pedzacych z duza… hhyyy… predkoscia.

— I tego sie trzymaj. Twoj gruczol temporalny wie, w jakim jestes wieku.

Myslak probowal sie skupic, co nie bylo latwe. Jakas jego czesc chciala spac. Inna chciala powiedziec: To nazywacie zakloceniem temporalnym? Powinniscie zobaczyc zaklocenia temporalne, jakie bedziemy miewac za moich czasow!

A jeszcze inna, natretna czesc grozila, ze jesli szybko nie znajdzie toalety, sprobuje jakos sama sobie poradzic.

— Zachowales wlosy — zauwazyl pocieszajacym tonem pierwszy prymus.

Myslak uslyszal wlasny glos:

— Pamietacie starego Prymitywa Trusseta? To byl dopiero mag, co mial… mocne… wlosy… — Usilowal wziac sie w garsc. — Zyje jeszcze, prawda? — wyrzezil. — Byl w tym samym wieku co ja… O nie… Teraz pamietam tylko wczoraj, jakby to bylo… hhyyy… siedemdziesiat lat temu!

— Poradzisz sobie z tym — uspokoil go Ridcully. — Musisz bardzo wyraznie dac do zrozumienia, ze tego nie akceptujesz. Najwazniejsze, to nie panikowac.

— Ja juz panikuje — wychrypial Myslak. — Tylko ze robie to bardzo powoli! Skad bierze sie to paskudne uczucie, ze… hhyyy… ciagle padam do… hhyyy… przodu?

— Ach, to tylko lek przed wlasna smiertelnoscia — wyjasnil Ridcully. — Wszystkim sie zdarza.

— A teraz… hhyyy… chyba trace pamiec…

— Dlaczego tak sadzisz?

— Co sadze? Glosniej mow… hhyyy… czlowieku…

Cos eksplodowalo poza oczami Myslaka i unioslo go nad ziemie. Przez moment mial wrazenie, jakby wskoczyl do lodowatej wody. Krew znow poplynela mu do palcow.

— Brawo, chlopcze — pochwalil go nadrektor. — I wlosy ci znowu brazowieja.

— Ojej… — Myslak osunal sie na kolana. — Czulem sie, jakbym nosil olowiane ubranie! Nigdy wiecej nie chce przez to przechodzic!

— W takim razie najlepsze bedzie samobojstwo.

— Czy to znowu sie zdarzy?

— Prawdopodobnie. Co najmniej raz.

Myslak powstal. Oczy blysnely mu stala.

— A zatem poszukajmy tego, ktory buduje ten lad, i poprosmy, zeby odeslal nas do domu.

— Moze nie posluchac — powatpiewal Ridcully. — Bostwa bywaja drazliwe.

Myslak potrzasnal rekawami, by zsunely sie i zostawily wolne dlonie. Dla maga jest to odpowiednikiem przeladowania shotguna.

— Bedziemy nalegac — rzekl.

— Naprawde, Stibbons? A co z ochrona magicznej ekologii?

Myslak rzucil mu spojrzenie, ktore mogloby otworzyc sejf. Ridcully mial kolo siedemdziesiatki i byl dziarski nawet jak na maga — a magowie, jesli tylko przetrwaja pierwsze piecdziesiat lat, zwykle dozywaja spokojnie drugiej setki. Myslak nie byl pewien, ile lat sam mial przed chwila, ale byl prawie pewien, ze slyszal juz zgrzyt ostrzonej kosy. Co innego wiedziec, ze jest sie w podrozy, a zupelnie, ale to zupelnie co innego zobaczyc na horyzoncie jej kres.

— Moze sie wypchac — rzekl[20].

— Sluszne slowa, panie Stibbons. Widze, ze jeszcze bedzie z pana prawdziwy mag. Dziekan jest… oj…

Szata dziekana wzdela sie, ale nie rozrosla do poprzednich rozmiarow. W szczegolnosci kapelusz okazal sie dostatecznie duzy, by opasc dziekanowi na uszy — bardziej czerwone i odstajace, niz Myslak je pamietal.

Ridcully podniosl kapelusz.

— Spadaj, dziadu! — rzucil dziekan.

— No tak… — mruknal nadrektor. — Jakies trzynascie lat, moim zdaniem. Co wiele tlumaczy. Dziekanie, pomoz nam z pozostalymi, dobrze?

— A niby czemu? — Mlodociany dziekan splotl palce. — Ha! Jestem znowu mlody, a wy niedlugo umrzecie! Przede mna cale nowe zycie!

— Po pierwsze, spedzisz je tutaj, a po drugie, dziekanie, wydaje ci sie, ze to taka swietna zabawa, byc dziekanem w ciele trzynastolatka? Za pare minut zaczniesz wszystko zapominac. Stary gruczol temporalny nie moze pozwolic, bys pamietal, jak miales czternascie lat, kiedy jeszcze nie skonczyles trzynastu. Nadazasz za mna? Wiedzialbys to, dziekanie, gdybys juz nie zapominal. Bedziesz musial przezyc wszystko jeszcze raz… Aha…

Mozg ma o wiele mniej wladzy nad cialem niz cialo nad mozgiem. A okres dorastania nie jest najlepszym z mozliwych. Wiek zaawansowany tez nie, ale przynajmniej pryszcze zeszly juz z twarzy, uspokoily sie niektore z bardziej klopotliwych gruczolow, a czlowiekowi wolno ucinac sobie drzemke po poludniu albo mrugac na mlode kobiety. W kazdym razie cialo dziekana nie doswiadczylo jeszcze zbytnio wieku zaawansowanego, podczas gdy kazda mlodociana krosta, kazdy bol czy uklucie byly mocno wyryte w morficznej pamieci. I zdecydowalo, ze jeden raz wystarczy.

Dziekan sie rozrosl. W szczegolnosci jego glowa powiekszyla sie i dopasowala do uszu.

Roztarl wolna od pryszczy twarz.

— Piec minut nie byloby zle — poskarzyl sie. — O co w tym wszystkim chodzilo?

— Nieoznaczonosc temporalna — wyjasnil Ridcully. — Widzielismy juz cos takiego, nie pamietales? O czym w ogole myslales?

— O seksie.

— No tak, oczywiscie… Ze tez sam nie odgadlem… — Ridcully zbadal wzrokiem pusta plaze. — Pan Stibbons uwaza, ze mozemy… — zaczal i urwal. — Na bogow! — zawolal. — Jednak sa tutaj ludzie!

Mloda kobieta szla plaza w ich strone. Kolysala sie w kazdym razie.

— Niech mnie… — odezwal sie dziekan. — Czy to przypadkiem nie jest Slakki?

— Myslalem, ze tam nosza spodniczki z trawy… — mruknal Ridcully. — A co ona nosi, Stibbons?

— Sarong.

— Juz teraz wyglada calkiem dobrze, haha — stwierdzil dziekan.

— Trzeba przyznac, ze patrzac na nia, czlowiek chcialby byc mlodszy z piecdziesiat lat — westchnal kierownik studiow nieokreslonych.

— Och, piec minut calkiem by mi wystarczylo — zapewnil dziekan. — A przy okazji, zauwazyliscie ten dosc inteligentny, choc mimowolny zart? Stibbons powiedzial „sarong”, a ja…

— Co ona niesie?

— Nie, sluchajcie, zle go uslyszalem i…

— Wyglada jak… kokos… — powiedzial Stibbons, oslaniajac oczy.

— To rozsadne — uznal pierwszy prymus.

— …bo tak naprawde myslalem, ze powiedzial „za rok”, rozumiecie…

— Na pewno orzech kokosowy — uznal Ridcully. — Nie skarze sie, naturalnie, ale czy te zmyslowe damy nie sa na ogol czarnowlose? Rudy kolor raczej nie jest typowy.

— …wiec powiedzialem…

— Mozna tu chyba znalezc kokosy? — zastanowil sie wykladowca run wspolczesnych. — One plywaja, prawda?

— …i sluchajcie, kiedy Stibbons powiedzial „sarong”, ja myslalem, ze…

— Ale jest w niej cos znajomego… — Ridcully zamyslil sie gleboko.

— Widzieliscie ten orzech w Muzeum Rzeczy Dosc Niezwyklych? — zapytal pierwszy prymus. — Nazywa sie coco-de-mer i… — pozwolil sobie na gest — ha, ma bardzo dziwaczny ksztalt, nigdy nie zgadniecie, kogo zwykle przywodzi mi na mysl…

— To moze byc pani Whitlow… prawda? — upewnil sie Myslak.

— Szczerze mowiac, musze przyznac, ze…

— No, ja przynajmniej sadzilem, ze to dosc zabawne w kazdym razie — powiedzial dziekan.

— To rzeczywiscie pani Whitlow — stwierdzil Ridcully.

— Bardziej jak orzech, ale wlasciwie…

Pierwszy prymus uswiadomil sobie nagle, ze niebo na jego osobistej planecie jest chyba innego koloru…

Вы читаете Ostatni kontynent
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату