— Och… To ciekawe — przyznal. — Jak sie nazywasz, mlody czlowieku?

— Myslak Stibbons, panie. Nowy kierownik wydzialu niewskazanych zastosowan magii. Widzisz, panie, cala sztuka nie polega na budowie omniskopu, bo to w koncu tylko rozwojowa wersja staroswieckiej krysztalowej kuli. Trudno go zmusic, zeby widzial to, co chcemy. Przypomina to strojenie struny…

— Przepraszam, jakich zastosowan magii?

— Niewskazanych — odparl natychmiast Myslak w na dziei, ze uniknie klopotu, atakujac wprost. — Zdolamy chyba nastroic go na wlasciwy region. Zuzywa sporo energii; moze trzeba bedzie zlozyc w ofie rze jeszcze jedna swinke morska.

Magowie zaczeli zbierac sie wokol aparatu.

— Czy mozna tym zajrzec w przy szlosc? — zainteresowal sie Vetinari.

— W teorii, owszem, panie. Ale byloby to wysoce… no niewskazane, rozumiesz, panie, poniewaz wstepne badania sugeruja, ze sam akt obserwacji prowadzi do kolapsu formy falowej w prze strzeni fazowej…

Na twarzy Patrycjusza nie drgnal nawet miesien.

— Prosze wybaczyc, ale nie orientuje sie w ostat nich zmianach w gronie profesorskim — powiedzial. — Czy to pan bierze pigulki z su szonej zaby?

— Nie, panie. To kwestor. Musi je brac, bo jest oblakany.

— Aha — mruknal. Tym razem jego twarz przybrala jakis wyraz: wyraz czlowieka, ktory z cala stanowczoscia nie mowi tego, co ma na mysli.

— Panu Stibbonsowi chodzi o to — wtracil Ridcully — ze sa miliardy miliardow przyszlosci, ktore… tego… tak jakby istnieja, rozumie pan. Wszystkie sa… mozliwymi formami przyszlosci. Ale najwidoczniej pierwsza, na ktora sie popatrzy, jest wlasnie ta, ktora staje sie przyszloscia naprawde. A moze nie byc taka, ktora sie spodoba. O ile mi wiadomo, wszystko to wiaze sie z zasada nieoznaczonosci.

— A ona brzmi…?

— Nie jestem pewien. To pan Stibbons zna sie na takich sprawach.

Obok przeszedl orangutan, niosacy pod kazdym ramieniem zadziwiajaco duzo ksiag. Vetinari spojrzal na weze ciagnace sie od omniskopu przez otwarte drzwi na trawnik i dalej do… jak to sie nazywa? Budynek Magii Wysokich Energii?

Wspomnial dawne dni, kiedy magowie byli chudzi, nerwowi i sprytni. W tam tych czasach nie pozwoliliby, zeby jakas zasada nieoznaczonosci w ogole na dluzszy czas zaistniala. Jesli czegos nie da sie wyznaczyc, powiedzieliby, to skad wiadomo, co czlowiek robi zle? Cos, czego czlowiek nie jest pewien, latwo moze go zabic.

Omniskop zamigotal i poka zal sniezna pustynie z czar nymi gorami w od dali. Mag nazywany Myslakiem Stibbonsem wydawal sie bardzo z tego zadowolony.

— Mowiles chyba, ze potrafisz go znalezc tym czyms — przypomnial mu nadrektor.

Myslak Stibbons uniosl glowe.

— Czy mamy cos, co bylo jego wlasnoscia? Jakis osobisty drobiazg, ktory zostawil gdzies przez zapomnienie? Moglibysmy to wlozyc do rezonatora morficznego, podlaczyc calosc do omniskopu i namie rzyc go bez problemow.

— Co sie stalo z ma gicznymi kregami i kapia cymi swiecami? — zainteresowal sie Patrycjusz.

— Och, uzywamy ich, kiedy nam sie nie spieszy, panie.

— Cohen Barbarzynca, obawiam sie, nie jest znany z za pominania rzeczy. Cial… byc moze. Wszystko, co wiemy, to ze zmierza do Cori Celesti.

— Tego szczytu w sa mej osi swiata? Po co?

— Mialem nadzieje, ze pan mi to powie, panie Stibbons. Dlatego tu jestem.

Bibliotekarz przeszedl znowu, z ko lejnym ladunkiem ksiag. Kolejna typowa reakcja magow, postawionych w nowej, niespotykanej dotad sytuacji, bylo przejrzenie biblioteki w celu sprawdzenia, czy cos takiego juz sie kiedys nie zdarzylo. Vetinari uznal to za ceche zwiekszajaca szanse przetrwania. W chwi lach zagrozenia czlowiek caly dzien siedzial spokojnie w bu dynku o bar dzo grubych murach.

Raz jeszcze spojrzal na trzymana w dloni kartke papieru. Dlaczego ludzie sa tacy glupi?

Jedno zdanie przyciagnelo jego wzrok: „Powiedzial, ze ostatni bohater powinien zwrocic to, co pierwszy bohater wykradl”.

* * *

Bogowie tocza gry losami ludzi. Nieskomplikowane gry, naturalnie, gdyz bogom brakuje cierpliwosci. Oszukiwanie nalezy do regul. A bogo wie graja na powaznie. Stracic wszystkich wyznawcow to dla boga koniec. Ale wyznawca, ktory przetrwa rozgrywke, zyskuje uznanie i dodat kowa wiare. Kto zwycieza z naj wieksza liczba wyznawcow, ten zyje.

Wiele rozgrywek toczy sie zawsze w Dun manifestin, siedzibie bogow na szczycie Cori Celesti. Z ze wnatrz wyglada ona jak ludne miasto[3]. Nie wszyscy bogowie tam mieszkaja, gdyz wielu jest zwiazanych z jakas konkretna okolica czy tez — w przy padku tych pomniejszych — nawet z kon kretnym drzewem. Ale Dunmanifestin jest Dobrym Adresem. To tam bostwo wiesza metafizyczny odpowiednik wypolerowanej mosieznej tabliczki — calkiem jak w ele ganckich dzielnicach wiekszych miast, na tych niewielkich, dyskretnych budynkach, w kto rych najwyrazniej stale przebywa ze stu piecdziesieciu prawnikow czy ksiegowych, zapewne umieszczonych na jakichs regalach.

Znajomy wyglad miasta bral sie stad, ze choc ludzie ulegaja boskim wplywom, bogowie ulegaja tez wplywom ludzkim.

Wiekszosc bostw jest czlekoksztaltna — ogolnie rzecz biorac, ludzie nie maja zbyt wielkiej wyobrazni. Nawet Offler, bog krokodyl, ma tylko krokodyla glowe. Jesli poprosic kogos, zeby wyobrazil sobie zwierzece bostwo, zwykle przychodzi mu na mysl ktos w niegu stownej masce. Ludziom o wiele lepiej idzie wymyslanie demonow, ktore wlasnie dlatego sa tak liczne.

Bogowie grywali ponad kregiem swiata. I cza sem zapominali, co sie dzieje, jesli pozwolic pionkowi dotrzec na sam szczyt planszy.

* * *

Troche trwalo, nim pogloski rozeszly sie po miescie, ale przywodcy wielkich gildii dwojkami i troj kami zaczeli przybywac na Niewidoczny Uniwersytet. Potem wiesci dotarly do ambasadorow. W ca lym miescie wysokie wieze semaforowe przerwaly swe niemajace konca zajecie przekazywania biezacych cen na rynku, wyslaly sygnal, by oczyscic linie dla priorytetowej depeszy alarmowej, po czym zamachaly znowu, slac niewielkie pakiety zguby ku kancelariom i zam kom na calym kontynencie.

Byly szyfrowane, naturalnie. Jesli ktos ma do przekazania informacje o koncu swiata, nie chcialby, zeby wszyscy sie o tym dowiedzieli.

Vetinari wpatrywal sie w stol. Wiele sie zdarzylo w ciagu ostatnich godzin.

— Sprobuje zrekapitulowac, panie i pano wie — rzekl, gdy ucichl gwar. — Wedlug informacji od wladz Hunghung, stolicy Imperium Agatejskiego, cesarz Dzyngis Cohen, wczesniej znany swiatu jako Cohen Barbarzynca, jest obecnie w drodze do siedziby bogow, wraz z urza dzeniem o znacz nej mocy niszczacej oraz z zamia rem, wedle jego wlasnych slow, „zwrocenia tego, co zostalo ukradzione”.

— A co to nas obchodzi? — zdziwil sie pan Boggis, szef Gildii Zlodziei. — Przeciez to nie nasz cesarz.

— Jak sie zdaje, agatejski rzad uwaza, ze jestesmy w sta nie dokonac wszystkiego — wyjasnil Patrycjusz. — Mamy podejscie typu: Hej ho, hej lups, do roboty, zalatwione.

— Czego dokonac?

— W tym przypadku: ocalic swiat.

— Ale musielibysmy ocalic go dla wszystkich, zgadza sie? — upewnil sie Boggis. — Nawet dla cudzoziemcow?

— Nie mozna ocalic tylko tych kawalkow, ktore nam sie podobaja. Jednak najwazniejsza kwestia w ra towaniu swiata, panie i pano wie, to ze ow swiat nieodmiennie zawiera w so bie kawaleczek, na ktorym akurat stoicie. Dlatego bierzmy sie do pracy. Czy magia moze nam pomoc, nadrektorze?

Вы читаете Ostatni bohater
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату