Odzyskalem przytomnosc, poruszylem sie, otworzylem oczy i probowalem przypomniec sobie, gdzie jestem. Nadal bylo ciemno i cicho, ale cos mnie zaniepokoilo. Konczyny mialem ciezkie, myslalem powoli. Znowu zamknalem oczy.
Jakis dzwiek, ruch obok mnie.
Pamietalem, ze jestem w altanie i ze jest ona otwarta z dwoch stron. Moze to wiatr przybral na sile i cos poruszyl? Ale dzwiek byl mocny, jakby ze mna byla tu jakas zywa istota. Lis? Czasem przebiegaja przez ogrod.
Nie poruszajac sie, otworzylem oczy. Slabe swiatlo ksiezyca pozwolilo mi zobaczyc ludzka postac – Geraldine w czarnym dresie. Zastanawialem sie, po co przyszla, ale bylem zbyt zmeczony, zeby znalezc odpowiedz.
Znowu zamknalem oczy.
Moje zamroczone zmysly zanotowaly slabe bulgotanie, jakby ktos wylewal plyn z butelki z waska szyjka. Zobaczylem, jak Gerry oproznia butelke courvoisiera. Trzymala ja denkiem do gory, a zawartosc splywala na podloge. Pomyslalem, ze musi byc pijana, skoro robi cos tak dziwacznego. Bylem zbyt oszolomiony, zeby sie wtracic. Patrzylem na nia bez ruchu, jakbym ogladal surrealistyczny film, zbyt zwariowany, zeby go zrozumiec.
Kiedy butelka bylajuz pusta, Gerry odwrocila sie, nachylila i podniosla kolejna, ktora musiala ze soba przyniesc. Odkorkowala ja i zaczela szczodrze polewac wszystko wokol, wlaczajac w to lozko. Zaprotestowalem belkotliwie, ale wydobyly sie ze mnie tylko neandertalskie pochrzakiwania.
Geraldine nie zwracala na mnie uwagi. Wyjela cygaro z pudelka, ktore polozyla przy lozku, przytknela do niego zapalke i zaczela palic! Niezwykle! Nigdy nie tykala cygar. Patrzylem, jak wklada je miedzy wargi, ciagnie, czekajac, az koniuszek sie rozzarzy. Potem ukucnela i juz jej nie widzialem.
Powieki mi opadly. Musialem sie wysilac, zeby tak dlugo miec je uniesione.
Nic nie widzialem, ale moj zmysl powonienia nadal funkcjonowal. Pociagnalem nosem i wyczulem cierpki zapach dymu. Wpelzl mi w nozdrza i zmusil do otwarcia ust i odkaszlniecia. Uslyszalem syk. Otworzylem oczy i zobaczylem, ze lozko stoi w ogniu. Nie tylko lozko, ale i cala podloga byla pokryta trzaskajacymi niebieskimi plomykami.
Jesli nadal bede tutaj lezec, pomyslalem, spale sie z altana.
Czesc III Ludzie w bialych kitlach
Rozdzial 1
Centrum operacyjne przy Manvers Street nie bylo tak ciasne jak przyczepa kempingowa. Spinacze do papieru nie tanczyly w pudelkach, kiedy Peter Diamond przechodzil obok. Urzednicy policyjni tez nie czuli jego oddechu na karkach. Luznym kartkom i pudlom nie grozilo zmiecenie z blatow biurek. Karuzela z kartami, zamiast zajmowac srodek pokoju, zostala odeslana do kata. Cztery konie trojanskie, jak ochrzcil je Diamond, w postaci terminali komputerowych staly na stole obok drzwi. Komitet policji zadekretowal, ze zadne wieksze sledztwo nie moze sie odbyc bez komputerowego wsparcia, bez wzgledu na opory jakiegos klotliwego detektywa.
– Zaraz sie rozgrzeja – obiecal nierozwaznie inspektor Dalton, ktory przybyl z komputerami i czterema cywilnymi operatorami.
– Rozgrzeja sie? Sam sie rozgrzej – odparl Diamond.
Mimo tych slow atmosfera beznadziejnosci znad jeziora zostala zastapiona pewnoscia siebie. Mieli teraz cel dzialan. Pospolicie, ale trafnie rzecz ujmujac, to jeden czlowiek pomagal policji w sledztwie. Od poltorej godziny siedzial w pokoju przesluchan.
Diamond i John Wigfull wyszli zjesc kanapke, obaj bez marynarek. Ostatni Detektyw byl w swoim zywiole. Poluzowal krawat i rozpial guzik pod szyja. Czul sie swietnie i chcial, zeby wszyscy o tym wiedzieli. Ledwie zerknal na ekrany komputerow. Spodziewal sie, ze wszelkie postepy w sledztwie wynikna z przesluchania profesora Jackmana. Oparl potezne cialo o biurko, z trzaskiem otworzyl puszke piwa i odezwal sie do Wigfulla.
– Wiesz, do czego sie sprowadza ta historia o pozarze? Wigfull czekal, nie potrafil czytac w myslach.
– On kladzie fundamenty pod wersje obrony – powiedzial Diamond. – Myslami juz jest w sadzie, prosi o lagodny wymiar kary. Juz raz probowala go zabic, za drugim razem sie bronil. Nie wiedzial, ze jest taki silny. Wpadl w panike. Usilowal pozbyc sie ciala, wrzucajac je do jeziora. Zobaczysz, ze mam racje, John.
Wigfull uniosl brwi.
– Nie tak mowil o tym wczoraj. Diamonda nie zbilo to z pantalyku.
– Zawsze zaczynaja od tego, ze daja ci czysta jak snieg wymowke. Wyszedl, kiedy spokojnie spala, i wiecej jej nie zobaczyl. To tylko pierwsza linia obrony. Nie spodziewa sie, ze dlugo ja utrzyma. I nie utrzyma.
– Mysli pan, ze jest gotow przyznac sie do zabojstwa?
– Jeszcze nie. Jackman ma glowe na karku, pamietaj. Najpierw bedzie chcial nas przeciagnac na swoja strone i pokazac sie w jak najlepszym swietle. Ale ta sprawa z altana dobrze pokazuje, jak dziala jego umysl.
– Nie wierzy pan w to, komisarzu?
Diamond nic nie odpowiedzial. Pozwolil, zeby cisza mowila sama za siebie.
– Altana sie spalila – zauwazyl Wigfull.
– Wiem. Ale czy zlozyl wtedy meldunek? Nie. Moze to teraz przedstawiac, jak chce.
– Moze poprosimy technikow kryminalistyki, zeby przypatrzyli sie temu miejscu i sprawdzili, czy dowody potwierdzaja jego wersje?
– Mamy to pod kontrola. – Diamond nie byl w stanie ukryc zadowolenia. Podobalo mu sie, ze wyprzedza Wigfulla, ktory przeciez nie jest idiota. Z mina czlowieka sukcesu chwycil torebke z zamowiona kanapka z jajkiem i salata. – Nie zapominaj, ze mina tygodnie, zanim laboratorium da nam jakas odpowiedz. Obaj mozemy to rozwiazac jeszcze dzisiaj. – Nie udalo mu sie otworzyc torebki. Scisnal ja i w rezultacie rozgniotl kanapki. Wsciekly rzucil torebke do kosza i chybil.
– Moze chce pan ktoras z moich, z salata czy z pomidorem? – zaproponowal Wigfull.
– Karma dla krolika. Zabierzmy sie do niego jeszcze raz. Dzis wieczor chcialbym wczesniej zjesc kolacje.
– Chce pan mu odczytac prawa? Diamond popatrzyl na niego podejrzliwie.
– To jakas rada, czy co? Wigfull sie zaczerwienil.
– Pomyslalem, ze jesli mamy powod, powinnismy odczytac mu prawa.
Diamond dzgnal palcem piers asystenta.
– Inspektorze, nie ucz mnie zawodu. To, co ci teraz powiedzialem, o jego winie, to przeczucie. Jesli mamy pracowac razem, przyjmij do wiadomosci jedno: jesli ja mowie, co mysle, to jest to moj przywilej. Kiedy bede chcial wiedziec, co ty o tym myslisz, to cie o to, do cholery, zapytam. Jasne?
– Jasne, nadkomisarzu.
– Przedstawilem mu jego prawa wczoraj wieczorem, zanim zdazyl sie do mnie odezwac. Przypomnij mu o tym, kiedy wejdziemy.
Kiedy wrocili, Jackman spojrzal na zegarek. Wygladal na tak opanowanego, ze bylby w stanie zadawac im pytania. Na biurku przed nim stal pusty kubek i lezal herbatnik, ostatni z paczki z trzema sztukami. Jednym, gwaltownym ruchem Diamond siegnal i wsadzil go sobie do ust.
Policjantka, ktora stenografowala zeznania, wslizgnela sie za nimi dyskretnie i zajela miejsce za Jackmanem w chwili, kiedy Wigfull przedstawial profesorowi jego prawa.
Diamond nie marnowal czasu na pogaduszki.
– Wracajac do pozaru w altanie, panie profesorze, rozumiem, ze wydostal sie pan z tego bez powaznych obrazen?
– Tak.
– Udalo sie panu wstac, kiedy wyczul pan niebezpieczenstwo?
– Z trudnoscia. To byl ogromny wysilek.