byla pomywaczka niz modelka — tu podniosl reke, jak gdyby chcial uprzedzic protesty Gizeli. — Nie mowie juz o tym, ze nie moge strawic tego rozbierania sie przy mezczyznach, ale sam ten zawod stwarza tysiace okazji do zawierania pewnych znajomosci… pewnych przyjazni… — pokiwal glowa i pogardliwie wykrzywil usta, po czym podsuwajac jej pudelko z papierosami zapytal: — Czy pani pali?

Gizela nie wiedziala, co odpowiedziec, i ograniczyla sie do tego, ze nie wziela papierosa, popatrzyla na zegarek i oswiadczyla:

— Adriano, musimy juz isc, jest bardzo pozno. Rzeczywiscie bylo pozno, pozegnalysmy sie z Ginem i wyszlysmy z mleczarni. Na ulicy Gizela powiedziala:

— Jestes na drodze do zrobienia wielkiego glupstwa… Ja za zadne skarby swiata nie wyszlabym za takiego czlowieka.

— Nie podobal ci sie? — zapytalam z niepokojem.

— Ani troche… Poza tym mowilas, ze jest wysoki, a tymczasem jest odrobine nizszy od ciebie, ma falszywe spojrzenie i nigdy nie patrzy w oczy, jest nienaturalny, wyraza sie w sposob tak sztuczny, ze od razu widac, ze nigdy nie mowi tego, co mysli, i w dodatku te wielkopanskie maniery… u szofera!

— Ale ja go kocham.

Odpowiedziala spokojnie:

— Tak, ale on ciebie nie kocha… Zobaczysz, ze pewnego pieknego dnia cie porzuci.

Uderzylo mnie to proroctwo, wypowiedziane pewnym glosem i zgodne z tym, co mowila matka. Dzisiaj musze przyznac, ze Gizela, pomijajac jej z gory nieprzychylny stosunek do Gina, lepiej poznala jego charakter przez godzine niz ja przez pare miesiecy. Gino ze swojej strony takze wydal bardzo niepochlebny sad o Gizeli, ktory przynajmniej w pewnym stopniu musialam uznac pozniej za sluszny. Na razie milosc, przyjazn i moje niedoswiadczenie sprawily, ze patrzylam na kazde z nich przez rozowe okulary; prawie zawsze tak bywa, ze kiedy myslimy o kims zle, jestesmy o wiele blizsi prawdy.

— Te twoja Gizele — powiedzial — w moich okolicach nazwaliby „kobietka”.

Zrobilam zdziwiony wyraz twarzy. Wyjasnil mi:

— No, ulicznica… bo taki ma charakter i takie zachowanie. Jest zarozumiala, bo dobrze sie ubiera. Ciekaw jestem, w jaki sposob zarabia na te laszki!

— Dostaje je od narzeczonego.

— Od narzeczonego, ktorego zmienia sie co noc… A teraz sluchaj: albo ja, albo ona!

— Co to ma znaczyc?

— Chce powiedziec, ze rob, jak chcesz, ale jezeli dalej bedziesz sie z nia widywala, musisz zrezygnowac ze mnie. Albo ja, albo ona!

Probowalam go przekonac, lecz na prozno. Obrazilo go z pewnoscia odpychajace zachowanie Gizeli; ale nawet okazujac pogardliwa niechec dla mojej przyjaciolki, nadal pozostal wierny swojej roli dobrego narzeczonego, tak samo jak wtedy, gdy pokryl czesc wydatkow na moja wyprawe. Jak zawsze, doskonale umial wyrazic to, czego wcale nie odczuwal: „Mojej narzeczonej nie wolno przebywac w towarzystwie kobiet podejrzanego prowadzenia” — powtarzal twardo. Na koniec, w obawie, zeby nie rozwialo sie nasze malzenstwo, obiecalam mu, ze nie zobacze sie juz wiecej z Gizela, chociaz wiedzialam, ze nie dotrzymam slowa. Bylo to niemozliwe chocby z tego powodu, ze pozowalysmy z Gizela o tej samej godzinie w tej samej pracowni.

Od tego czasu widywalam sie z nia w tajemnicy przed Ginem. Kiedy bylysmy razem, Gizela korzystala z kazdej okazji, zeby robic ironiczne i pogardliwe aluzje na temat moich zareczyn. Bylam na tyle naiwna, ze zwierzylam sie jej w swoim czasie ze stosunkow laczacych mnie z Ginem, i to wlasnie stalo sie zrodlem jej docinkow; malowala w najczarniejszych barwach zarowno moje obecne polozenie, jak i moja przyszlosc. Jej przyjaciel Riccardo nie widzial zadnej roznicy miedzy mna a nia, uwazajac nas obie za dziewczyny lekkiego prowadzenia, niewarte szacunku, i lubil stroic sobie ze mnie zarty razem z Gizela, podchwytujac jej kpinki. Ale robil to w sposob glupkowaty i dobroduszny, bo, jak juz wspomnialam, pozbawiony byl inteligencji i zlosliwosci. Dla niego moj narzeczony stanowil jedynie temat do zartobliwych rozmow dla zabicia czasu. Ale Gizela, ktorej moja cnota byla sola w oku i ktora za wszelka cene chciala upodobnic mnie do siebie, abym nie miala prawa jej sadzic, po prostu stawala na glowie, zeby za wszelka cene pognebic mnie i upokorzyc.

Uderzala przede wszystkim w moj slaby punkt: ubranie. Mowila: „Dzisiaj po prostu sie wstydze wyjsc z toba na ulice”. Albo: „Riccardo nigdy by nie pozwolil, zebym chodzila w takiej sukience… prawda, Riccardo? Milosc, moja droga, objawia sie i w takich drobiazgach”. Nie potrafilam pozostac obojetna wobec tych gruboskornych uwag: ogarniala mnie zlosc, bronilam Gina, bronilam, ale coraz mniej pewnie, moich sukienek, i zawsze po rozmowie z nimi bylam zgnebiona, mialam wypieki na twarzy i lzy w oczach. Pewnego dnia, wiedziony wspolczuciem, Riccardo powiedzial:

— Dzisiaj Adriana dostanie ode mnie prezent. Chodz, Adriano, chce ci kupic torebke. — Ale Gizela gwaltownie sie sprzeciwila:

— Nie, nie, zadnych prezentow! Ma swojego Gina, niech on jej kupuje prezenty! — Riccardo, ktory zrobil te propozycje z dobrego serca, ale nie domyslal sie nawet, jaka przyjemnosc by mi tym zrobil, ustapil natychmiast, a ja, na zlosc, tego samego popoludnia poszlam i sama kupilam sobie torbe. Nazajutrz przyszlam na spotkanie z nimi z torba pod pacha i oswiadczylam, ze jest to podarunek od Gina. Bylo to jedyne zwyciestwo, jakie odnioslam w moich rozpaczliwych potyczkach, i drogo mnie ono kosztowalo, bo torebka byla naprawde ladna i wydalam na nia mnostwo pieniedzy.

Kiedy po nie konczacych sie docinkach, upokarzajacych uwagach i kazaniach Gizeli wydalo sie na koniec, ze owoc dojrzal, oswiadczyla, ze ma dla mnie pewna propozycje.

— Ale pozwol mi powiedziec wszystko az do konca — dodala — i nie przerywaj, zanim nie dowiesz sie, o co chodzi.

— Mow — odpowiedzialam.

— Wiesz, jak bardzo cie lubie — zaczela — traktuje cie prawie jak siostre. Ty, z twoja uroda, moglabys miec wszystko, czego dusza zapragnie, totez jest mi bardzo przykro, ze chodzisz ubrana jak nedzarka. A teraz posluchaj — tu przerwala i spojrzala na mnie uroczyscie — znam pewnego mezczyzne, nadzwyczaj kulturalnego, dystyngowanego, powaznego, ktory widzial cie i bardzo sie toba zainteresowal. Jest zonaty, ale rodzina jego mieszka na prowincji. To gruba ryba — dodala znizajac glos — z policji… Jesli chcesz go poznac, moge ci go przedstawic. Jak juz mowilam, to bardzo powazny i dystyngowany czlowiek i mozesz liczyc w zupelnosci na jego dyskrecje, a poza tym jest bardzo zajety, wiec bedziesz widywala go tylko pare razy na miesiac. On nie ma nic przeciwko temu, zebys zadawala sie z Ginem, jezeli masz ochote, a nawet zebys wyszla za maz. On postara sie stworzyc ci inne warunki niz te, w ktorych zylas dotychczas… Co o tym myslisz?

— Bardzo mu jestem wdzieczna — odpowiedzialam szczerze — ale nie moge zgodzic sie na to.

— Dlaczego? — zawolala ze zdumieniem.

— Dlatego, ze nie… kocham Gina i gdybym sie na to zgodzila, wstydzilabym sie spojrzec mu w oczy.

— Dajze spokoj… Przeciez powiedzialam ci, ze Gino nie bedzie o niczym wiedzial!

— Wlasnie dlatego!

— Gdy pomysle — zaczela mowic jakby do siebie — co bym powiedziala, gdyby mnie ktos zrobil taka propozycje… No, ale co mam mu odpowiedziec? Ze namyslisz sie jeszcze?

— Nie, nie… nie zgadzam sie.

— Jestes skonczona idiotka — powiedziala Gizela z rozczarowaniem w glosie. — To sie nazywa wlasnymi rekami burzyc swoje szczescie. — Mowila jeszcze wiele rzeczy w tym tonie, ja stale odpowiadalam to samo, az wreszcie odeszla bardzo niezadowolona.

Odrzucilam te propozycje bez namyslu, nie zastanawiajac sie, jakie dalaby mi korzysci. Potem, kiedy zostalam sama, prawie ze pozalowalam tego: kto wie, moze Gizela miala racje, moze to byl jedyny sposob, aby zdobyc wszystko, co bylo mi tak bardzo, bardzo potrzebne. Ale natychmiast odrzucilam te mozliwosc i tym rozpaczliwiej uczepilam sie mysli o malzenstwie i zwiazanym z nim spokojnym zyciu, chocby nawet w biedzie. Wydawalo mi sie, ze zrobilam wielkie poswiecenie, ktore zobowiazuje mnie teraz do malzenstwa bardziej niz kiedykolwiek i ze plany moje musza sie ziscic za wszelka cene.

Nie potrafilam jednak oprzec sie pokusie i, powodowana proznoscia, powiedzialam matce o propozycji Gizeli. Przypuszczalam, ze sprawie jej podwojna przyjemnosc; wiedzialam, ze jest bardzo dumna z mojej urody, a przy tym ogromnie przywiazana do swoich zapatrywan na zycie, a wiec oferta owa schlebiala jej proznosci i zarazem potwierdzala slusznosc jej pogladow. Ale nie sadzilam, ze ta wiadomosc wprawi ja w takie podniecenie. Z oczu jej wyzierala chciwosc, dostala wypiekow na twarzy.

Вы читаете Rzymianka
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату