– Za co?
– Za nieostrozna jazde. To wystarczy.
– To absurd.
– Przykro mi. Tak, jest pani zatrzymana.
– Co to znaczy?
– To znaczy, ze mozemy pania przetrzymac przez dobe albo trzydziesci szesc godzin, jesli tak postanowie.
Warga jej zadrzala.
– Jutro musze byc w pracy. Szef bedzie chcial, zebym go wozila.
– No to bedzie musial skorzystac z taksowki, prawda? – Spojrzal na Wigfulla. – Zatrzymaj tasme. Wkrotce bedzie nam potrzebna nowa.
Rozdzial 2
Zanim wrocimy, John…
– Tak?
– Slowko.
Wigfull uniosl wysoko brwi. Z tymi swoimi operetkowymi wasami wygladal tak, jakby naprawde nie mial pojecia, o co chodzi Peterowi Diamondowi. Detektywi zostawili Dane Didrikson w pokoju przesluchan, zeby przemyslec to, czego do tej pory nie ujawnila, i kazdy z nich zajal sie tym z osobna – Diamond przy swoim biurku, Wigfull przy telefonie, w dyzurce. Teraz staneli oko w oko u szczytu schodow.
Diamond przeszedl do rzeczy.
– Pojawilo sie miedzy nami nieporozumienie. Ja jej daje mowic, a ty wsadzasz kij miedzy szprychy.
– Na przyklad…?
– Do cholery, doskonale wiesz, o co mi chodzi.
– Panie Diamond, jesli ma mi pan cos za zle, wolalbym, zeby wylozyl pan to jasno.
Diamond z trudem opanowal przyplyw zlosci.
– John, w tym jest cos bardziej zasadniczego. Nie nadajemy na tych samych falach. Ty z zasady jestes wrogo nastawiony do kobiet, i to widac.
– Wrogo nastawiony? Przeciez nam uciekala.
– Co nie znaczy, ze mamy na nia naciskac.
– Oczywiscie – mruknal jadowicie Wigfull, jasno dajac do zrozumienia, ze taka gadka ze strony czlowieka, ktory wsadzil Hedleya Missendale’a, niewiele wnosi.
Diamond nie dal sie zbyc.
– Naszym celem jest wydobycie prawdy.
– Tak, a prawda jest taka, ze zadurzyla sie w Jackmanie i zamordowala jego zone.
Wigfullowi wydawalo sie to az nazbyt oczywiste.
– Moze masz racje, ale to ma takze inny wymiar – powiedzial Diamond.
– Lzawa historyjka, o to chodzi?
– Nie wiem. Z pewnoscia wyjdzie wiecej, jesli damy jej szanse, zeby nam powiedziala.
– Innymi slowy chce pan, zebym trzymal niewyparzony jezor za zebami. Nutka autoironii byla ustepstwem, krokiem wstecz od zimnej wrogosci i Diamond usmiechem okazal, ze przyjmuje to do wiadomosci.
– Szansa juz minela. Okopala sie. Musimy cos z tym zrobic, ale z glowa. Wedlug mnie nie zareaguje na grozby.
– W porzadku, juz powiedzialem, ze bede milczal.
– Nie. Chce, zebys sie wtracal. Pomaga mi to, ze panujesz nad szczegolami. Tak do niej podejdziemy, prawda, sprawdzajac jej wersje za pomoca faktow, o ktorych wiemy, ze sa prawdziwe. Razem, John, jako zespol.
Wigfull odpowiedzial niechetnym skinieniem glowy. Dosc ostro zapytal tez, jaka linie przyjmie teraz przesluchanie.
Diamond wiedzial, czego chce. Zaczna od zasugerowania Danie Didrikson, ze byla w domu Jackmana w dniu morderstwa. Bez wzgledu na jej odpowiedz kaza jej zdac sprawe z jej czynnosci w tamten poniedzialek. Dopiero kiedy beda dysponowali obrazem calego jej dnia, sprobuja zglebic jej motywy albo wykazac niespojnosci w zeznaniach. Bylo to przesluchanie zlozone, ulubione przez instruktorow w szkolach policyjnych i Wigfull nie mogl temu niczego zarzucic. Diamond, zeby dodac ludzkiego wymiaru tej rozmowie, dodal, ze odbedzie sie to jego osobistym kosztem, gdyz jego zona, Stephanie, wykorzystuje pozne powroty meza jako amunicje w kampanii o zmodernizowanie kuchni. Sklada mu poznym wieczorem przypalone ofiary.
– Powinien jej pan kupic kuchenke mikrofalowa – doradzil Wigfull.
– Nie mam do nich zaufania.
– To nowa technologia. Bez naszej nie wiedzialbym, jak zyc.
– Tak tez myslalem – powiedzial Diamond, sklonny wierzyc, ze dom Wigfulla nie da sie odroznic od salonu sprzedazy urzadzen elektrycznych.
– Byc moze widzial mnie pan przed chwila przy telefonie – kontynuowal Wigfull. – Nie dzwonilem do zony. Nie robie tego, odkad mamy mikrofalowke. – Kiedy Diamond myslal o przyczynie i jej skutku, Wigfull dodal niedbale, ale z lobuzerska nutka.
– Prawde mowiac, zadzwonilem do Buckle’a, pracodawcy pani Didrikson.
– Po co?
– Powiedzialem mu, ze pani Didrikson jutro nie przyjdzie do pracy.
– Czy nie bylo troche za pozno?
– Zlapalem go w domu.
– Rozumiem. – Diamond, nieco zbity z pantalyku, ale czujny, poszedl do pokoju przesluchan. – Jestem pewien, ze bedzie ci wdzieczna.
Uslyszal za soba, jak Wigfull mowi podniesionym glosem.
– Nie zrobilem tego z uprzejmosci, panie Diamond. Zapytalem, czy stawila sie do pracy w poniedzialek, jedenastego wrzesnia.
Diamond obrocil sie na piecie.
Wigfull wygladal jak zadowolony kot, lezacy na poduszce.
– I nie stawila sie. Buckie sprawdzil w zapiskach. Wziela dzien wolnego. W dniu morderstwa nie bylo jej w pracy. – Rozdzielal slowa jak aktor, konczacy odcinek sluchowiska radiowego. Brakowalo tylko glosnej muzyki.
Diamond jej nie zapewnil. Zaledwie kiwnal glowa.
– Wiedzial pan o tym? – Wigfull az zapial z niedowierzania.
– Zeznania przyniesli chlopcy, ktorzy chodzili po domach. Wlasnie je przeczytalem. Widziano, jak kobieta w czarnym mercedesie skrecala na podjazd John Brydon House krotko po jedenastej pietnascie.
Naprawde czul sie zadowolony.
Kiedy wrocili, stala tylem do drzwi i w jej postawie bylo widac napiecie. Smukla postac patrzaca przez okno na swiatla Bath z ramionami zalozonymi na piersi. Diamond pomyslal o tym, jak malo dowiedzial sie o charakterze tej kobiety przez dwie, trzy godziny pytan i odpowiedzi. Wynikalo to czesciowo z tego, ze najwyrazniej wyuczyla sie swojej opowiesci na pamiec, wiedzac, ze wczesniej czy pozniej policja ja dorwie. Gladkie przedstawienie niewiele sugerowalo, nie liczac tych wybuchow rozdraznienia, kiedy Wigfull zaczal jej pod koniec przerywac. Wprawdzie emanowalo z niej silne poczucie obowiazku, czy to w stosunku do jej niegrzecznego syna, czy szemranego szefa, czy tez rycerza w lsniacej zbroi, profesora Jackmana, ale trzeba bylo jeszcze sprawdzic, ile jest obliczone na pokaz. Jedna rzecz Diamond zapamietal dobrze: mocne uczucie triumfu, towarzyszace jej opowiesci o poszukiwaniach listow Jane Austen, listow, ktore coraz bardziej zaczynaly wygladac na motyw