– Albo meza? – podsunal gniewnie Jackman. – Jasno pan dal do zrozumienia, ze jestem panskim glownym podejrzanym, wiec dlaczego pan tego nie powie?
– Glownym swiadkiem – podkreslil z naciskiem Diamond. – Jak do tej poryjest pan moim glownym swiadkiem. Potrzebna mi panska pomoc. Nie mam zamiaru pana oskarzac, skoro pan nam pomaga. – Znow siegnal po notatnik z adresami. – Jest tu kilka imion, nad ktorymi nie zatrzymalismy sie dlugo. Andy. Bez nazwiska. Bristolski numer telefonu. Czy spotkal pan jakiegos znajomego panskiej zony o imieniu Andy?
– Nie.
– Czy ktos o tym imieniu pojawil sie na barbecue?
– Nie mam pojecia. Watpie, zebym widzial wszystkich obecnych.
– Wspominal pan o kims, nad kim przeszedl pan w drzwiach, kogos, kto uzywal panskiej tacki upamietniajacej koronacje jako bebenka.
– Srebrnej tacki jubileuszowej. Nie powiedzial mi, jak sie nazywa. Diamond wybral kolejny wpis.
– Chrissie. Czy to cos panu mowi?
– Nie.
– Fiona?
– Prosze posluchac, gdybym rozpoznawal te imiona, powiedzialbym o tym, gdy przegladalismy notatnik. Chyba jasno dalem do zrozumienia, ze nie zylismy w zbyt scislym zwiazku. Gerry miala swoje zycie, ja uczestniczylem tylko w jego czesci.
Diamond z poblazaniem pokiwal glowa i rozparl sie w krzesle.
– Skupmy sie zatem na panskim zyciu. Niech pan nam opowie o tych tygodniach, ktore poprzedzaly znikniecie panskiej zony. Ile czasu minelo od barbecue do jej zaginiecia?
– Barbecue bylo piatego sierpnia. Ostatni raz widzialem Gerry jedenastego wrzesnia.
Diamond spojrzal na Wigfulla, ktory policzyl w pamieci dni.
– Troche ponad piec tygodni.
– Jak zatem spedzaliscie czas? Jackman westchnal z irytacja.
– Na litosc boska! Harowalem jak wol, przygotowujac te cholerna wystawe.
Diamonda nie interesowala wystawa poswiecona Jane Austen.
– A zycie osobiste? Co dzialo sie w domu?
– Nic wielkiego. Po tym, co sie stalo, bylismy wobec siebie bardzo podejrzliwi. Mysle, ze Gerry celowo schodzila mi z drogi, kiedy tylko mogla, zebym sie jakos z tym pogodzil. Ale mnie to szlo niesporo.
– Nadal sypialiscie razem?
– Jesli chodzi panu o to, czy w jednym pokoju, to tak.
– I byl pan w stanie zasnac, wiedzac, ze chciala pana zabic? – wtracil Wigfull, jakby z ciekawosci.
– Czulem sie bezpieczniej, wiedzac, ze jest w tym samym pokoju, niz gdyby byla gdzies w domu, gdzie Bog jeden wie co mogla przygotowywac. – Powiedzial to rozsadnym tonem.
Diamond tez sie postaral, zeby jego slowa zabrzmialy rozsadnie.
– Wasze zycie przez te piec tygodni do jej zaginiecia wygladalo wiec tak: calymi dniami przygotowywal pan wystawe.
– Zgadza sie.
– W dodatku nie mogl pan zbytnio odpoczac.
– Czasem pod koniec dnia szedlem poplywac. Diamond uniosl palec.
– Wlasnie. Mialem pana zapytac o to plywanie. Wczesniej wspominal pan o chlopcu, ktorego pan uratowal. Jak ma na imie?
– Matthew.
– Tak. Zaprosil go pan na basen uniwersytecki.
– Napomknalem tylko o tym – powiedzial Jackman. – Nie wiem, dlaczego mialoby to interesowac policje.
Diamond pochylil sie do przodu oparty na lokciach i przykryl twarz dlonmi w gescie wyrazajacym zmeczenie albo zniechecenie. Przejechal oburacz po czole i lysych zakolach.
– Panie profesorze – powiedzial wreszcie – w tak powaznym sledztwie policje interesuje wszystko. Wszystko.
Jackman lekko wzruszyl ramionami.
– Oczywiscie. Matthew przychodzil poplywac. Byl kilka razy. Zazwyczaj spotykalem sie z nim przed osrodkiem sportowym okolo dziewiatej.
– Byl z matka?
– Podwozila go do Claverton, ale nie plywala razem z nami. Obaj mielismy basen do wylacznej dyspozycji prawie kazdego wieczoru. Bedzie z niego niezly plywak, jesli nie zrezygnuje.
Przeczac zlozonej dopiero co deklaracji, Diamond nie chcial sie juz niczego wiecej dowiedziec o plywackich postepach Matthew. Naprawde uderzylo go to, ze lekcje plywania mogly stac sie pretekstem dla Jackmana do spotkan z rozwiedziona matka chlopca. Nie umknelo jego uwagi, jak dobrze sie wyrazal o pani Didrikson, robiac nawet uwagi na temat jej pieknego usmiechu.
– A po plywaniu…? – zapytal.
– Mat wracal do domu.
– Samochodem matki?
– Przewaznie.
– A jesli nie, to…?
– Kilka razy ja go podwiozlem.
– Wchodzil pan do domu, na przyklad na kawe? – zapytal Diamond, jakby odpowiedz niewiele go obchodzila.
Niedbaly ton nie zdolal zwiesc Jackmana, ktory stracil cierpliwosc.
– Na litosc boska! Do czego pan znowu zmierza? Chce pan powiedziec, ze plywanie bylo tylko pretekstem do potajemnych schadzek z pania Didrikson? To nie jest poczatek XX wieku. Gdybym naprawde chcial spedzac czas z ta kobieta, nie musialbym szukac glupich wymowek.
– Moze odpowiedzialby pan na moje pytanie, panie profesorze?
– Moze powiedzialby mi pan, co mam wspolnego ze smiercia mojej zony?
– To sie dopiero zobaczy. Jest pan zmeczony? Moze chcialby pan zrobic przerwe?
Jackman westchnal niecierpliwie.
– Dwa, moze trzy razy zostalem zaproszony na kawe. To chcial pan wiedziec? A skoro pan tak sie uparl przy tej linii przesluchania, to pewnego popoludnia zabralem Mata na mecz krykieta w Trowbridge i na swieto balonow w Bristolu. Lubie tego chlopca. Nie mam syna i milo bylo mi spedzac z nim czas. Przy obu okazjach jego matka byla w pracy. Czy zechcialby pan uwierzyc, ze ludzie czasem dzialaja ze szlachetnych pobudek?
– Moja wiara nie ma z tym nic wspolnego – powiedzial Diamond. – A co z panska zona? Nie miala za zle, ze zabiera pan chlopca na krykieta czy gdzie indziej?
– A dlaczego mialaby cos miec?
– Moze przy jej podejrzliwosci uznala, ze robi pan wyprawy z matka chlopca.
– Mowi pan ojej podejrzliwosci czy o swojej? – zapytal Jackman. – Niech pan poslucha, Gerry byla w stanie wszystko uznac za spisek, ale prosze nie zapominac, ze to ona zaprosila pania Didrikson na swoje przyjecie, wiec trudno, by miala mi za zle, ze gdy spotkalem te kobiete nastepnym razem, zamienilem z nia kilka uprzejmych slow. To wszystko. Nie poszedlem z nia do lozka.
– Jaka byla panska zona przez ostatnie piec tygodni zycia?
– Ma pan na mysli jej zachowanie? Rzadko ja widywalem. Poranki spedzala w lozku. Rozmawiala przez telefon z przyjaciolmi.
– Z kims konkretnym?
– O ile wiem, z cala galaktyka. Kiedy sie jednak spotykalismy, byla nieznosna. Albo zbyt nadeta, zeby sie odzywac, albo gotowa do walki, ktorej nie podejmowalem.
– Czy byla taka dla wszystkich?
– Nie, kiedy odbierala telefon od ktoregos z przyjaciol, robila sie czarujaca. Mogla byc wsciekla na mnie, a potem podnosila sluchawke i uwodzicielskim glosem mowila: „Halo, tu Gerry”, zanim jeszcze wiedziala, kto dzwoni. Mysle, ze to oznaka dobrego aktorstwa.
– O co walczyliscie?