— Sam nie dasz rady pokonac pustkowi, koles. Myslisz, ze jak udalo ci sie przezyc do tej pory? Wsciekle trudno jest w tych dniach znalezc gdzies wode.

— Sam nie wiem. Ciagle tylko wpadam do… — Rincewind urwal.

— Wlasnie — stwierdzil kangur. — Troche to dziwne, nie?

— Ja… myslalem, ze zwyczajnie mam szczescie — odparl Rincewind. Zastanowil sie nad tym, co wlasnie powiedzial. — Musialem chyba stracic rozum.

Tu w dole nie bylo nawet much. Od czasu do czasu na powierzchni wody pojawiala sie zmarszczka, co niepokoilo, gdyz najwyrazniej nie bylo niczego, co mogloby ja wywolac. W gorze slonce wypalalo ziemie, a muchy roily sie jak… no, jak muchy.

— Dlaczego nie ma tu nikogo innego? — zapytal.

— Chodz, sam zobaczysz.

Rincewind uniosl rece i cofnal sie pospiesznie.

— Czy mowimy tu o zebach, zadlach i pazurach?

— Obejrzyj ten obrazek, koles.

— Ten z kangurem?

— A ktory to, koles?

Rincewind przyjrzal sie scianie. Rysunku kangura nie bylo tam, gdzie go pamietal.

— Moglbym przysiac…

— To jest ten, ktory chce ci pokazac. O tutaj.

Rincewind przyjrzal sie kamieniowi. Rysunek na nim ukazywal kilkanascie rak.

Westchnal ciezko.

— No jasne — mruknal ze znuzeniem. — Widze, na czym polega klopot. Mnie zdarza sie dokladnie to samo.

— O czym ty mowisz, szefie?

— To samo sie dzieje, kiedy probuje robic zdjecia ikonografem — tlumaczyl Rincewind. — Ustawiasz sobie piekny widoczek, demon go maluje, a kiedy popatrzysz, okazuje sie, ze bec, zasloniles wszystko wlasnym palcem. Mam chyba z tuzin obrazkow mojego kciuka. Wyobrazam sobie tego chlopaka przy pracy: spieszy sie troche, trzyma juz pedzel, az tu nagle chlup, zapomnial zdjac reke z…

— Nie, koles. Chodzi mi o ten obraz pod spodem.

Rincewind przyjrzal sie dokladniej. Rzeczywiscie, byly tam jakies slabo widoczne linie, ktore — gdyby nie patrzec uwaznie — mozna by wziac za nierownosci kamienia. Zmruzyl oczy. Linie laczyly sie ze soba… Tak, ktos namalowal tam postacie… Byly…

Zdmuchnal troche piasku.

Tak, byly…

…dziwnie znajome.

— Otoz to — powiedzial Skoczek, ktorego glos najwyrazniej dobiegal z pewnej odleglosci. — Wygladaja troche jak ty, nie?

— Ale to sa… — zaczal Rincewind. Wyprostowal sie. — Jak dlugo tu sa te rysunki?

— Pomyslmy… — mruknal kangur. — Schowane przed sloncem i wiatrem, nic ich nie zacieralo… Dwadziescia tysiecy lat?

— Niemozliwe!

— Hm, masz racje, w tak cichym i oslonietym miejscu raczej trzydziesci tysiecy.

— Ale to… To moi…

— Oczywiscie, kiedy mowie „trzydziesci tysiecy lat” — ciagnal kangur — mam na mysli, ze zalezy, jak na to patrzec. Nawet te rysunki rak na wierzchu sa tu od pieciu tysiecy lat. A te wyblakle… Tak, musza byc strasznie stare, na pewno dziesiatki tysiecy lat, tylko ze…

— Tylko ze co?

— Nie bylo ich tu jeszcze w zeszlym tygodniu, koles.

— Mowisz, ze sa tu od wiekow… ale niezbyt dlugo?

— Widzisz? Wiedzialem, ze sprytny z ciebie gosc.

— A teraz pewnie mi wytlumaczysz, o czym ty gadasz, u demona?

— Zgadza sie.

— Przepraszam, znajde tylko cos do jedzenia.

Rincewind podniosl kamien. Pod spodem lezaly dwie kromki z dzemem.

Magowie byli ludzmi cywilizowanymi, o wysokiej kulturze i wyksztalceniu. Kiedy mimowolnie stali sie rozbitkami na bezludnej wyspie, natychmiast zrozumieli, ze najwazniejsza rzecza jest zrzucenie na kogos winy.

— Przeciez to naprawde bylo calkiem oczywiste! — wrzeszczal Ridcully, wsciekle machajac rekami w miejscu, gdzie niedawno bylo okno. — I nawet przyczepilem kartke!

— Tak, ale ma pan tez napisane „Nie przeszkadzac” na drzwiach swojego gabinetu — przypomnial mu pierwszy prymus. — A mimo to spodziewa sie pan, ze pani Whitlow co rano przyniesie tam herbate.

— Panowie, prosze! — wtracil sie Myslak Stibbons. — Musimy ustalic kilka spraw, i to zaraz.

— Tak, pewnie! — ryknal dziekan. — To jego wina! Napis nie byl dostatecznie duzy!

— Chodzilo mi o to, ze trzeba…

— Sa tutaj damy! — warknal pierwszy prymus.

— Dama.

Pani Whitlow wymowila to slowo bardzo wyraznie, jak gracz kladacy na stole wygrywajace karty. Stala, obserwujac ich z godnoscia. Jej mina mowila wyraznie: nie obawiam sie, bo przy tylu magach nic zlego nie moze sie zdarzyc. Magowie uspokoili sie wreszcie.

— Przepraszam, jesli zrobilam cos zlego — powiedziala.

— Alez nie, nic zlego — zapewnil ja pospiesznie Ridcully. — Nie az tak zlego. Nie w scislym sensie.

— Kazdemu sie moglo przytrafic — dodal pierwszy prymus. — Sam ledwie odczytywalem te litery.

— I patrzac na to bardziej ogolnie, z pewnoscia lepiej jest utknac tutaj, na swiezym powietrzu i w sloncu, niz w dusznym gabinecie — ciagnal Ridcully.

— To bardzo ogolny punkt widzenia, nadrektorze — stwierdzil z powatpiewaniem Myslak.

— Zreszta wrocimy do domu w dwa machniecia owczego ogona. — Ridcully usmiechnal sie promiennie.

— Niestety, nie wyglada to na rolnicze…

— To tylko takie powiedzenie, panie Stibbons. Takie powiedzenie.

— Slonce juz zachodzi, nadrektorze — upieral sie Myslak. — A to znaczy, ze wkrotce zapadnie noc.

Ridcully zerknal nerwowo na pania Whitlow, a potem na slonce.

— To jakis klopot? — spytala pani Whitlow.

— Wielkie nieba! Alez skad!

— Zauwazam, ze ten maly otwor w scianie jakos nie wrocil — oswiadczyla pani Whitlow.

— My, no…

— To jakis figiel, prawda? — mowila dalej. — Tak se mysle, ze panowie dobrze sie bawia, nie ma co.

— Tak, to…

— Ale bede wdzieczna, jesli teraz odesle mnie pan z powrotem, panie nadrektorze. Dzis po poludniu robimy pranie i obawiam sie, ze bedziemy mialy sporo klopotow z posciela pana dziekana.

Dziekan zrozumial nagle, jak czuje sie komar pochwycony w swiatlo reflektora.

— Zalatwimy te sprawe natychmiast, nie ma obawy, pani Whitlow — zapewnil Ridcully, nie odrywajac wzroku od nieszczesnego dziekana. — A tymczasem moze pani skorzysta z okazji i poscieli, chcialem powiedziec, posiedzi na sloncu.

Trzasnelo, kiedy lezak zlozyl sie nagle. A potem kichnal.

— Och, bibliotekarz znowu jest z nami — mowil dalej Ridcully, gdy orangutan upadl na piasek. — Prosze pomoc mu wstac, panie Stibbons. Przeprosimy pania na chwile, pani Whitlow. Narada grona profesorskiego.

Magowie zebrali sie w ciasna grupke.

— To byl sos pomidorowy, jasne? — tlumaczyl nerwowo dziekan. — Tak sie zlozylo, ze chcialem cos

Вы читаете Ostatni kontynent
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату