tydzien lub dwa.
Sandy w zyciu nie slyszala czegos rownie absurdalnego. Jesli jej syn jest w szoku, tym bardziej powinna sie z nim spotkac. Przyniesie mu ulubiona zabawke, upiecze ulubione ciasto. Cokolwiek…
Nie wolno im traktowac jej w ten sposob. Zostawiac z tym poczuciem bezsilnosci.
Pan Gregory nie dal sie przekonac. Ich syn przebywa pod intensywnym nadzorem, personel nie dopusci do proby samobojczej. Podczas sniadania trzeba bylo Danny’ego wyprowadzic, bo na mysl o spotkaniu z rodzicami wyrwal sasiadowi widelec i probowal przebic sobie nadgarstek.
Nie, nie mogli chlopca odwiedzic. Ani maz, ani ona. Koniec i kropka.
Warkot za oknem umilkl. Zaszelescil worek od kosiarki. Pan McCabe wysypywal pewnie jego zawartosc na klomby. Sandy widziala ze sto razy, jak to robil. Rozrzucal scieta trawe, zeby dostarczyc glebie troche azotu. Stwardnialymi od ciezkiej pracy dlonmi pielegnowal ogrod jak ukochana istote.
Odlozyla talerz na suszarke. Skonczyla zmywanie. Podloga i blaty lsnily. Wyczyscila nawet piecyk i wytarla mikrofalowke. Byla dopiero osma, poczatek dlugiego dnia, z ktorym nie wiadomo co zrobic.
Becky powaznie przygladala sie matce zza kuchennego stolu.
– Chcesz jeszcze troche platkow, kochanie?
Mala pokrecila glowa. Miska z platkami od pietnastu minut stala przed nia nietknieta.
– A moze jakis owoc? kusila Sandy. – A co powiesz na nalesniki? Moge ci zrobic nalesniki z czekolada!
Pozalowala swoich slow w chwili, gdy je wypowiedziala. Nalesniki z czekolada byly przysmakiem Danny’ego.
Becky pokrecila glowa.
Matka nie dala za wygrana. Rozpaczliwie szukajac natchnienia, zajrzala do lodowki. Becky nie jadla od dwoch dni.
– Juz wiem. – W glosie Sandy brzmiala sztuczna wesolosc. – Masz ochote na salatke owocowa!
Wyciagnela szybko szklana miske. Salatka byla jedna z czterech potraw, ktore wczoraj znalezli przed drzwiami. Pozostale naczynia zawieraly makaron z serem, zapiekanke ziemniaczana z szynka i nadziewany placek. Ale salatka sprawila Sandy najwieksza przyjemnosc. Galaretka truskawkowa, plastry jablek i bananow, orzechy i bita smietana to ulubiony deser wszystkich dzieci. Jak dobrze, ze ktos pomyslal o Becky. Bog jeden wie, ile dziewczynka sie ostatnio wycierpiala.
Sandy ustawila na stole kolorowa salatke, zeby Becky mogla ja obejrzec. Mala uwielbiala galaretke i bita smietane.
Chwila wahania i wreszcie Becky kiwnela glowa. Zwyciestwo!
Nucac cicho pod nosem, Sandy napelnila talerz i podsunela go Becky razem z sokiem pomaranczowym. Po chwili zastanowienia nalala tez szklanke dla siebie i przysiadla sie do corki.
Z salonu dochodzilo chrapanie Shepa. Prawie cala noc spedzil poza domem. Wrocil dopiero nad ranem, zataczajac sie i cuchnac piwem. Bez pytania wiedziala, gdzie byl. U Rainie. Gdy tylko mial problemy lub cos go trapilo, zawsze chodzil do niej.
Dawniej Sandy gubila sie w domyslach, co laczy tych dwoje. Wszyscy w miasteczku wiedzieli o matce Rainie, o tym, jak sie prowadzila. Oczami wyobrazni Sandy widziala swego meza i Lorraine Conner w milosnym uscisku. Wyobrazala sobie, jak razem smieja sie do rozpuku, ze glupiutka slicznotka, Sandy Surmon, niczego nie podejrzewa.
Pewnej nocy w napadzie zazdrosci pojechala do domu Rainie, ukrytego wsrod zielonej gestwiny. Pedzila lesna droga na pelnym gazie, zastanawiajac sie, jak sie powinna zachowac, kiedy ich nakryje.
Shep i Rainie siedzieli na wielkiej werandzie. W milczeniu wpatrywali sie przed siebie, a kazde z nich sciskalo w reku butelke piwa.
Sandy dyskretnie wycofala sie i wrocila do domu.
Z biegiem lat zdala sobie sprawe, ze w zaden sposob nie potrafi zrozumiec zwiazku laczacego jej meza z Rainie. Co oznacza ich milczenie i jakim cudem moga sie porozumiewac bez slow? Nie pojmowala, jak to sie dzialo, ze czasem Shep bardziej nalezal do tamtej kobiety niz do niej. W koncu to ona, Sandy, urodzila mu dwoje dzieci, a Rainie zawdzieczal tylko kilka butelek piwa.
Cokolwiek go jednak z ta Conner laczylo, mimo ze bylo glebokie, nie mialo przynajmniej charakteru erotycznego. Wiec Sandy starala sie jak mogla, zeby stlumic dreczacy ja, bolesny zal, ze Shep nie przychodzi do niej, kiedy ma problemy, a spedza godziny w domu innej kobiety, gdzie oboje wspolnie milcza.
– Mamo, co sie stalo ze szkola?
Sandy drgnela, zaskoczona nie tyle pytaniem, co dzwiekiem glosu corki. Od strzelaniny Becky prawie sie nie odzywala, a jesli juz, to wypowiadala jedno, dwa slowa.
– Co masz na mysli, kochanie?
– Nie ma dzisiaj szkoly.
– Nie, dzisiaj nie ma.
– A jutro?
– Jutro tez nie musisz isc, kochanie. Nie martw sie o szkole. Na razie jest zamknieta.
Dziewczynka nie przestawala wpatrywac sie w nia z przejeciem.
– A inne dzieci ida do szkoly?
– Twoi koledzy? Nie. – Sandy starala sie ostroznie dobierac slowa. – Oni tez maja teraz wolne.
– Jeszcze nie ma wakacji.
– Ale juz niedlugo beda.
– Mamo, jeszcze nie ma wakacji.
– Becky… wiesz, ze cos zlego stalo sie w szkole, tak? Rozumiesz to?
Becky kiwnela glowa.
– To, co sie stalo, wszystkich w Bakersville zasmucilo. Ty tez jestes smutna, prawda?
Becky znowu przytaknela.
– I ja jestem smutna – powiedziala cicho Sandy. – Tata jest smutny. Inne dzieci tez sa smutne. Wiec poniewaz wszyscy sa smutni, przez jakis czas nie bedzie szkoly.
– A potem?
– Potem, Becky, znowu zaczniesz sie uczyc. Ale nie martw sie, kotku. Wrocisz do szkoly dopiero, kiedy bedziesz gotowa i upewnimy sie, ze jest bardzo, bardzo bezpiecznie. Zeby ta zla rzecz…
– Potwor.
Sandy zawahala sie.
– Zeby potwor juz nigdy tam nie przyszedl.
Becky wpatrywala sie w matke badawczo. Jej oczy byly wielkie i powazne. Sandy dopiero teraz zdala sobie sprawe, jak duza juz jest jej coreczka. Po chwili dziewczynka zajela sie znowu sniadaniem. I nagle Sandy zrozumiala, ze Becky jej nie wierzy. Swiat juz nigdy nie bedzie bezpieczny, skoro w szkole moga sie pojawiac potwory.
Wypiwszy resztke soku, bezmyslnie zaczela szorowac nad zlewem szklanke. Lampka na automatycznej sekretarce mrugala jak szalona, ale Sandy juz wczoraj odsluchala wszystkie wiadomosci. Zanim Shep zmienil numer, zeby polozyc kres anonimowym telefonom, probowal skontaktowac sie z nia Mitchell. Przeprosil, ze zawraca glowe, ale koniecznie musial dostac raporty dotyczace Wal-Martu. Blagal, zeby sie natychmiast odezwala.
Sandy wiedziala, ktorych akt szef szuka. Doskonale pamietala, gdzie leza. Ale nie podniosla sluchawki i nie oddzwonila.
Moze Shep mial racje. Moze pracowala za duzo. Przedlozyla wlasne zachcianki nad potrzeby dzieci. Gdyby spedzala wiecej czasu w domu, gdyby zwracala wieksza uwage… Gdyby Danny czul sie bezpieczniej, gdyby dawali mu do zrozumienia, jak bardzo jest dla nich obojga wazny i jak bardzo go kochaja…
Gdyby… gdyby… gdyby…
Sandy zakrecila kran. Rece jej drzaly, w oczach miala lzy.
Mamo, co sie stalo ze szkola?
Chcialabym, zeby swiat byl bezpieczny. O Boze, kochanie. Tak bardzo bym chciala, zeby swiat byl dla ciebie bezpieczny.
– Mamo.
Sandy odwrocila sie do Becky. Przez chwile wydawalo jej sie, ze widzi na twarzy corki krew. O malo nie