– Duzo rozmawialiscie?
– Oczywiscie.
– Dowiedzial sie pan czegos interesujacego o pani Jackman, ojej problemach lub planach?
– Przykro mi – odparl Junker. – Unikalismy tematow osobistych. Po doswiadczeniu z poprzedniego wieczoru uznalem, ze lepiej bedzie sie trzymac dziewietnastowiecznych powiesci.
– Spotkaliscie tam kogos? Na przyklad jakichs jej przyjaciol?
– Kilku facetow z wydzialu anglistyki. Chcieli ze mna porozmawiac o tekscie, ktory niedawno napisalem dla dodatku literackiego „Timesa”, to wszystko.
– Nikogo, kto znalby pania Jackman?
– Bylo tam mnostwo takich, ktorzy ja rozpoznawali. Kilkanascie razy musiala dac autograf. Nie sadze, zeby spotkala kogokolwiek, kogo naprawde znala. Powiedziala mi, ze jej przyjaciele nie sa molami ksiazkowymi.
– To chyba prawda. – Diamond nadal probowal wylowic jakichs podejrzanych. – Wspomnial pan komus o listach?
– Boze bron. Ustalilismy z Gregiem, ze nie powiemy o tym nikomu. W swiecie naukowcow takie rzeczy trzyma sie w tajemnicy, dopoki nie ma sie stuprocentowej pewnosci.
Junker kontynuowal opowiesc o wydarzeniach tamtego dnia. Historia, jaka sie z tego wylonila, byla zasadniczo taka sama jak ta, ktora Diamond wydobyl z Jackmana: posilek w pubie po wystawie zamykal dzien. Decyzja, zeby wczesnie pojsc spac. Nastepnego dnia spokojny poranek w innym pubie, z niedzielnymi gazetami.
– Tylko pan i profesor Jackman?
– Tak. Pani Jackman pozostala w lozku, przynajmniej tak mi sie wydawalo.
– A wiec po raz pierwszy Jackman mial okazje rozmawiac z panem w cztery oczy od tej historii w piatkowy wieczor?
– Tak.
– Nawiazal do tego?
– Pobieznie. Chcial mnie przepraszac, ale powiedzialem, ze to niepotrzebne. Mowil, ze Gerry zdarzaja sie takie nieprzewidywalne epizody. Zlekcewazylem to, robiac jakas szowinistyczna uwage na temat kobiet. To wszystko. Po lunchu wrocilismy do domu, wkrotce potem musialem wyjechac. Gerry zeszla na dol, zeby sie ze mna pozegnac. Zachowywala sie normalnie, niewinnie podalismy sobie rece i to byl ostatni raz, kiedy ja widzialem. Greg odwiozl mnie na stacje na pociag do Londynu. Nastepnego ranka mialem odwiedzic pewnego profesora w University College.
– Dalrymple’a.
– Jest pan dobrze poinformowany. Musialem to odwolac. Kiedy rezerwowalem lot do Paryza, nie zdawalem sobie sprawy, ze Heathrow lezy tak daleko od miasta. Nie bylo mowy, zebym spotkal sie z Edgarem Dalrymple’em i zdazyl na samolot. – Junker przerwal. – Chce pan posluchac o moim spotkaniu z Gregiem w Paryzu?
– Bardzo prosze.
– To krotka opowiesc. W poniedzialek wyszedlem na kolacje, a kiedy wrocilem, ku swemu zdumieniu zobaczylem, ze stoi w holu mojego hotelu. Powiedzial, ze zginely listy Jane Austen, i zapytal, czy aby nie zabralem ich przez pomylke. Moze pan sobie wyobrazic, jak sie czulem. Bylo oczywiste, co mysli. Nie ukrywalem zazdrosci, kiedy te listy spadly mu jak z nieba. Teraz wygladalo to tak, jakbym naduzyl goscinnosci i je ukradl. Zapewniam pana, ze nie zrobilem tego… i nie bylo mozliwosci, zebym je wzial przez pomylke. Razem przeszukalismy moje rzeczy. Bagaz, pokoj, wszystko. Powiedzial, ze to Gerry musiala je zlosliwie zabrac. Nikt inny o nich nie wiedzial. Musialem sie z nim zgodzic. Zwrocilem mu uwage, ze moze nie podobalo jej sie, iz jakas inna kobieta daje mu taki niezwykly prezent. To by wyjasnialo, dlaczego zachowala sie wtedy tak dziwnie.
– Co sadzil o panskiej teorii?
– Nie zgadzal sie z nia. Powiedzial, ze takie kabotynskie sceny sa bardzo czeste. Domyslam sie, ze bardziej zalezalo mu na odzyskaniu listow niz na analizie zachowania zony. Rozstalismy sie w zgodzie. Obiecal, ze zadzwoni, gdy tylko listy sie odnajda. Powiedzialem, ze chetnie spotkam sie z nim przy sniadaniu, ale on wymeldowal sie wczesnie rano. Wiecej nie mialem od niego wiesci.
Diamond gestem zaprosil Wigfulla i Daltona do zadawania pytan, ale tylko pokrecili glowami. Zakonczyl rozmowe i rozlaczyl sie.
Nikt sie nie poruszyl.
– Po co ta tajemnica? – zapytal Wigfull po chwili milczenia.
– Jak to?
– O pani Didrikson. Dlaczego Jackman nic powiedzial nam, ze to Dana Didrikson dala mu listy?
– Szukasz odpowiedzi – powiedzial Diamond – czy, jak sie domyslam, juz ja znasz?
Wigfull rozlozyl rece na znak, ze odpowiedz jest oczywista.
– Oslaniaja. Wie, ze zabila mu zone, i chce ja chronic.
– Niezbyt mu sie to udalo – mruknal Diamond.
– Spodziewal sie, ze to wyjdzie na jaw, ale nie chcial tego zrobic sam.
– Dlaczego?
– Bo jej nie potepia. Uwaza, ze powinno ujsc jej to plazem. Mozliwe, ze ja kocha.
Zaskoczeni wygloszona z przekonaniem analiza bylo prawie tak duze jak niedowierzanie Diamonda, ze stac na nia wlasnie Wigfulla, wtyke komendy glownej. Nie mial nic przeciwko temu, zeby czlonkowie jego sztabu wyglaszali oszalamiajace teorie… ale Wigfull? Mogl uznac, ze to zawrot glowy, chwilowa utrata rownowagi, ale nagle poczul cieplejsze uczucia do asystenta za to, ze stac go na ludzkie odruchy.
– Chcialbym uslyszec cos wiecej. Jaki mogla miec motyw?
– Milosc.
Diamond zerknal na Daltona, ale on zachowywal calkowita neutralnosc.
– To klasyczna sytuacja – powiedzial Wigfull, rozwijajac swoja teorie. – Jest samotna matka, niezbyt dobrze sie jej wiedzie, zaharowuje sie, zeby wysylac dzieciaka do prywatnej szkoly. Jackman to rycerz na bialym koniu, nieustraszony, przystojny facet, ktory wyrwal jej dziecko z objec smierci. Dowiaduje sie, ze jest profesorem, ze ma wielki dom i zone, ktora nie tylko czyni z jego zycia jedno pasmo udrek, ale nawet probowala go zabic. Dana widzi w Jackmanie rozwiazanie wszystkich swoich problemow. Gdyby tylko porzucilby zone… Klopot w tym, ze on tego nie robi. Jest tak rycerski i tak lojalny jako maz, ze nie planuje rozwodu. No i… – Podkreslil argumentacje, przeciagajac palcem po szyi. Ten gest nie zgadzal sie z faktami, ale wiadomo bylo, o co chodzi.
– Musimy z nia porozmawiac – powiedzial Diamond, zachowujac dla siebie ocene.
– Pozwoli pan, ze ja to zrobie? – zapytal Wigfull. Diamond sie usmiechnal. Nie byl to wspanialomyslny usmiech.
Rozdzial 8
W samochodzie Diamond rzucil pare ostrych slow, gdy przejechali wazny skret, bo Wigfull, ktory pilotowal, za pozno go pokazal. Wigfull, zeby zalagodzic sytuacje, powiedzial, ze pani Didrikson (jej adres wzieli z ksiazki telefonicznej) mieszka miedzy Widcombe a Lyncombe, na srodkowym fragmencie mapy, ktory trudno odczytac, bo zalatano go kawalkiem tasmy samoprzylepnej. Jest jednak przekonany, ze uda mu sie znalezc inny dojazd. Diamond, urazony posadzeniem, ze to on jest tym naprawiaczem o dwoch lewych rekach, odparowal atak, twierdzac, ze droga, na ktora wladowal ich Wigfull, nie zostala zbudowana dla nowoczesnych samochodow. Nigdy nie lubil wzgorz na poludnie od miasta, ich dziurawych jezdni, wzdluz ktorych ciagnely sie wysokie, kamienne murki i rosly drzewa iglaste tworzace ponury baldachim nad droga.
Wigfull siedzial cicho, dopoki nie pojawil sie nowy problem. Nie mogli zawrocic, musieli wiec pojechac stromo pod gore jezdnia tak waska, ze powinna zostac oznaczona jako jednokierunkowa. Na dowod, ze tak nie bylo, wyjechala im naprzeciw furgonetka pocztowa. Musieli sie cofac. Za drugim podejsciem przebyli trzy czwarte drogi, gdy na szczycie wzgorza pojawil sie inny woz, czerwony mini, maly, ale wystarczajaco duzy, by zablokowac przejazd. Wedlug ogolnie przyjetych zasad kierowca powinien ustapic i cofnac sie, a jednak jechal dalej z wlaczonymi swiatlami drogowymi.
– Wiesz, co mowia w wydziale ruchu – powiedzial Diamond. – Zawsze trzeba uwazac na tych, co nosza
