znalazl jeszcze troche sily i sie podciagnal, prawda? Posagi sie nie skladaja, kiedy sa roztrzaskane.

— Jak sobie chcesz. Ma juz gotowa noge.

Colon zdolal zerknac w dol przez te niewielka i brzydko pachnaca przestrzen miedzy murem a wlasna pacha. Zobaczyl tylko strzepy mgly i slabe lsnienie.

— Pewien jestes? — zapytal.

— Jak ganiasz po szczurzych norach, to uczysz sie widziec po ciemku. Inaczej jestes trupem.

Cos zasyczalo daleko pod stopami Colona.

Jedna obuta stopa i palcami drugiej sierzant zaczal drapac o cegly.

— Ma ciutke problemow — stwierdzil swobodnym tonem Ciut Szalony Artur. — Wyglada na to, ze zlozyl sobie kolana w druga strone.

Dorfl siedzial zgarbiony w zapomnianej piwnicy, gdzie spotykaly sie golemy. Od czasu do czasu podnosil glowe i syczal. Czerwony blask wylewal mu sie z oczu. Jesli cokolwiek plynelo z powrotem przez to lsnienie, wlatywalo przez oczodoly w czerwone niebo za nimi, to tam…

Dorfl kulil sie pod blaskiem wszechswiata. Jego pomruk byl odlegly, przytlumiony, nie mial z Dorflem nic wspolnego.

Slowa staly wokol horyzontu, siegajac az pod niebo.

I jakis glos powiedzial spokojnie: „Sam jestes swoim wlascicielem”. Dorfl ogladal te scene znowu i znowu, widzial zatroskana twarz, dlon siegajaca w gore, przeslaniajaca widok, czul nagla, lodowata wiedze…

— …swoim wlascicielem.

Ten glos odbil sie echem, wzniosl sie, przetoczyl tam i z powrotem coraz potezniejszy, az dzwiek pochwycil caly niewielki swiat pomiedzy Slowami.

Golem musi miec wlasciciela. Litery wyrastaly nad swiatem, ale echa oblewaly je, atakowaly niczym burza piaskowa. Pojawily sie pekniecia, pobiegly zygzakami po kamieniu, az wreszcie…

Slowa eksplodowaly. Ich plyty, wielkie jak gory, rozsypaly sie w strugi czerwonego piasku.

I wlal sie wszechswiat. Dorfl czul, ze chwyta go, przetacza, unosi w gore…

…i teraz golem znalazl sie wewnatrz wszechswiata. Czul go wokol siebie, jego szum, jego krzatanine, wirujaca zlozonosc, huk…

Nie bylo Slow pomiedzy toba a Nim.

Ty nalezales do Niego, On nalezal do ciebie.

Nie mogles odwrocic sie do Niego plecami, bo i tam byl, przed toba.

Byles odpowiedzialny za kazde Jego tykniecie, kazdy ruch.

Nie mogles powiedziec: „Takie mialem rozkazy”. Nie mogles powiedziec „To niesprawiedliwe”. Nikt nie sluchal. Nie bylo Slow. Byles swoim wlascicielem.

Dorfl orbitowal przez chwile wokol dwoch jasniejacych slonc, po czym odlecial znowu.

Nie „Nie bedziesz”. Powiedz: „Nie bede”.

Dorfl wirowal na czerwonym niebie, az zobaczyl przed soba ciemny otwor, ktory sciagal go ku sobie. Pomknal przez czerwony blask, a otwor sie powiekszal, przemknal po obrzezach pola widzenia…

Golem otworzyl oczy.

NIE MA WLASCICIELA!

Wyprostowal sie plynnie i wstal. Uniosl reke i wyciagnal palec.

Bez wysilku wbil go w sciane, gdzie kiedys toczyla sie dyskusja, a nastepnie pociagnal starannie przez pekajace cegly. Stracil kilka minut, ale czul, ze trzeba to powiedziec.

Dokonczyl ostatnia litere i wybil za nia rzad trzech kropek. Potem odszedl, pozostawiajac za soba trzy slowa:

NIE MA WLASCICIELA…

Blekitne obloki dymu z cygar przeslanialy sufit palarni.

— A tak, kapitan Marchewa… — mowil fotel. — Rzeczywiscie. Ale… czy to wlasciwy czlowiek?

— Ma takie znamie w ksztalcie korony. Widzialem. — Nobby staral sie pomoc.

— Ale jego pochodzenie…

— Wychowaly go krasnoludy. — Nobby skinal kieliszkiem na kelnera. — Jeszcze raz to samo, szefie.

— Nie wydaje mi sie, zeby krasnoludy mogly zagwarantowac wychowanie na wysokim poziomie — zauwazyl inny fotel. Inne zasmialy sie dyskretnie.

— Plotki i folklor — mruknal ktos.

— To bardzo duze, ruchliwe, a przede wszystkim skomplikowane miasto. Obawiam sie, ze sam miecz i znamie nie dowodza naleznych kwalifikacji. Potrzebny nam krol z rodu przyzwyczajonego do rozkazywania.

— Jak twoj, panie.

Rozlegl sie odglos ssania i siorbania — to Nobby zaatakowal nowa porcje brandy.

— Jasne, ze jestem przyzwyczajony do rozkazywania — przyznal, opuszczajac kieliszek. — Wiecznie mi ktos rozkazuje.

— Potrzebny nam krol, ktory uzyska poparcie wielkich rodow oraz najwazniejszych gildii.

— Ludzie lubia Marchewe — przypomnial Nobby.

— Och, ludzie…

— Zreszta kto tam wezmie te posade, musi cos zrobic z robota — stwierdzil Nobby. — Ten Vetinari ciagle tylko przeklada papiery. Co to za zabawa? Co za zycie, siedziec tak po calych dniach, martwic sie, ani chwili nie miec dla siebie? — Wyciagnal reke z pustym kieliszkiem. — Jeszcze raz to samo, kolego. Ale tym razem dolej do pelna. Po co komu taki wielki kieliszek, a w nim tylko troche nachlupane na dnie?

— Wielu woli rozkoszowac sie bukietem — powiedzial cicho wstrzasniety fotel. — Lubia wachac trunek.

Nobby przyjrzal sie kieliszkowi przekrwionymi oczami czlowieka, ktory slyszal plotki o tym, co wyczyniaja wyzsze sfery.

— Nie — uznal. — Ja dalej bede go sobie wlewal do gardla, jesli wam to nie przeszkadza.

— Gdybysmy mogli przejsc do rzeczy — wtracil niecierpliwie kolejny fotel. — Krol nie bedzie musial calego swego czasu poswiecac na rzadzenie miastem. Bedzie mial odpowiednich ludzi, ktorzy sie tym zajma. Doradcow. Ministrow. Osoby z doswiadczeniem.

— No to co bedzie musial robic? — zdziwil sie Nobby.

— Bedzie musial krolowac — wyjasnil fotel.

— Machac do tlumow.

— Zasiadac na bankietach.

— Podpisywac pisma.

— W obrzydliwy sposob zlopac dobra brandy.

— Krolowac!

— Wydaje sie, ze to niezla fucha — uznal Nobby. — Niektorym by pasowala, nie?

— Oczywiscie, krol musi byc taka osoba, ktora rozpozna aluzje, jesli ta spadnie mu na glowe z duzej wysokosci — powiedzial ktos ostrym tonem, ale inne fotele szybko go uciszyly.

Nobby po kilku probach odnalazl wlasne usta i zaciagnal sie cygarem.

— Zdaje mi sie… — powiedzial. — Mi sie zdaje… ze powinniscie znalezc kogos z jasniepanstwa, kto ma akurat duzo wolnego czasu, i powiedziec: „Ej, to twoj szczesliwy dzien. Pokaz no, jak machasz ta reka”.

— Aha! To znakomity pomysl. Czy jakies konkretne nazwisko przyszlo ci na mysl, panie? Moze jeszcze kropelke brandy?

— No, dzieki, prawdziwy z ciebie laskawca. Ale i ze mnie tez, nie? Zgadza sie, slugusie, lej do krawedzi. Nie, jakos nie wiem, kto by tu pasowal.

— Bowiem my, panie, myslelismy, zeby zaproponowac korone wlasnie tobie…

Nobby wytrzeszczyl oczy. A potem wydal policzki.

Prychanie dobra brandy w pokoju nie jest najlepszym pomyslem, zwlaszcza kiedy na drodze znajduje sie zapalone cygaro. Plomien trafil w sciane, gdzie pozostawil doskonala chryzanteme przypalonej boazerii. Jednoczesnie, zgodnie z fundamentalna zasada fizyki, fotel Nobby’ego z piskiem odjechal na kolkach w tyl i huknal

Вы читаете Na glinianych nogach
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату