zostala nazwana na czesc kogos, kto nazywal sie Robert Gay i byl wlascicielem gruntow, na ktorych ulica zostala wytyczona.

– Wielkie rzeczy! – powiedzial Mat. Ale udalo nam sie sporzadzic liste bylych mieszkancow i gosci. Na tej liscie znalezli sie John Wood, Tobias Smollett, Josiah Wedgwood, Jane Austen i William Friese-Green. Matthew spisal te nazwiska i oswiadczyl, ze o zadnym z nich nie slyszal.

– Musisz sie czegos o nich dowiedziec. Taki jest cel tego cwiczenia – tlumaczylam, probujac wykrzesac z niego troche entuzjazmu. – Pojdziemy teraz do ksiegozbioru podrecznego i pokaze ci, gdzie szukac.

Zostawilam go, gdy robil notatki ze slownika biograficznego, i poszlam wykupic nowy bilet parkingowy. Obok samochodu czekala wielka znajoma, niezbyt mile widziana osoba.

Molly Abershaw oznajmila, ze to chlopaki z postoju zauwazyly moj woz. Mowili, ze pewnie niedlugo bede wracac. Tego dnia byla w kolorowym poncho, ktore prawdopodobnie kupila w sklepiku z wyrobami rzemiosla latynoamerykanskiego.

– Pomyslalam, ze chcialaby pani dostac swiezy egzemplarz. – Wreczyla mi „Evening Telegraph”.

Reportaz nosil tytul „Profesor idzie na ratunek”. Przeczytalam go szybko. Bylo jasne, ze razem z Matem moglibysmy oszczedzic sobie klopotow, gdybysmy usiedli przy telefonie, zamiast zagladac przez mur John Brydon House. Potwierdzono, ze to profesor Jackman byl bohaterem znad jazu Pulteney.

Molly Abershaw sie rozpromienila.

– Musze przyznac, ze jestem bardzo z tego zadowolona. Ten reportaz jest moj od samego poczatku. To naprawde daje satysfakcje, kiedy mozna wszystko przesledzic krok po kroku.

– Rozmawiala pani osobiscie z profesorem?

– Tak, Mat dal mi namiary. To inteligentny chlopak.

– Ma pani na mysli Mata?

Molly Abershaw zatrzesla sie ze smiechu.

– Obu, ale mowilam o Matcie. – Ze sposobu, w jaki sie usmiechala, jasno bylo widac, ze chowa cos w zanadrzu.

– Pozwoli pani, ze porozmawiam z Matem?

– A mam wyjscie? – odparlam realistycznie. Nie chcialam sie spierac. – Odbiera telefony pod moja nieobecnosc.

– I jest bardzo zdolny. Wiekszosc dzieci w jego wieku odpowiada monosylabami. Jestem pewna, ze to zasluga szkoly.

– Byc moze. – Bylam czujna. Nie chcialam, zeby w gazecie znow wspomniano szkole. Mat tez by tego nie chcial.

– Musze zapytac, czy chce pani spotkac sie z profesorem Jackmanem, zeby mu podziekowac osobiscie?

I teraz Mat wypaplalby wszystko o incydencie przy John Brydon House. Ale dzieki panu Fortescue i pracy domowej z historii prasa nie dostala sensacyjnej historyjki.

– Z pewnoscia znajdziemy jakis sposob, zeby wyrazic wdziecznosc – odparlam, starannie dobierajac slowa.

– Moge zaaranzowac spotkanie.

– To chyba nie bedzie potrzebne – rzucilam szybko.

– Nie chce sie pani z nim spotkac?

– Chce, ale… – zaczelam mieknac.

– Uscisnac mu dlon i w ogole?

– Chyba tak.

– Jutro bedzie w ksiegarni Waterstone’s. Ted Hughes podpisuje tam swoje wiersze, wszyscy miejscowi intelektualisci zostali zaproszeni.

– Prawdopodobnie mnie nie wpuszcza.

– Dlaczego? Spotkanie jest otwarte dla wszystkich. Na tym polegaja takie imprezy. Chodzi o sprzedaz ksiazek. Moze pani z Matem podejsc cicho do profesora i porozmawiac z nim spokojnie przy herbacie. To znacznie latwiejsze niz telefonowanie do niego do domu czy wizyta na uniwersytecie.

Zawahalam sie. Rzeczywiscie, to wydawalo sie najmniej klopotliwe.

– I Mat nie bedzie musial zwalniac sie ze szkoly – dodala Molly Abershaw.

– W niedziele spiewa na mszy.

– Po poludniu?

Przyznalam, ze nie znajdzie sie chyba lepsza okazja, zeby wyrazic wdziecznosc profesorowi. A ze jestem prozna istota, od razu zaczelam sie zastanawiac, w co sie ubrac.

– Pewnie sie tam spotkamy – dodala Molly Abershaw.

Rozdzial 5

W niedziele w porze lunchu w ksiegarni Waterstone’s klebilo sie od ludzi, ktorzy chcieli zobaczyc poete albo dostac jego autograf. Razem z Matem stalismy z boku, na wzglednie spokojnej przestrzeni miedzy fantastyka a powiesciami detektywistycznymi. Wypatrywalismy innego waznego czlowieka.

Mat, mimo protestow, wlozyl szkolna marynarke w czerwone i biale paski, szare spodnie, biala koszule i krawat. Powiedzialam mu, ze przy takiej okazji nie moze sie pojawic w swoim zwyczajnym, niedzielnym stroju – podkoszulce i dzinsach, ktore chorzysci nosza pod sutannami podczas mszy w opactwie. Gderal, ze gdyby zobaczyli go koledzy z klasy, jak idzie Milsom Street w mundurku szkolnym, przy najblizszym spotkaniu zamieniliby mu zycie w pieklo. Powiedzialam mu, ze moi koledzy taksowkarze tez by mnie skrytykowali, gdyby zobaczyli mnie w spodnicy.

– To on! – powiedzial nagle Matthew.

– Gdzie?

– W tej grupce, z tylu, przy ksiazkach.

– Ksiazki sa wszedzie wokol nas.

– Pod sciana, pod napisem „Beletrystyka”, przed kobieta w zielonym kapeluszu. Stoi z wysokim czarnym i lysym z muszka.

– Czy to on? – zapytalam. – Wydawalo mi sie, ze jest wyzszy, kiedy widzialam go w telewizji.

– To na pewno on – upieral sie Matthew. – I jest wysoki.

– No tak, jest. Rzeczywiscie, podobny. Masz racje.

Profesor Jackman z ozywieniem rozmawial z ludzmi, ktorzy przy nim stali. Z czarnym wasikiem, rozbieganymi oczami i gestykulacja, podkreslajaca to, co mowil, wygladal raczej na gondoliera targujacego sie o zaplate niz na naukowca. Najwyrazniej byl czlowiekiem komunikatywnym. Bez watpienia warto chodzic na jego wyklady. Zlapalam sie na tym, ze chce podejsc blizej, zeby uslyszec, co mowi. Ale paralizowala mnie perspektywa przerwania mu, zeby przedstawic syna. Nie bylam w stanie przewidziec jego reakcji.

Matthew tez wzdragal sie przed wykorzystaniem okazji, kiedy wreszcie sie nadarzyla.

– Wlosy mu teraz bardziej stercza niz wtedy, kiedy go widzialem – powiedzial. Najwyrazniej chcial zyskac na czasie. – Ale wtedy byly mokre. I nie nosil marynarki.

– Jest szyta na miare, tak mysle – mruknelam. – Musi mu byc goraco.

– Mnie tez.

– Tam stoi pani, ktora rozlewa sok pomaranczowy – powiedzialam. – Moze sprawdzimy, czy kazdy moze sie napic?

Ledwie zrobilismy kilka krokow, poczulam, jak ktos lapie mnie za ramie. Zrobilo sie cieplej, gdy uslyszalam brzek bizuterii. Molly Abershaw znalazla nas.

– Idziecie w zlym kierunku, kochani. On jest tam. Alez ty elegancko wygladasz, Mat. Chodzcie, przedstawie was.

Przepchnela sie przez sale. Szlismy za nia z Matem jak piechota za czolgiem. Grupka skupiona wokol profesora nadal z uwaga sluchala jego slow.

– Profesor Jackman?

– Tak? – Odwrocil sie z uniesionymi brwiami, bo przerwano mu w pol slowa.

Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату