Powiedzial, ze jeszcze jej nie zlozyl. Obiecal, ze kiedy skonczy, schowa wszystko na miejsce. Nie zawracalem sobie tym glowy:

– Az nadeszlo wezwanie.

– Ale Danny tego nie zrobil! Przysiegam, Rainie, ze chlopak nie ma w sobie ani krzty agresji. Do diabla, gdyby byl bardziej do mnie podobny, moze i moglbym sobie to wyobrazic. Ale to synek swojej mamusi. Nie skrzywdzilby muchy.

– Co zastales w szkole, kiedy tam dotarles, Shep?

– Wszystko jest w raporcie. Kiedy przyjechalem, dzieci juz ewakuowano. Ktos podobno widzial, jak sprawca ucieka z budynku. Ktos inny twierdzil, ze w srodku sa jeszcze ranni. No to wszedlem. I w pracowni komputerowej znalazlem Danny’ego. Z bronia…

– Trzymal pistolety? Podnosil z podlogi czy trzymal?

– Wlasnie podniosl.

– Shep!

– No dobra! Trzymal bron, do cholery. Trzymal obie sztuki i wygladal, jakby mial zaraz zemdlec. Gdy wypowiedzialem jego imie, wycelowal w moja glowe.

– I nic ci to nie mowi?

– Spanikowal, Rainie! Byl przerazony i, do diabla, plakal. Przysiegam ci, ze mial lzy na policzkach. Na litosc boska, mowimy o Dannym. Chlopcu, ktory nosil kiedys twoja odznake. Tym samym, ktory lubil bawic sie pod biurkami. Tym samym, ktory zawsze chcial siedziec obok ciebie przy stole…

– Przestan! Nie chce tego dluzej sluchac.

Rainie stanela na skraju werandy z rekami splecionymi mocno na piersi, zeby sie troche ogrzac. W oddali dostrzegla blysk, jakby ksiezyc odbil sie w kawalku szkla. Zastanowilo ja to. Kiedy probowala przebic wzrokiem ciemnosci, drzewa zaszumialy nagle i jakis duzy ptak wzbil sie do lotu.

– Jesli Danny ma z tym cos wspolnego – odezwal sie za jej plecami Shep – to tylko dlatego, ze ktos go wciagnal. Ostatnio mial… problemy ze soba. Moze jest podatny na wplywy. W wieku trzynastu lat wszyscy chlopcy sa podatni na wplywy.

– Wiemy o incydencie z szafkami, Shep. I wiemy o Kenyonie. Dla mnie Danny wciaz jest kochanym dzieciakiem i jeszcze wczoraj rano zgodzilabym sie z toba, ale teraz nie jestem juz niczego pewna. Pozory moga mylic. Ci chlopcy… sa zawsze czyimis synami, Shep. Sa zawsze czyimis dziecmi.

Glowa Shepa opadla. Rainie powiedziala mu prawde. Miala najlepsze intencje, ale nie mogla patrzec, jak O’Grady sie zalamuje.

– Probujemy dowiedziec sie czegos wiecej ze szkolnych komputerow – dodala cicho. – Moze gdy znajdziemy slady jego rozmow w Internecie… kontaktow z kims z zewnatrz… nie wiem.

– Dobrze, dobrze. – Glos Shepa ozywil sie. – O to wlasnie chodzi. Dowiedzcie sie, kto naprawde za tym stoi.

– Jesli rzeczywiscie chcesz wiedziec, co sie stalo, Shep, pozwol nam porozmawiac z Dannym. Quincy, ten agent FBI, jest wyszkolonym psychologiem i ekspertem od masowych morderstw. Bedzie wiedzial, jak do niego podejsc. Dotrze do sedna sprawy.

– Nie.

– Shep, chcesz, zebym pomogla Danny’emu, a jednoczesnie uniemozliwiasz mi to. Zdecyduj sie.

– Zadnych przesluchan! Chlopak jest teraz skolowany. Moze nawet sprobuje wziac wine na siebie. Wiesz, ze niektore dzieci tak robia. Ale ja nie pozwole, zeby moj syn spedzil reszte zycia w wiezieniu, bo zebralo mu sie na bohaterskie pozy.

– A co z Becky? Moze ona cos widziala…

– Lekarze mowia, ze jest w szoku.

– Quincy jest specjalista.

– Odkad to masz taka dobra opinie o agentach FBI? Zaraz, zaraz. A wiec to tak? Bylas na randce z tym facetem!

– Przywiaz mi kamienie do nog i utop w rzece.

– To nie jest smieszne.

– Shep, jesli zalezy ci na prawdzie, pomoz mi troche. Pozwol przynajmniej Quincy’emu przesluchac Becky.

– Nasz prawnik nigdy sie na to nie zgodzi.

– Trudno.

– Nie moge. Nie… Musze najpierw pogadac z Sandy. Daj mi porozmawiac z Sandy.

– Dziekuje, Shep - powiedziala powaznym tonem. – Sandy ma glowe na karku. Zrobi, co trzeba.

Shep nie wygladal jednak na przekonanego.

– Moj syn w zakladzie poprawczym czeka na proces o morderstwo – powiedzial znuzonym glosem. – Corka co noc chowa sie w szafie, a sasiedzi ozdobili nasz garaz napisem „Dzieciobojca”. Mowisz, ze Sandy zrobi, co trzeba? Ja juz nie wiem, co jeszcze mozna by zrobic. Burmistrz zakazal nam udzialu w pogrzebach ofiar. Jego zdaniem to by tylko zdenerwowalo ludzi. Na litosc boska, Rainie, to moje miasto. Znam George’a Walkera. Kiedys grywalem w kregle z wujkiem Alice. A teraz… teraz doszlo do tego.

Rainie nic nie odpowiedziala. Nie znajdowala slow, zeby go pocieszyc.

– Ktos inny pociagnal za spust – ciagnal uparcie Shep zmeczonym glosem. – Zapamietaj moje slowa. I musisz mi pomoc to udowodnic, bo detektywowi stanowemu i agentowi federalnemu bedzie zalezalo tylko na szybkim zamknieciu sprawy. Nie mieszkaja tutaj. Nie znaja Danny’ego tak jak ty. Wiec zostajemy tylko my dwoje. Tak jak czternascie lat temu. Znowu tylko ty i ja.

– Czternascie lat temu nie oddales mi zadnej przyslugi, Shep.

O’Grady wbil wzrok w deski werandy.

Rainie westchnela. Podeszla do balustrady i wylala zawartosc swojej butelki. Slowa, ktore zawsze temu towarzyszyly, wypowiedziala tak cicho, zeby nikt nie uslyszal.

Shep nie drazyl tematu. Znal Rainie od lat i wiedzial, jak sie zachowac.

Po chwili odwrocila sie do niego.

– Chodzmy, Shep. Odwioze cie do domu.

Mezczyzna przyczajony za gesta zaslona lisci, gleboko odetchnal. Niedobrze. W tej najwazniejszej chwili zawsze pochylala glowe, wiec nawet przez lornetke nie widzial dostatecznie wyraznie. Moze gdyby ktorejs nocy przyniosl kamere wideo. Moglby ja sfilmowac, a potem pokazac tasme komus, kto potrafi czytac z ruchu warg. Ekspert pewnie by sobie poradzil.

Ale wtedy musialby sie podzielic. Nie chcial tego. Rainie byla kims szczegolnym. Nalezala tylko do niego.

Nie dopusci, by cos sie zmienilo.

Przeniosl ciezar ciala na piety i zacisnal usta, zastanawiajac sie nad roznymi mozliwosciami. Troche szumialo mu w glowie. Siedzial w barze na tyle dlugo, ze musial wypic dwa piwa, choc wiedzial, ze nie powinien. Ogorzaly staruch caly czas tam sterczal, przygladajac mu sie surowym, niechetnym wzrokiem. Tak go to rozwscieczylo, ze nie potrafil juz sie wycofac. Zostal wiec, pijac piwo, ktorego smaku nie czul i odpierajac uporczywe, nienawistne spojrzenia.

A potem ogarnal go pusty smiech. Cala ta sytuacja byla zbyt komiczna, zeby wyrazic ja slowami. Ci idioci uwazali, ze wojna moglaby rozwiazac problem. Podsunac dzieciakom Hitlera, a nie beda musialy zabijac sie nawzajem.

Smial sie i nie mogl przestac. Wychodzac z baru, dostrzegl, jak ten ogorzaly farmer kreci glowa. Pieprzyc go. Pieprzyc ich wszystkich. Gdyby tylko wiedzieli…

Kiedy pierwszy raz wybieral miasto do jednego ze swoich eksperymentow, nie bal sie ani troche. Czul tylko ciekawosc, co sie stanie. Mial wizje. Zaczelo sie od snu pozno w nocy, gdy byl sam i nikogo nie obchodzil. Potem o niczym innym juz nie myslal. Ta wizja stala sie jego obsesja, palaca potrzeba, ktora nie przestawala go nekac.

Pokaz ojcu. Pokaz mu, co potrafisz. Kurwa, pokaz pierdolonemu ojcu, co potrafisz. Wymykal sie na cmentarz i popijal cenne brandy tatuska, po sto dolarow butelka. Wscieklosc jak beben huczala mu w zylach. Myslisz, ze jestem slaby? Myslisz, ze jestem tepy?

Вы читаете Trzecia Ofiara
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату