— Pewnie chcial poplywac i pozarl go ananas — stwierdzil Ridcully. — Jak sie czuje bibliotekarz, panie Stibbons? Ma wygodne miejsce?
— Powinien pan wiedziec, nadrektorze — odparl Myslak. — Siedzi pan na nim od trzech kwadransow.
Ridcully spojrzal zdziwiony na swoj lezak. Byl pokryty rudym futrem.
— To jest…?
— Tak, prosze pana.
— Myslalem, ze moze nasz geograf przyniosl to ze soba…
— Nie z… no, z czarnymi paznokciami, nadrektorze.
Ridcully przyjrzal sie uwazniej.
— Powinienem wstac? Jak pan mysli?
— No, to w koncu lezak, nadrektorze. Bycie czyims siedzeniem to dla niego calkiem typowa dzialalnosc.
— Musimy znalezc lekarstwo, Stibbons. To zbyt dziwaczne…
— Hej, panowie…
Cos sie dzialo przed oknem. Centrum tego czegos byla wizja w rozu, choc trzeba przyznac, ze wizja z rodzaju kojarzonego raczej z halucynogenami o nieokreslonym dzialaniu.
W teorii nie ma sposobu, aby dama w pewnym wieku z godnoscia przeszla przez okno, jednak ta wlasnie czegos takiego probowala. Wlasciwie to poruszala sie z czyms wiecej niz godnoscia, ktora jest darmowo dodawana do krolow i biskupow — to, co demonstrowala, to raczej poczucie przyzwoitosci, ktore wytwarzane jest metodami domowymi, z lanego zelaza. Bylo jednak oczywiste, ze w pewnym momencie bedzie musiala pokazac fragment kostki, a teraz utkwila na parapecie w niewygodnej pozycji, starajac sie do tego nie dopuscic.
Pierwszy prymus odchrzaknal. Gdyby nosil krawat, w tej chwili by go poprawil.
— Ach — odezwal sie Ridcully. — Nieoceniona pani Whitlow. Niech ktos jej pomoze, Stibbons.
— Ja pomoge — wtracil pierwszy prymus odrobine szybciej, niz zamierzal [10].
Uniwersytecka gospodyni obejrzala sie, powiedziala cos do kogos niewidocznego za oknem, po czym sie odwrocila. Jej mina „krzyczenie na podwladne” dala sie przez moment zobaczyc, nim zastapil ja o wiele milszy wyraz „rozmowa z magami”.
Kierownik studiow nieokreslonych zirytowal kiedys pierwszego prymusa, mowiac, ze gospodyni ma twarz zlozona z samych podbrodkow. Rzeczywiscie przejawiala pewna polyskliwosc, kojarzaca sie ze swieca, ktora zbyt dlugo stala w cieple. W calej pani Whitlow nie bylo niczego chocby zblizonego do linii prostej — do chwili, kiedy odkryla, ze cos nie zostalo nalezycie odkurzone. Wtedy mozna by uzywac jej warg jako linijki.
Prawie cale grono profesorskie jej sie balo. Dysponowala niezwyklymi mocami, ktore nie do konca potrafili zrozumiec — jak zdolnosc sprawiania, by lozka byly poscielone, a okna umyte. Mag, ktory potrafil wzniesc skwierczaca od mocy rozdzke przeciwko straszliwym potworom z jakichs upiornych krain, byl mimo to zdolny do zlapania zmiotki do kurzu z niewlasciwego konca i wyrzadzenia sobie nia powaznej krzywdy. Tymczasem na jedno skinienie pani Whitlow ubrania byly prane, a skarpety cerowane[11]. Jesli ktos ja zdenerwowal, wiosenne porzadki w jego gabinecie zdarzaly sie czesciej niz zwykle — a ze dla maga jego pokoj jest czyms tak osobistym jak kieszen w spodniach, byla to naprawde straszliwa zemsta.
— Tak se pomyslalam, ze panowie zechca rankiem cos przegryzc — oswiadczyla, kiedy magowie pomogli jej zejsc na piasek. — Wiec pozwolilam se sciagnac dziewczyny, zeby przygotowaly zimna przekaske. Zaraz pojde i przyniese.
Nadrektor poderwal sie z lezaka.
— Doskonaly pomysl, pani Whitlow.
— Eee… rankiem? — powtorzyl pierwszy prymus. — Wyglada mi to raczej na wczesne popoludnie.
Jego ton jasno sugerowal, ze jesli pani Whitlow zyczy sobie, by byl to ranek, on nie bedzie protestowal.
— Predkosc swiatla plynacego przez Dysk — stwierdzil Myslak. — Jestesmy blisko Krawedzi, to prawie pewne. Usiluje sobie przypomniec, jak sie wyznacza godzine, patrzac na slonce.
— Na razie bym sie z tym wstrzymal — uznal pierwszy prymus, oslaniajac oczy dlonia. — W tej chwili jest zbyt jasno, zeby zobaczyc cyfry.
Ridcully z satysfakcja pokiwal glowa.
— Wszyscy chetnie cos zjemy — oswiadczyl. — Moze cos odpowiedniego na plaze.
— Wieprzowina na zimno z musztarda — powiedzial dziekan, budzac sie z drzemki.
— A czy sa moze te paszteciki, no wie pani, te z jajkiem w srodku? — zapytal wykladowca run wspolczesnych. — Chociaz zawsze uwazalem, musze zaznaczyc, ze to dosc okrutne wobec kurczat…
Rozlegl sie cichy odglos, bardzo podobny do tego, jaki wydaje czlowiek w wieku mniej wiecej siedmiu lat, kiedy wtyka sobie palec do buzi i wyciaga go szybko z puknieciem, ktore uwaza za niewiarygodnie smieszne. Myslak odwrocil glowe, bojac sie tego, co zobaczy…
Pani Whitlow z taca sztuccow w jednej rece bezskutecznie dzgala powietrze trzymanym w drugiej patykiem.
— Tylko go wyjelam, coby wszystko przeciagnac — tlumaczyla. — A teraz nijak nie moge znalezc miejsca, gdzie ten glupi kijek powinien lezec.
Tam, gdzie niedawno widnial ciemny prostokat prowadzacy do brudnej pracowni geografa, teraz byly tylko kolyszace sie palmy i zalany sloncem piasek. Scisle rzecz ujmujac, mozna by to uznac za poprawe pejzazu. Zaleznie od punktu widzenia.
Rincewind wynurzyl sie na powierzchnie, chciwie wciagajac powietrze. Wpadl do wodnej dziury. Znajdowala sie w… no, wygladalo to, jakby kiedys byla tu grota, a teraz zawalil sie strop. Dokladnie nad soba widzial wielki krag blekitu.
Tu i tam pospadaly kamienie, wiatr nawial piasku, zapuscily korzenie rosliny. Chlodno, wilgotno i zielono… jak oaza ukryta przed sloncem i wiatrem.
Wyczolgal sie z wody i rozejrzal, czekajac, az obcieknie. Miedzy kamieniami rosly pnacza. Kilka drzew zdolalo sie zakorzenic w szczelinach. Byl tu nawet kawalek plazy. Sadzac po plamach na skale, kiedys woda siegala o wiele wyzej.
A tam… Rincewind westchnal. Czy to nie typowe? Czlowiek trafial w jakis piekny, cichy zakatek, cale mile od ludzkich osiedli, i zawsze znalazl sie jakis artysta graffiti, ktory wszystko zapaskudzil. Calkiem jak wtedy, kiedy chowal sie w Gorach Morporskich i odkryl w jednej z najglebszych jaskin, ze jacys wandale namalowali cale stada glupich bawolow i antylop. Rincewind byl tak oburzony, ze starl je wszystkie. W dodatku zostawili dookola stosy starych kosci i roznych smieci. Niektorzy po prostu nie umieja sie zachowac.
Tutaj tez pokryli cale sciany rysunkami w bieli, czerwieni i czerni. Znowu zwierzeta, jak zauwazyl. Nawet nie wygladaly szczegolnie realistycznie.
Zatrzymal sie, ociekajac woda, przed jednym z nich. Ktos zapewne staral sie namalowac kangura — widac bylo uszy i ogon, i te klaunowskie stopy. Ale wygladaly nienormalnie, gdyz bylo tu tyle linii i kreskowan, ze rysunek wydawal sie… dziwny. Calkiem jakby artysta chcial nie tylko przedstawic kangura od zewnatrz, ale tez pokazac jego wnetrze, a potem jeszcze tego kangura w zeszlym roku i dzisiaj, i za tydzien, a przy okazji takze to, co sobie mysli. A wszystko to naraz, za pomoca odrobiny ochry i kawalka wegla drzewnego.
Rincewind mial wrazenie, ze kangur porusza sie w jego glowie.
Zamrugal, ale nadal czul bol. Zdawalo mu sie, ze oczy maja ochote pojsc sobie w dwie rozne strony.
Ruszyl szybkim krokiem dalej, nie zwracajac uwagi na pozostale rysunki. Rumowisko siegalo prawie do powierzchni, ale z drugiej strony otwierala sie przestrzen prowadzaca w ciemnosc. Wygladalo na to, ze wpadl do zawalonego tunelu.
— Przeszedles obok niego — powiedzial kangur.
Rincewind obejrzal sie. Zwierzak stal na skrawku plazy.
— Nie zauwazylem, kiedy tu wszedles — oswiadczyl. — A jak tu wszedles?
— Daj spokoj. Musze ci cos pokazac. Jesli chcesz, mozesz mnie nazywac Skoczek.
— Dlaczego?
— Jestesmy kumplami, nie? Jestem tu, zeby ci pomagac.
— O rany…