Poslijcie po kapitana Marchewe, oto moja rada.

Kolejny wieczor przygniotl miasto warstwami mgly.

Kiedy Marchewa wrocil na komende, kapral Tyleczek wykrzywila sie do niego i wzrokiem wskazala trzy osoby siedzace ponuro na lawce pod sciana.

— Chca sie spotkac z oficerem! — szepnela. — Ale sierzant Colon jeszcze nie wrocil, a w gabinecie pana Vimesa nikt nie odpowiada na pukanie. Chyba go nie ma.

Marchewa rozciagnal usta w powitalnym usmiechu.

— Pani Palm — powiedzial. — I pan Boggis… i doktor Downey. Tak mi przykro. Jestesmy ostatnio dosc zapracowani, przy tym otruciu i tej sprawie z golemami…

Przewodniczacy Gildii Skrytobojcow usmiechnal sie takze, jedynie ustami.

— Wlasnie o sprawie otrucia chcemy porozmawiac — rzekl. — Czy znajdzie sie jakies… mniej publiczne miejsce?

— No… jest kantyna. O tej porze powinna byc pusta. Prosze tedy…

— Musze stwierdzic, ze dobrze sie wam powodzi — stwierdzila pani Palm. — Kantyna…

Urwala, gdy przestapila prog.

— Ludzie tutaj jedza? — spytala po chwili.

— Glownie to narzekaja na kawe — wyjasnil Marchewa. — I pisza raporty. Komendant Vimes bardzo pilnuje raportow.

— Kapitanie Marchewa — zaczal Downey. — Musimy z panem porozmawiac w bardzo powaznej sprawie, zwiazanej… Na czym usiadlem?

Marchewa pospiesznie zmiotl reka siedzenie krzesla.

— Przepraszam pana, ale ostatnio brakuje nam czasu na sprzatanie…

— Zostawmy to na razie, zostawmy. — Przewodniczacy Gildii Skrytobojcow pochylil sie, skladajac dlonie. — Kapitanie Marchewa, przyszlismy porozmawiac o tej strasznej sprawie otrucia lorda Vetinari…

— Naprawde powinni panstwo zaczekac na komendanta Vimesa…

— Jak sie zdaje, komendant Vimes przy licznych okazjach wyglaszal uwlaczajace Patrycjuszowi uwagi — zauwazyl Downey.

— Chodzi panu o „Powinien wisiec, ale trudno by znalezc taka oslizla line”? No tak. Ale wszyscy mowia takie rzeczy.

— A pan?

— No, ja nie — przyznal Marchewa.

— Slyszalem, ze osobiscie przejal kierowanie sledztwem w tej sprawie?

— Owszem. Ale…

— Nie wydalo sie to panu dziwne?

— Nie, sir. Nie, kiedy juz sie zastanowilem. Wydaje mi sie, ze ma jakas niezwykla slabosc do Patrycjusza. Powiedzial kiedys, ze jesli ktokolwiek mialby zabic Vetinariego, chcialby, zeby to byl on.

— Doprawdy?

— Ale usmiechal sie, kiedy to mowil. Tak jakby sie usmiechal, w kazdym razie.

— On, hm… praktycznie codziennie odwiedza jego wysokosc?

— Tak, prosze pana.

— I jak rozumiem, jego wysilki zmierzajace do wykrycia truciciela nie przyniosly sukcesu?

— Nie w scislym sensie, sir — odparl Marchewa. — Znalezlismy wiele sposobow, w jakie nie jest mu podawana trucizna.

Downey skinal glowa pozostalej dwojce.

— Chcielibysmy obejrzec gabinet komendanta — oswiadczyl.

— Nie jestem pewien, czy to…

— Prosze sie bardzo dobrze zastanowic. Nasza trojka reprezentuje wiekszosc gildii w miescie. Uwazamy, ze istnieja wazne powody, by zbadac gabinet komendanta. Oczywiscie, pan bedzie nam towarzyszyl, kapitanie, by dopilnowac, czy nie robimy nic nielegalnego.

Marchewa byl wyraznie zaklopotany.

— No, mysle… jesli pojde z panstwem…

— Otoz to — rzekl Downey. — Zalatwimy to oficjalnie.

Marchewa wskazal im droge.

— Nie wiem nawet, czy juz wrocil — powiedzial, otwierajac drzwi. — Jak wspomnialem, jestesmy… Oj.

Downey spojrzal zza progu na spoczywajaca bezwladnie w fotelu postac.

— Jak sie zdaje, sir Samuel jest obecny — stwierdzil. — Ale jedynie cialem, nie duchem.

— Az stad czuje alkohol — dodala pani Palm. — To straszne, co alkohol robi z czlowieka.

— Cala flaszka najlepszego bearhuggera — zauwazyl pan Boggis. — Niektorym wystarcza, co?

— Przeciez on od roku nie wypil ani kropelki! — Marchewa potrzasnal nieruchomym Vimesem. — Chodzi na spotkania o tym i w ogole!

— Rozejrzyjmy sie… — rzucil Downey. Otworzyl szuflade biurka. — Kapitanie Marchewa! — zawolal. — Zechce pan poswiadczyc, ze w szufladzie znajduje sie torba szarego proszku? Teraz…

Dlon Vimesa wysunela sie blyskawicznie i zatrzasnela szuflade na palcach skrytobojcy. Cofajacy sie lokiec trafil go w zoladek, a kiedy Downey zgial sie, Vimes przedramieniem przylozyl mu w nos.

Dopiero wtedy otworzyl oczy.

— Co jest? Co sie dzieje? — Rozejrzal sie. — Doktor Downey? Pan Boggis? Marchewa? Hm?

— Czo?! Czo?! — wrzeszczal Downey. — Uderzyles mie!

— Tak mi przykro — zapewnil Vimes. Troska promieniowala z calej jego postaci, gdy odsunal fotel, trafiajac Downeya w krocze, i wstal. — Obawiam sie, ze sie zdrzemnalem. I oczywiscie, kiedy sie ocknalem i zobaczylem, ze ktos okrada moje…

— Jestes w sztok pijany, czlowieku! — przerwal mu Boggis.

Vimes spowaznial natychmiast.

— Doprawdy? W Quirmie przy mlynie chrzaszcz brzmi w trzcinie pod stolem z powylamywanymi nogami — warknal, dzgajac Boggisa palcem w piers. — Pod wsciekle powylamywanymi nogami stolu piekielny chrzaszcz demonicznie brzmial w cuchnacych trzcinach przy nieznanym mi blizej mlynie w Quirmie. Mam kontynuowac? — Szturchal dalej, az cofajacy sie Boggis przylgnal plecami do sciany. — Bo lepiej nie bedzie!

— A czo z ta paczka?! — krzyknal Downey, jedna reka zaciskajac cieknacy nos, a druga machajac w strone biurka.

Vimes wciaz mial na twarzy wsciekly, ponury usmiech.

— A tak, rzeczywiscie — rzekl. — Tu mnie macie. To bardzo niebezpieczna substancja.

— Przyznaje pan!

— W samej rzeczy. I nie mam chyba innego wyjscia, niz szybko pozbyc sie dowodu…

Chwycil torbe, rozerwal ja, przechylil i wieksza czesc zawartosci wsypal sobie do ust.

— Mmm… — powiedzial, dmuchajac proszkiem na wszystkie strony. — Czuje mrowienie na jezyku!

— Przeciez to arszenik! — szepnal Boggis.

— Dobrzy bogowie, naprawde? — Vimes przelknal. — Zadziwiajace. Mam tutaj na dole takiego krasnoluda, wiecie, prawdziwy spryciarz, caly czas siedzi przy roznych pipetach, odczynnikach i takich roznych, i sprawdza, co jest, a co nie jest arszenikiem. A pan tak od razu potrafil to rozpoznac, od pierwszego rzutu oka! Godne podziwu, musze przyznac.

Upuscil naderwany pakiet Boggisowi na dlon, ale zlodziej cofnal reke i torba upadla, rozsypujac zawartosc na podloge.

— Przepraszam… — Marchewa przykleknal i obejrzal proszek.

Policjanci tradycyjnie wierza, ze potrafia rozpoznac kazda substancje, wachajac ja i ostroznie kosztujac. W strazy zaprzestano tej praktyki, kiedy funkcjonariusz Flint wsadzil palec do czarnorynkowej partii chlorku amonu zmieszanego z radem, oblizal, powiedzial: „Tak, to stanowczo slab wurble wurble szlup”, po czym musial spedzic trzy dni przywiazany do lozka, dopoki pajaki sobie nie poszly.

Mimo to Marchewa stwierdzil:

Вы читаете Na glinianych nogach
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату