwili podejrzewales Danny’ego. Dlaczego?
– Nie wydzieraj sie na mnie, Lorraine Conner. Moze nie jestem na sluzbie, ale wciaz piastuje urzad szeryfa w tym miescie!
– Co sie, kurwa, stalo? Shep? Cos ty zrobil?
– Jak mozesz mnie tak traktowac? Juz nie pamietasz, kto ci pomogl kilkanascie lat temu. Pomysl, ile pytan powinienem byl wtedy zadac. Ile pytan o to, co sie stalo tamtego dnia, nie doczekalo sie nigdy odpowiedzi. Nie drazylem sprawy. Nie wywolywalem wilka z lasu. Teraz twoja kolej, zeby odplacic tym samym.
– Wynos sie stad!
– To moj syn! Cholera, Rainie, on jest moim synem…
Ramiona Shepa zaczely sie nagle trzasc. Stal na werandzie posrod pustych butelek po piwie i ukrywajac twarz w dloniach, oplakiwal swoje dziecko.
Jezus Maria. Rainie weszla do domu i wyciagnela z lodowki dwie butelki. Jedna bez slowa podala Shepowi. Druga tulila w dloniach, czekajac, az przyjdzie poczucie sily, samokontroli. Dzisiaj tez wytrzyma. Jezus Maria.
Shep wzial sie w garsc. Otarl twarz rekawem koszuli. Zdjal kapsel z butelki i jednym haustem oproznil ja do polowy. Po chwili dopil reszte.
– Jak sie tu dostales, Shep?
– Przyjechalem.
– Nie mozesz wracac do domu wozem.
– Wiem.
Obydwoje zamilkli. Rainie spojrzala na nocne niebo. Po wczorajszym popoludniowym deszczu bylo bezchmurne. Gwiazdy przypominaly srebrne glowki szpilek na czarnym atlasie. Uwielbiala takie noce. Idealne, by zasiasc na werandzie, sluchac sow i wyobrazac sobie szum fal rozbijajacych sie o skaliste brzegi. Wnetrze domu moglo kryc wszystkie zle wspomnienia z dziecinstwa, ale na zewnatrz czekalo to, co w swiecie najlepsze. Ziemia, drzewa, niebo. I swiadomosc, ze cokolwiek sie stanie, ona, Rainie, jest tylko czastka tego ogrom, a gwiazdy beda swiecic jeszcze dlugo po tym, jak jej juz nie bedzie.
Moze inni ludzie czuli sie przytloczeni potega kosmosu. Ale ona znajdowala w takich myslach pocieszenie.
– Podalem Danny’emu szyfr do sejfu z bronia – powiedzial cicho Shep. – Poprosil mnie o to dwa tygodnie temu, a ja mu go podalem.
– Najpierw instalujesz w domu nowoczesny sejf, a potem dajesz dziecku szyfr?
– Sandy mnie zabije.
– Shep, chyba upadles na glowe.
– Nie wiedzialem! Danny powiedzial, ze chce pocwiczyc skladanie pistoletu, bo strzelbe juz opanowal; Cholera, bylem szczesliwy, ze chlopak sie tym interesuje. Musisz zrozumiec, Rainie, to ostatnia rzecz, ktora nas jeszcze laczyla. Probowalem z pilka nozna – po prostu nie byl w tym dobry. Probowalem z koszykowka, baseballem, siatkowka. Chlopak nie ma smykalki do sportu. Tylko by czytal, grzebal w komputerze, tego typu glupstwa… Nie wiesz, jak to jest, Rainie, kiedy pewnego dnia ojciec uswiadamia sobie, ze synowi, ktorego tak pragnal, w gruncie rzeczy duzo blizsza jest matka.
– Wiedziales, ze bron zginela?
Shep milczal, co bylo wystarczajaca odpowiedzia.
– Jezu, jak mozesz byc tak bystry i tak glupi jednoczesnie?
– Nie uwazasz, ze dosyc sie juz wycierpialem?
– Nie. Uwazam, ze George Walker dosyc sie juz wycierpial. I ze rodzice Alice Bensen dosyc sie juz wycierpieli. Do cholery!
– Nie wiedzialem, Rainie. Trzy dni temu sprawdzilem, czy w sejfie jest bron. Nie bylo. Zapytalem Danny’ego.