– Pewnie szukali listow Jane Austen.

– Niepotrzebnie sie fatygowali. Ja sam juz przeszukalem dom od strychu po piwnice. Porzadkowanie teczek zajmie mi cale miesiace.

Sterty ksiazek na podlodze salonu i zdjete ze scian zdjecia nie przeszkadzaly Diamondowi, nieraz juz widzial przeszukania. Sam je zlecal. Podniosl z fotela kopie konia z epoki Tang, postawil go na podlodze i ciezko usiadl, nie zdejmujac plaszcza przeciwdeszczowego.

– Wpadlem na chwile.

– Kawy?

– Do rzeczy. Chodzi o ksiazke pracy kierowcy, tak? Jackman pokiwal glowa.

– Zginela.

– Powinna byc w samochodzie.

– Ale jej nie bylo. W aktach policji nie ma nic na ten temat, sprawdzalem z adwokatem Diany. Powiedzial, ze gdyby byla, egzemplarz zostalby wyslany do prokuratury i udostepniony obronie.

– To prawda.

– A tam nie ma nic. Zadnej wzmianki o ksiazce kierowcy. Pan Siddons, adwokat, rozmawial z Dana. Ona twierdzi, ze zawsze trzymala ksiazke kierowcy w schowku samochodu.

– Byla tam, kiedy po raz ostatni prowadzila ten woz?

– W dniu, kiedy zabrales ja na przesluchanie. – W slowach Jackmana nie bylo sladu oskarzenia. Myslal o tym, co sam zrobil. – Bylem tak zmartwiony, gdy uslyszalem, ze ksiazki nie ma, ze popelnilem najwieksze glupstwo. Nie rozumialem wtedy, jak to moze jej zaszkodzic. Poszedlem na policje i zazadalem rozmowy z nadinspektorem Wigfullem. Zrobilem to na wlasna reke, nie informujac Siddonsa. Zapytalem Wigfulla, czy policja ma te ksiazke.

Diamond sie skrzywil.

– To bylo nierozsadne.

– Sluchaj, nie chce go oskarzac o utrudnianie wymiaru sprawiedliwosci czy cos w tym stylu. Byl bardzo uprzejmy. Powiedzialem mu, ze wedlug Dany ksiazka kierowcy byla w samochodzie. Odparl, ze jej nie znaleziono.

– John Wigfull nie powiedzialby ci tak, gdyby to byla nieprawda – odparl powaznie Diamond. Jego byly asystent zanadto byl policjantem, zeby mial kalac profesjonalizm niesprawdzonymi twierdzeniami.

Gregory Jackman nie znalazl u niego pociechy. Wydal z siebie dlugie, drzace westchnienie, swiadczace o tym, ze w glebi ducha jest bardziej zaniepokojony, niz to pokazuje po sobie. Stal sztywno przed bialym regalem, ogoloconym z ksiazek, jak podejrzany przed policyjnym fotografem.

– Popelnilem koszmarny blad, zwracajac na to ich uwage. Dalem prokuraturze karte atutowa. Siddons jest wsciekly. Mowi, ze moze nie zauwazyliby, jak istotny jest brak tej cholernej ksiazki kierowcy. Teraz beda sugerowali, ze Dana ja zniszczyla.

Powaga sytuacji dotarla w koncu do Petera Diamonda. Znikniecie ksiazki kierowcy prawie na pewno zostanie wykorzystane przeciwko oskarzonej.

Zapytal, co dokladnie powiedziala adwokatowi.

– Upiera sie przy tym, ze nigdy nie wyjmowala ksiazki z wozu, nie liczac ostatniego dnia kazdego miesiaca, kiedy oddawala ja do sprawdzenia w biurze Realbrew. Zawsze zwracano ja nastepnego dnia. Mowi prawde. Wiem o tym.

– Czy pamieta jakies nieprawidlowosci? Jackman pokrecil powoli glowa.

– Nie. Mowi, ze wszystko zgadzalo sie ze stanem faktycznym. Ostatni wpis jest za dzien, w ktorym ja aresztowaliscie.

– Zaprosilismy ja na przesluchanie – poprawil go Diamond. – Wszystko zapisywala wlasnorecznie?

– Tak.

– Jest tego pewna?

– Calkowicie.

– Miejmy nadzieje, ze tak powie w sadzie. – Chwycil porecze fotela. – Nie dziwi mnie, ze twojego Siddonsa szlag trafil.

Jackman rozejrzal sie, jakby mial zamiar krazyc po pokoju, ale rozrzucone ksiazki i inne przedmioty sprawialy, ze bylo to niewykonalne. Tymczasem Diamond dokonywal rachunku sumienia.

– Biore na siebie czesc odpowiedzialnosci – wyznal. – To ja poruszylem ten temat.

A powinienem wziac pod uwage, do czego to moze doprowadzic, dodal w myslach. Danie Didrikson wyszloby na zdrowie, gdyby nie wspomniano o ksiazce kierowcy. Teraz bylo pewne, ze oskarzenie zapyta o nia, a im bardziej bedzie sie upierac, ze prowadzila ja prawidlowo, tym bardziej bedzie prawdopodobne, ze ja zniszczyla.

Poczul wyrzuty sumienia, ktore dolozyly sie do poczucia winy.

– Jesli pozwolisz, moze jednak napilbym sie tej kawy.

Kiedy Jackman krzatal sie po kuchni, Diamond, siedzac w fotelu, zaglebil sie w myslach. Prawdopodobienstwo, ze Dana Didrikson dokonala zabojstwa bylo duze, ale zaden porzadny glina nie mogl uznac jej winy za przesadzona. Wmieszal sie w sprawe i przechylil szale na jej niekorzysc.

Teraz sumienie nakazywalo mu znalezc cos, co przywrociloby rownowage.

Ale gdy Jackman wrocil z kawa, zaden z nich nie powiedzial niczego krzepiacego.

***

Nastepnego ranka w Realbrew Ales zaczal naprawiac swoje bledy.

– Nie – powiedzial recepcjonistce. – Nie jestem umowiony. Nie zapowiadamy swoich wizyt. Prosze laskawie poinformowac dyrektora, pana Buckle’a, jesli sie nie myle, ze ma goscia.

– Sprawdze, czy nie jest zajety. Panskie nazwisko, prosze?

– Diamond.

– Co mam powiedziec o celu wizyty, prosze pana?

– Skarbowka.

Podzialalo. Powiedziala tylko „o”, nacisnela guzik interkomu i cos powiedziala, zaslaniajac dlonia usta. Nie spuszczala wzroku z Diamonda, jakby celowal do niej z pistoletu.

Czekajac, az zaprowadza go na gore, wyobrazal sobie panike w gabinecie dyrekcji. Z tego co slyszal o Stanleyu Buckle’u, mogl wnioskowac, jego zwiazki z wladzami skarbowymi byly dosc niejasne.

– Stary, bedziesz musial byc dla mnie wyrozumialy. – Tak brzmi jak pierwsze slowa Buckle’a, kiedy doszlo do spotkania. – Za dwadziescia minut musze byc w Bristolu, a wiesz, jakie sa korki.

Wstal zza biurka i uscisnal dlon Diamonda, najwyrazniej nastawiona na rozbrojenie niebezpieczenstwa za wszelka cene. Dlon byla ciepla i wilgotna. Byl nizszy, niz wyobrazal go sobie Diamond, mial przyjemne rysy twarzy, gladko sczesane do tylu czarne wlosy, cofnieta linie czola. Buckie usmiechnal sie dobrotliwie i w kacikach ust zablyslo mu zloto. Wygladal na cwanego kombinatora z lekka nutka przedsiebiorczosci… Plowy garnitur, brazowa koszula i bladozolty krawat, ktory w domu mody okreslano zapewne jako w kolorze szampana. W klapie tkwil paczek rozy.

– Nic zajme panu wiele czasu – obiecal Diamond.

– Sprawy podatkowe, zgadza sie?

– Powiedzmy.

– Mam nadzieje, ze to nic osobistego? – Usmiech. Diamond pokrecil glowa. On tez potrafil byc przyjacielski.

– Wylacznie interesy. Panie Buckie, o ile wiem, prowadzi pan bardzo rozgalezione interesy w West Country.

– Duzo powiedziane – rzekl Buckie. – Troche importuje, poza interesami tutaj, na miejscu.

– Co pan importuje?

– Rozne drobiazgi, tanie zabawki, tego rodzaju rzeczy. Zaopatruje spora liczbe sklepow z zabawkami i materialami pismienniczymi w produkty z Dalekiego Wschodu.

– Z Japonii?

– Glownie z Hongkongu i Tajwanu.

Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату