gore w kotline.

— Mogli wyladowac w bar dzo glebokim sniegu na jakiejs polce.

— A moze akurat przelatywalo stado bardzo wielkich i miek kich ptakow?

Marchewa przygryzl warge.

— Z drugiej strony… Oddac zycie, zeby ocalic wszystkich ludzi na swiecie… To tez jest dobre zakonczenie.

— Przeciez to oni chcieli ten swiat zniszczyc!

— Mimo to bardzo odwaznie sie zachowali.

— Moze i tak. W pew nym sensie.

Marchewa smetnie potrzasnal glowa.

— Powinnismy chyba zejsc na dol i spraw dzic.

— To przeciez wielki, wrzacy krater roztopionej skaly! — nie wytrzymal Rincewind. — Potrzebny bylby cud.

— Zawsze jest nadzieja.

— I co ? Zawsze tez sa podatki. To zadna roznica.

Marchewa westchnal i wypro stowal sie.

— Chcialbym, zebys nie mial racji.

— Chcialbys? Daj spokoj, lepiej wracajmy. Nasze klopoty jeszcze sie chyba nie skonczyly.

Za nimi Vena glosno wytarla nos, po czym wcisnela chusteczke pod pancerny napiersnik. Czas juz, pomyslala, podazyc za zapachem koni.

Szczatki „Latawca” staly sie obiektem intensywnego, choc ostroznego zainteresowania klas boskich. Bostwa nie byly pewne, co to takiego, wiedzialy jednak, ze tego nie aprobuja.

— Mam wrazenie — oswiadczyl Slepy Io — ze gdybysmy chcieli, by ludzie latali, dalibysmy im skrzydla.

— Fozwalafy na fiotly i la fajace fyfany — przypomnial Offler.

— Ale one sa magiczne. Magia… religia… Istnieje miedzy nimi pewien zwiazek. A tu mamy probe podkopania naturalnego porzadku. Wlasciwie kazdy moze sobie fruwac dookola na jednej z tych rzeczy. Ludzie mogliby spogladac z gory na swoich bogow!

Io zadrzal. Spojrzal z gory na Leonarda z Qu irmu.

— Dlaczego to zbudowales? — zapytal.

— Daliscie mi skrzydla, kiedy pokazaliscie mi ptaki — odparl Leonard. — Zrobilem tylko to, co zobaczylem.

Pozostali bogowie milczeli. Jak wielu ludzi zawodowo religijnych — a jako bogowie byli naprawde profesjonalistami — czuli sie niepewnie w obec nosci zjawisk prawdziwie duchowych.

— Nikt z nas nie rozpoznaje w tobie wyznawcy — stwierdzil Io. — Czy jestes ateista?

— Moge chyba powiedziec, ze stanowczo wierze w bo gow — zapewnil Leonard, rozgladajac sie wokol siebie. Ta wypowiedz zadowolila chyba wszystkich. Oprocz Losu.

— I to juz wszystko? — zapytal.

Leonard zastanowil sie.

— Sadze, ze wierze tez w ukryte geometrie, w ko lory na krawedzi swiatla i w cu downosc wszystkiego.

— Czyli nie jestes czlowiekiem religijnym? — upewnil sie Slepy Io.

— Jestem malarzem.

— To znaczy „nie”, prawda? Chce miec pewnosc.

— Eee… nie rozumiem pytania w ta kiej formie, w ja kiej je zadales.

— A my chyba nie rozumiemy odpowiedzi — mruknal Los. — W ta kiej formie, w ja kiej ich udzielasz.

— Ale jestesmy ci chyba cos winni… — przyznal Io. — Niech nikt nie mowi, ze bogowie sa niesprawiedliwi.

— Nie pozwolimy, by ktos mowil, ze bogowie sa niesprawiedliwi — zapewnil Los. — Proponuje…

— Bedziesz ty wreszcie cicho! — zirytowal sie Io. — Zalatwimy to po staremu. Dziekuje za sugestie. — Zwrocil sie do podroznikow i wska zal palcem Leonarda. — Twoja kara bedzie taka: pomalujesz sklepienie swiatyni Pomniejszych Bostw w Ankh -Morpork. Cale. Wnetrze jest w fatal nym stanie.

— To nieuczciwe — zaprotestowal Marchewa. — Nie jest juz mlody, a wiel kiemu Angelino Tweebsly dwadziescia lat zajelo malowanie tego sklepienia.

— A zatem bedzie mial czym sie zajac. I dobrze, niech mysli o czyms pozytecznym — stwierdzil Los. — Nie bedzie mial czasu na glupstwa. To wlasciwa kara dla tych, ktorzy uzurpuja sobie moc boska! Dla bezczynnych rak tez znajdziemy zajecie.

— Hm… — mruczal Leonard. — Trzeba bedzie sporo rusztowan…

— Ogrofne ilosci — zgodzil sie z satys fakcja Offler.

— A co do natury obrazu… Chcialbym namalowac…

— Caly swiat — zdecydowal Los. — Nic mniej.

— Naprawde? — zdziwil sie Slepy Io. — Myslalem, ze moze jakis niebieskie tlo w lad nym odcieniu i kilka gwiazd…

— Caly swiat… — powtorzyl Leonard, wpatrzony w jakas osobista wizje. — Ze sloniami, smokami, wirem chmur, rozleglymi puszczami, i prady na morzu, ptaki, i szero kie zolte sawanny, fronty burzowe i szczyty gor?

— No… tak — potwierdzil Slepy Io. — I bez pomocy — wtracil Los.

— Nafet frzy rusztofaniu.

— To potworne — uznal Marchewa.

— A je sli malowidlo nie zostanie ukonczone w ciagu dwudziestu lat… — mowil Io.

— Dziesieciu lat — poprawil go Los.

— …dziesieciu lat, niebianski ogien zrowna z zie mia miasto Ankh-Morpork!

— Hmm… tak, dobry pomysl. — Leonard wciaz wpatrywal sie w pustke.  — Niektore ptaki musza byc calkiem male…

— Jest w szoku — uznal Rincewind.

Kapitan Marchewa zamilkl z wscie klosci, tak jak niebo cichnie tuz przed burza.

— Powiedz — zwrocil sie do niego Slepy Io — czy istnieje bog policjantow?

— Nie, prosze pana — odparl Marchewa. — Wobec kazdego, kto nazwalby sie bogiem policjantow, gliniarze byliby zbyt podejrzliwi, zeby w niego wierzyc.

— Ale jestes czlowiekiem bogobojnym?

— To, czego sie o bogach dowiedzialem, bez watpienia budzi smiertelne przerazenie. A moj komendant zawsze powtarza, kiedy patrolujemy miasto, ze jesli czlowiek popatrzy na stan ludzkosci, zmuszony jest uznac realnosc bogow.

Bogowie usmiechneli sie z apro bata dla tego doslownego cytatu. Bogowie rzadko stykaja sie z ironia.

— Doskonale — uznal Slepy Io. — Czy masz jakies zadanie?

— Slucham?

— Czy chcialbys czegos od bogow?

— Slucham?

— Kazdy pragnie czegos od bogow.

— Nie, prosze pana. Chce ofiarowac wam wyjatkowa sposobnosc.

— Ty nam cos dasz?

— Tak, prosze pana. Niezwykla sposobnosc okazania sprawiedliwosci i milo sierdzia. To, o co prosze, przyjme jako laske.

Zapadla cisza. Wreszcie odezwal sie Slepy Io.

— Chodzi ci o taki drewniany obiekt z uchwytem, czasem rzezbiony dla ozdoby? — Przerwal. — Czy moze o taka bryczke?

— Nie, to by byla kolaska. Chodzi o laske, prosze pana. Spelnienie prosby.

— Ach, laska… Mowisz jakos przez zeby. No dobrze, o co chodzi?

— Prosze pozwolic, by „Latawiec” zostal naprawiony, abysmy mogli wrocic do domu…

Вы читаете Ostatni bohater
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату