— Niemozliwe! — zawolal Los.

— Jak dla mnie, brzmi to rozsadnie. — Slepy Io rzucil mu gniewne spojrzenie swych licznych oczu. — Ale musi to byc jego ostatni lot.

— To bedzie ostatni lot „Latawca”, prawda? — spytal Marchewa Leonarda.

— Hm… tak, oczywiscie. Widze, ze wiele elementow zaprojektowalem blednie. Nastepny umff…

— Co sie dzieje? — zapytal podejrzliwie Los.

— Gdzie? — zdziwil sie Rincewind.

— Dlaczego zatkales mu dlonia usta?

— Ja?

— Ciagle to robisz!

— To nerwy — wyjasnil mag, puszczajac Leonarda. — Jestem troche roztrzesiony. — I ty tez chcesz jakiejs laski?

— Co? Wlasciwie, kiedy mialem szesc lat, rzeczywiscie byla taka dziewczyna, duza i niedo bra… ze szpilka. Nie chce o tym mowic. Ale skoro juz… wlasciwie wolalbym balon. Wielki i nie bieski. — Spojrzal na wpatrzonych w niego bogow. — I na prawde nie rozumiem, czemu wszyscy tak mi sie przygladaja.

— Uuk — powiedzial bibliotekarz.

— Czy wasz zwierzak tez chcialby balon? — upewnil sie Slepy Io. — Mamy tu boga malpiszonow, wiec gdyby mial ochote na jakies mango albo co…

Temperatura opadla nagle, choc wyraznie.

— Wlasciwie — rzekl pospiesznie Rincewind — mowi, ze chcialby trzy tysiace kart katalogowych, nowa pieczec i piec garncow tuszu.

— Iik! — dodal z naci skiem bibliotekarz.

— No dobrze. I jesz cze czerwony balon, jesli to nie problem.

* * *

Naprawa „Latawca” okazala sie dosc prosta. Co prawda bogowie z zasady nie czuja sie pewnie w kwe stiach mechaniki, jednak kazdy panteon w dowol nym miejscu uniwersum uznaje za konieczne, by miec w swych szeregach jakies pomniejsze bostwo — Wulkana, Wielanda, Dennisa czy Hefajstosa — ktore wie, jak co do czego dopasowac. Wiekszosc duzych organizacji, ku swej rozpaczy i mimo kosztow, musi posiadac kogos takiego.

* * *

Zlowrogi Harry wynurzyl glowe z za spy, gwaltownie chwytajac oddech. I na tychmiast silna dlon wepchnela go z po wrotem.

— Czyli umowa stoi? — upewnil sie minstrel, ktory kleczal mu na plecach, trzymajac za wlosy.

Zlowrogi Harry wynurzyl sie znowu.

— Stoi! — zawolal, wypluwajac snieg.

— A je sli potem mi powiesz, ze nie powinienem ci wierzyc, bo przeciez wszyscy wiedza, ze nie mozna ufac wladcom ciemnosci, udusze cie struna lutni.

— Nie masz krzty szacunku!

— Co z tego ? Jestes przeciez zlym, zdradzieckim wladca ciemnosci, prawda? — Minstrel wepchnal mu glowe z po wrotem w snieg.

— Niby tak… Oczywiscie… Jasne. Ale szacunek nic nie kosz mmm m m mm.

— Pomozesz mi dotrzec na dol, a ja umieszcze cie w sa dze jako najbardziej zlowrogiego, zdeprawowanego i nie sprawiedliwego zlego wladce, jaki kiedykolwiek istnial. Zrozumiano?

Glowa pojawila sie znowu, rzezac.

— Dobrze juz, dobrze. Tylko musisz obiecac…

— Ale gdybys mnie zdradzil, to pamietaj, ze ja nie znam Kodeksu. Nie musze pozwalac, by wladca ciemnosci sie wymknal.

Schodzili w mil czeniu oraz — w przy padku Harry'ego — glownie z za mknietymi oczami.

Troche z boku i da leko w dole wzgorze, ktore teraz bylo dolina, wciaz dymilo i bul gotalo.

— Nigdy nie znajdziemy cial — stwierdzil minstrel, kiedy szukali sciezki.

— Nie. A nie znajdziemy dlatego, ze oni wcale nie zgineli, rozumiesz? Na pewno wymyslili w ostat niej chwili jakis plan. Moge sie zalozyc.

— Harry…

— Mow mi: Zlowrogi, moj maly.

— Wiesz, Zlowrogi, oni ostatnie chwile spedzili, spadajac z gory w dzie sieciomilowa przepasc.

— No tak. Ale moze tak jakby szybowali w powie trzu? A w dole sa rozne jeziorka… A moze zauwazyli, gdzie snieg jest naprawde bardzo gleboki?

Minstrel patrzyl na bulgoczaca lawe.

— Naprawde wierzysz, ze przezyli?

Na brudnej twarzy Harry'ego pojawil sie cien desperacji.

— Jasne. Oczywiscie. Cale to gadanie Cohena… to tylko takie tam gadanie. On nie jest z ta kich, co by gineli przy byle okazji. Nie stary Cohen! Znaczy… nie on. Jest jedyny w swoim rodzaju.

Minstrel spogladal na Krainy Osiowe przed soba. Byly tam jeziorka i byly miejsca, gdzie lezal bardzo gleboki snieg. Jednak Orda nie pochwalala chytrosci. Jesli potrzebowali chytrosci, wynajmowali ja. Jesli nie, po prostu atakowali. A nie mozna przeciez zaatakowac gruntu.

Wszystko sie pomieszalo, myslal. Calkiem jak mowil ten kapitan: bogowie, bohaterowie, szalone przygody… Ale kiedy odchodzi ostatni bohater, wszystko sie konczy.

Nigdy nie przepadal za bohaterami, lecz uswiadomil sobie, ze ich potrzebuje. Powinni istniec, jak lasy i gory. Mozna ich nigdy nie ogladac, ale wypelniali jakas pustke w umysle. Pustke w umysle kazdego czlowieka.

— Na pewno nic im sie nie stalo — przekonywal idacy z tylu Zlowrogi Harry. — Prawdopodobnie beda na nas czekac, kiedy juz dojdziemy na dol.

— Co to takiego zwisa z tego glazu? — zdziwil sie minstrel.

Kiedy wspieli sie po sliskich kamieniach, odkryli, ze to kawalek polamanego kola z wozka inwalidzkiego Wscieklego Hamisha.

— To nic nie znaczy — stwierdzil Zlowrogi Harry i z lek cewazeniem odrzucil znalezisko. — Chodz, musimy sie pospieszyc. Nie chcialbys spedzic nocy na tej gorze.

— Nie. Masz racje. — Minstrel zdjal z plecow lutnie i zaczal ja stroic. — To nic nie znaczy.

Zanim odszedl, siegnal jeszcze do podartych spodni i z kie szeni wyjal skorzany woreczek. Byl pelen rubinow.

Wysypal je na snieg, gdzie zalsnily czerwienia. I po szedl dalej.

* * *

Gleboki snieg pokrywal ziemie. Tu i tam jakies zaglebienie wskazywalo, ze zostal wypchniety z wielka sila przez spadajace cialo, ale krawedzie tych sladow zmiekczyl juz i za okraglil wiatr.

Siedem jezdzczyn wyladowalo delikatnie, a snieg zachowywal sie tak, ze wprawdzie pojawialy sie na nim odciski podkow, ale nie dokladnie tam, gdzie wierzchowce stawialy kopyta, ani nie dokladnie w tym momencie. Wydawalo sie, ze sa jakos nalozone na swiat, jak gdyby zostaly namalowane wczesniej, a arty scie braklo pozniej czasu, zeby porzadnie domalowac po nich rzeczywistosc.

Kobiety odczekaly chwile.

— Wiecie, to wsciekle irytujace — oswiadczyla Hilda (sopran). — Powinni tu byc. Wiedza chyba, ze zgineli, prawda?

— Nie trafilysmy chyba w nie wlasciwe miejsce? — zaniepokoila sie Gertruda (mezzosopran).

— Drogie panie, zechcecie zsiasc z koni ?

Obejrzaly sie. Siodma Walkiria dobyla miecza i usmie chala sie do nich.

— Co za bezczelnosc! Nie jestes Grimhilda!

Вы читаете Ostatni bohater
Добавить отзыв
ВСЕ ОТЗЫВЫ О КНИГЕ В ИЗБРАННОЕ

0

Вы можете отметить интересные вам фрагменты текста, которые будут доступны по уникальной ссылке в адресной строке браузера.

Отметить Добавить цитату
×