kapelusze i prowadza czerwone samochody. To wyraznie typowy okaz. – Zatrzymal samochod.

– Zalatwie to – zaproponowal Wigfull i odpial pas. Atmosfera stanowczo sie poprawila, gdy razem staneli wobec zawady.

Diamond jeszcze raz spojrzal na kierowce, ktory tez sie zatrzymal.

– Nie. Daj mu spokoj. Ma chyba dziewiecdziesiatke, biedny stary piernik. Pewnie zapomnial, jak sie wrzuca wsteczny.

– No to nie powinien wyjezdzac.

Wigfull byl przekonany, ze wspolczucie jest skierowane pod niewlasciwym adresem. Mial juz dosyc. Dlaczego bezmyslnemu starcowi wszystko ma ujsc na sucho?

– Cos mi mowi, zeby go zostawic w spokoju, John – powiedzial Diamond, odwrocil sie i cofnal w dol wzgorza.

– Ide o zaklad, ze nie zrobilby pan tego w Londynie – mruknal Wigfull.

– Masz racje. Zmieklem, odkad tu jestem.

– Nie zauwazylem.

U podnoza wzniesienia starzec dodal gazu i minal ich, lekkomyslnie zdejmujac reke z kierownicy, zeby uniesc kapelusz.

– Widzisz? – rzucil Diamond. – Grzecznosc za grzecznosc.

Za trzecim razem im sie udalo. Skrecili w prawo na szczycie, pokonali dwa ostre zakrety i znalezli nazwe ulicy wykuta na murze. Wysoko nad jezdnia znajdowal sie taras z szescioma malymi, georgianskimi domkami, odsunietymi od ulicy. Kazdy mial wlasna, zelazna furtke. Dom pani Didrikson byl drugi z kolei. Podobnie jak pozostale domagal sie malowania. Mial mnostwo zaciekow pod gzymsem i parapetami. Zatrzymali sie przed nim i wspieli po trzech kamiennych stopniach do pomalowanych na niebiesko drzwi.

– Ktos jest w srodku – zauwazyl Wigfull.

– Dobrze. Nie chcialbym za czesto powtarzac tej wyprawy.

Otworzyl im chlopiec w szarych spodniach, bialej koszuli i prazkowanym krawacie jednej z najbardziej ekskluzywnych szkol w okolicy. Prawdopodobnie byl to chlopak, ktorego profesor Jackman wyciagnal z jazu Pulteney.

– Witaj, synu – pozdrowil go Diamond. – Czy matka jest w domu? Na to przyjacielskie powitanie padla nastepujaca odpowiedz:

– Nie kupujemy niczego od domokrazcow.

Chlopiec byl miedzy dwunastym a czternastym rokiem zycia. W tym wieku rysy staja sie nieproporcjonalne i nadaja twarzy wyraz niecheci do procesu wzrostu albo niecheci do swiata w ogole.

– Jestesmy z policji – powiedzial Diamond.

– Gdzie macie nakaz?

– Jak sie nazywasz, synu?

– Matthew.

– Matthew i co dalej?

– Didrikson.

– Matthew Didrikson, ogladasz czasem Gliny?

– Czasami.

– Wiec powinienes bardziej uwazac. Niepotrzebne sa nam nakazy, chyba ze chcemy dokonac przeszukania. Chcielibysmy tylko zobaczyc sie z twoja mama. Pytam, czy jest w domu?

– Wyszla do pracy – odparl chlopiec.

– Wejdziemy i zaczekamy. – Diamond zrobil krok do przodu. Chlopiec wyzywajaco stanal w drzwiach, potem odsunal sie, kiedy Diamond wstawil wielka stope w szpare.

Stojacy za nim Wigfull zobaczyl jakis ruch w holu.

– Ktos wychodzi tylnymi drzwiami! – powiedzial.

– Lap go.

Po pierwszym susie poscigu Diamonda zatrzymal zlosliwy kopniak w krocze. Jak zrobilby to kazdy byly rugbista, zareagowal na smigniecie nogi gwaltownym skretem polaczonym ze sciagnieciem ud. Ten ruch uratowalby go, gdyby nie nabral kilogramow, odkad zarzucil gre. Zwinnosc nie dorownala intencjom. Kopniak moglby wywolac wieksze szkody, gdyby Matthew Didrikson nosil skorzane buty, a nie gumowe, ale i tak Diamond odniosl wrazenie, jakby wbil sie w niego pocisk na podczerwien i jednoczesnie tarmosil go rottweiler. Chlopiec poszedl za ciosem i schylil sie blyskawicznie, zeby zlapac Diamonda za biodra.

Dzialajac instynktownie, komisarz odepchnal go i runal na czworaki, ryczac z bolu. Gdzies przed nim chlopiec rabnal o sciane.

Bol byl niewyobrazalny. Diamond mowil sobie, ze zaraz przyjdzie zdretwienie. Ale czy wytrzyma tak dlugo?

Oczy mial mocno zacisniete. Spoza wlasnych jekow uslyszal Wigfulla.

– Niech mi pan to zostawi. – Zbyteczna propozycja.

Stopniowo bol rozchodzil sie i stawal mniej intensywny. Diamond otworzyl oczy. Laly sie z nich potoki lez. I dobrze, pomyslal, bo watpil, czy organ przeznaczony do tego, zeby sie z niego lalo, bedzie jeszcze kiedykolwiek zdatny do uzytku. Rozejrzal sie za mlodocianym przestepca, ktory go okaleczyl. Matthew Didrikson rozsadnie rzucil sie do ucieczki przez drzwi frontowe.

Wciagajac sie po nodze od stolu, Diamond zdolal podniesc sie z podlogi. Jak zapasnik sumo rzucajacy sie na przeciwnika, kiwajac sie z boku na bok, zrobil kilka krokow do przodu i znalazl jakies krzeslo. Usiadl, nieswiadom niczego poza ogniem w kroczu. Nie wiedzial, jak dlugo siedzi. I nie obchodzilo go to.

– Dobrze sie pan czuje, komisarzu?

Podniosl wzrok.

To glupie pytanie zadal Wigfull.

– A czy dobrze wygladam? – Bol sprawial mu nawet dzwiek wlasnego glosu.

– Osoba, ktora widzialem, to bez watpienia pani Didrikson – powiadomil go Wigfull. – Niestety, nie zlapalem jej. Tyly domu wychodza na inna ulice. Przebiegla przez podworze i odjechala czarnym mercedesem. Spisalem numer.

– No to czego chcesz, zeby cie poklepac po ramieniu?

– Czy nie ma pan przy sobie radiotelefonu?

– A co ja bym robil z tym przekletym radiem?

– Moglibysmy nadac informacje.

– Na stoliku obok ciebie stoi telefon – powiedzial Diamond. – No, dalej, czlowieku! – Kiedy to powiedzial, poczul sie troche lepiej.

Wigfull zadzwonil i zaalarmowal patrole drogowe.

– W tak szybkim samochodzie bedzie prawdopodobnie chciala dojechac do autostrady – powiedzial, odkladajac sluchawke. – Przy odrobinie szczescia zlapia ja w godzine. Smieszne, ale dzieki temu posunelismy sie mocno naprzod. Paniusia popelnila blad i potwierdzila, ze jest podejrzana numer jeden. Jeszcze tego pozaluje. Niech pan slucha, chce pan, zebym poszukal jakiegos srodka przeciwbolowego?

– Pierwsza rozsadna rzecz, jaka powiedziales – mruknal Diamond.

Chwile pozniej siadal chwiejnie na miejscu dla pasazera w swoim samochodzie. Kodeina, ktora Wigfull znalazl w lazience, zaczynala dzialac. Wigfull ostroznie zamknal za nim drzwi, przeszedl dookola i usiadl za kierownica.

Zakaszlal z zaklopotaniem.

– Co znowu? – zapytal Diamond.

– Kluczyki.

– Dlaczego nie pomyslales o tym wczesniej? Dlaczego ja o tym nie pomyslalem? – Nic nie jest tak przykre, jak szukanie czegos w kieszeni, kiedy siedzi sie w samochodzie, ani tak niebezpieczne, kiedy boli cie na dole.

Z bolem i wysilkiem Diamondowi udalo sie wyciagnac kluczyki. Wreczyl je Wigfullowi i odjechali. Nie zaproponowal, ze bedzie szukal drogi na mapie. Wigfull powinien pamietac. Wzieli dwa ostre zakrety i zjechali w lewo, na szczyt waskiego wzgorza, ktore sprawilo im tyle problemow, kiedy jechali pod gore. Wigfull zatrzymal samochod.

– Znowu? O nie!

Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату